Banki

Banki, czyli jak zarabiać w kryzysie?

W ostatnich latach oddziały banków wyrastają w Polsce jak grzyby po deszczu. Przechadzając się głównymi ulicami, nie tylko dużych miast, można odnieść wrażenie, że to jedyny sektor gospodarki, który tak prężnie się rozwija, prowadząc działania reklamowe na dużą skalę. W pierwszym półroczu tego roku banki wydały na reklamę około 600 milionów złotych.

Tekst: Krzysztof Nowak
Ilustracje: Kacper Kieć

Z jednej strony tak gwałtowny rozwój może być uzasadniony – w Polsce bankowość komercyjna zaczęła mocniej rozwijać się dopiero w okresie transformacji, wcześniej stosunkowo niewiele osób posiadało konto osobiste w banku. Polska nadrabia więc w pewnym sensie zaległości, goniąc kraje Europy Zachodniej. Dane Narodowego Banku Polskiego za 2010 rok pokazują, że tzw. wskaźnik ubankowienia, czyli wskaźnik liczby rachunków bankowych na jednego mieszkańca, pozostaje w Polsce na poziomie niższym niż średnia unijna. Przy utrzymaniu obecnej dynamiki wzrostu, dogoni ją w 2015 roku. Z drugiej strony należy pamiętać, że ten i tak stosunkowo wysoki poziom ubankowienia może być mylący – przecież wielu z nas posiada więcej niż jeden rachunek bankowy.

NBP szacuje, że odsetek Polaków i Polek, którzy nadal nie mają konta w banku, wynosi około 23 procent. Taki stan rzeczy wynika po części z dużych nierówności dochodowych oraz z tego, że osoby o niskich zarobkach nie widzą korzyści z posiadania rachunku w banku. Ponadto ludzie nie ufają trudnym do zrozumienia zapisom i temu, co dzieje się w banku z pieniędzmi. Zresztą nawet osoby, które posiadają rachunki bankowe i darzą banki sporym zaufaniem, nie zawsze wiedzą, w jaki sposób instytucje te zarabiają na tak prężny rozwój. Tym bardziej że w swoich kampaniach reklamowych często oferują wiele darmowych usług i produktów.

Wystarczy poświęcić chwilę wolnego czasu i przejrzeć oferty banków komercyjnych, żeby bez większych przeszkód natrafić na propozycje bezpłatnego konta, darmowych kart płatniczych, bezprowizyjnych wypłat z bankomatów, zwrotu części wartości zakupów dokonywanych przy pomocy karty czy kredytów bez prowizji. Analizując tego typu oferty, należy jednak pamiętać, że banki nie są instytucjami charytatywnymi, a biznesowymi organizacjami nastawionymi na maksymalizację zysku. Każdy „darmowy” produkt czy usługa ma swoją cenę. Oczywiście nie wszystkie banki proponują identyczne oferty. Każdy jednak czerpie korzyści finansowe z tych samych tytułów i źródeł. Według danych NBP w 2011 roku banki wygenerowały zysk netto na poziomie 101 miliardów złotych! To wynik porównywalny z 103,5 miliarda, jakie zarobiły wszystkie niefinansowe przedsiębiorstwa w Polsce zatrudniające powyżej 50 osób!

Kredyty i depozyty, czyli banków chleb powszedni

Tradycyjnie banki zajmowały się głównie zbieraniem depozytów i dawaniem kredytów. Deponowane przez klientów środki umożliwiały udzielanie pożyczek. W taki sposób banki wodzą potencjalnych klientów na pokuszenie, oferując raz to „najwyżej oprocentowaną” lokatę, raz to „najtańszy kredyt”. Często jednak tego typu oferty, mimo interesującego na pierwszy rzut oka marketingowego opakowania, po bliższym zapoznaniu okazują się zawierać liczne gwiazdki, ukryte opłaty manipulacyjne, zaskakujące prowizje czy nie do końca jasne klauzule.

Banki posiadają oczywiście pewien kapitał własny, jednak w celu udzielania kredytów potrzebne są im pieniądze klientów, a także pożyczki, jakie same zaciągają na rynku międzybankowym. Aby bank mógł zarobić, oprocentowanie depozytów musi być odpowiednio niższe niż oprocentowanie kredytu. To ostatnie uzależnione jest w dużej mierze od kosztów, po jakich banki pożyczają sobie pieniądze. Koszt taki odzwierciedla tzw. stawka WIBOR, której wysokość jest ustalana codziennie w wyniku propozycji zgłaszanych przez banki. I tak np. WIBOR 3M oznacza średnie oprocentowanie pożyczek trzymiesięcznych na tym rynku.

Stawka ta jest dla klientów banków o tyle ważna, że bezpośrednio od niej zależy oprocentowanie kredytów, jakie zaciągają. Na oprocentowanie składa się bowiem WIBOR oraz marża narzucona przez bank. I tak, jeśli WIBOR 3M wynosi obecnie około 4,9 procent, a bank proponuje nam kredyt gotówkowy na 12 procent w skali roku, to różnica pomiędzy tymi dwoma poziomami stanowi właśnie marżę banku. O tym, o jak duże pieniądze chodzi, świadczą wyniki finansowe banków: w 2011 roku wynik banków z tytułu odsetek stanowił prawie 2/3 wyniku banków na działalności bankowej, który sięgnął 336,5 miliarda złotych (dane NBP).

Najwięcej banki zarabiają na kredytach konsumenckich, czyli wszelkiego rodzaju pożyczkach gotówkowych, samochodowych czy kartach kredytowych. Od tych ostatnich również płacimy odsetki, jeśli nie spłacimy karty w odpowiednim okresie wskazanym przez dany bank (tzw. grace period). Oprocentowanie takich kredytów może ustawowo sięgać maksymalnie czterokrotności tzw. stopy lombardowej, czyli jednej ze stóp procentowych ustalanych przez NBP (obecnie wynosi 6,25 procent w skali roku).

Tańsze są kredyty mieszkaniowe, gdyż zabezpieczenie pod nie stanowi najczęściej dana nieruchomość. Bank udzielając nam kredytu hipotecznego, staje się współwłaścicielem nieruchomości do momentu spłaty kredytu, dlatego też w razie problemów z taką spłatą łatwiej mu odzyskać pożyczone pieniądze. Kredyty udzielane firmom są również tańsze niż kredyty konsumenckie, choć i wśród nich w zależności od poziomu ryzyka związanego z daną firmą czy przedsięwzięciem różnice w oprocentowaniu mogą być znaczne. Małe firmy muszą zapłacić za kredyt więcej niż wielkie przedsiębiorstwa o ugruntowanej pozycji i posiadające wysokie zabezpieczenia w aktywach. Według danych NBP średnie oprocentowanie kredytów dla małych firm wyniosło 9,3 procent, podczas gdy dla klientów korporacyjnych – 6,7 procent.

Prowizje i opłaty, czyli dlaczego warto dokładnie czytać umowy w banku

Udzielając kredytu, bank zarabia nie tylko na wspomnianej różnicy w oprocentowaniu, lecz także na różnego rodzaju prowizjach towarzyszących kredytowi. Często za samo udzielenie pożyczki czy kredytu hipotecznego bank żąda prowizji, która może sięgać nawet kilku procent wartości kredytu. W niektórych przypadkach banki zarabiają podwójnie, gdyż prowizja wliczana jest do wartości samego kredytu, a więc i od niej płaci się odsetki. Prowizje mogą być także pobierane w przypadku wprowadzania zmian do istniejących umów kredytowych, zmiany rodzaju konta czy w przypadku zakupu jednostek funduszy inwestycyjnych za pośrednictwem banków.

Ponadto bardzo szeroki jest wachlarz możliwych opłat. Można więc mieć praktycznie pewność, że jeśli bank jakiś produkt oferuje nam „za darmo”, to brak przychodu odbije sobie, obciążając opłatami inne usługi. Mogą pojawić się opłaty za prowadzenie konta, które szczególnie w przypadku kont firmowych są wysokie, opłaty za przelewy do innych banków czy za wypłatę gotówki w oddziale banku. Część banków oferuje pulę darmowych przelewów internetowych, jednak w przypadku zlecania przelewu w oddziale banku uniknięcie opłaty jest praktycznie niemożliwe. Banki czerpią też spore korzyści z tzw opłaty interchange, związanej z płatnościami bezgotówkowymi. Co prawda duża jej część trafia do organizacji wydających karty, takich jak Visa czy Mastercard, ale i tak, jak szacuje NBP, banki zarabiają z tego tytułu około 1,5 miliarda rocznie. Kwota ta systematycznie rośnie. Do tego dochodzą opłaty za wydawanie czy obsługę kart płatniczych lub kredytowych.

Wraz z rozwojem bankowości pula opłat i prowizji się powiększa. Aby uzmysłowić sobie rozmiary korzyści finansowych płynących z tego tytułu do banków, wystarczy spojrzeć na dane NBP: w 2011 roku przychody banków z tytułu opłat i prowizji sięgnęły 114,8 miliarda złotych (przy kosztach poniesionych z tego tytułu przez banki sięgających 23,1 miliarda).

Kliencie, strzeż się!

Odsetki, opłaty i prowizje nie wyczerpują listy źródeł dochodów banków. Ich część stanowią także różnego rodzaju kary nakładane przez bank w przypadku złamania przez klienta warunków umowy.

Na niefrasobliwych klientów przekraczających debet czy limit kredytowy na koncie bądź na tych spóźniających się ze spłatą karty kredytowej czekają sankcje.

Karą dla osoby, która przed terminem chce albo musi wycofać pieniądze z lokaty, jest albo utrata zarobionych dotąd odsetek, albo kara pieniężna w wysokości nieprzekraczającej zysku klienta z lokaty.

Ponadto, chyba każdy zastanawiał się, dlaczego w epoce rozwiniętych technologii informatycznych wykonany przez nas przelew elektroniczny zostaje często zaksięgowany na docelowym koncie ze sporym opóźnieniem. Otóż w tym czasie pieniądze pracują na rzecz banku, który lokuje te środki na krótkoterminowych depozytach. Zresztą przykładów na szukanie dodatkowych źródeł dochodów jest więcej. Szerokim echem odbiła się sprawa nadmiernych spreadów walutowych, jakie banki narzucały klientom, którzy brali u nich kredyty walutowe. Obligowały one klienta do zakupu waluty obcej, niezbędnej do spłaty rat kredytu (najczęściej franka szwajcarskiego), w danej instytucji i po kursie narzuconym przez bank. Ponieważ klienci musieli kupować walutę w danym banku, te ostatnie skrupulatnie wykorzystywały sytuację, ustalając kurs wymiany na poziomie dużo mniej korzystnym dla klienta niż kurs na wolnym rynku. Kres tego typu praktykom położyła dopiero ustawa antyspreadowa, pozwalająca kredytobiorcy spłacić ratę bezpośrednio w walucie obcej, którą może on nabyć w dowolnym kantorze czy banku, wybierając najtańszą dostępną opcję.

Innym kontrowersyjnym źródłem dochodu banków stała się sprawa instrumentów pochodnych, głównie opcji walutowych oferowanych na potęgę firmom przed wybuchem kryzysu w 2008 roku. Należy zaznaczyć, że sam produkt, jakim jest opcja walutowa, może być bardzo pożyteczny dla firm eksportujących bądź importujących, gdyż pozwala im zabezpieczyć się przed potencjalnymi stratami spowodowanymi wahaniami kursów. W największym uproszczeniu można powiedzieć, że opcje polegają na tym, że klient i bank umawiają się co do tego, po jakim kursie wymienią w przyszłości określoną kwotę. Dzięki temu firma, która spodziewa się płatności np. w euro za miesiąc, może już dziś umówić się z bankiem na to, po jakim kursie zostanie od niej to euro kupione, a tym samym spokojnie zaplanować przychody.

Problem polegał na tym, że banki oferowały te produkty na wielką skalę, nie zawsze informując o ryzykach związanych z takimi inwestycjami. Opcje kupowały przedsiębiorstwa, które nie miały nic wspólnego z handlem zagranicznym i traktowały te produkty czysto spekulacyjnie, jako szansę na łatwy zarobek. Skandal wybuchł, kiedy wraz z nadejściem kryzysu polski złoty zaczął nadmiernie się osłabiać i wiele firm poniosło ogromne straty z tytułu opcji. Od tego czasu banki ostrożniej sprzedają te produkty, gdyż nie chcą narażać się na ryzyko niespłacenia opcji przez klienta, a firmy stosują bezpieczniejszą politykę w tym zakresie.

Nowe produkty na nowe czasy

Opcje walutowe są doskonałym przykładem na to, że banki nieustannie szukają nowych źródeł dochodów. Od pewnego czasu zaczęły poszerzać swój (i tak już bogaty) asortyment usług o te związane z działalnością inwestycyjną i ubezpieczeniową.

Banki twierdzą, że wychodzą w ten sposób naprzeciw oczekiwaniom współczesnego klienta, który domaga się możliwości finansowego „one-stop shop” (miejsca, w którym można nie tylko wziąć kredyt, lecz również ubezpieczyć mieszkanie, czy kupić jednostki w funduszach inwestycyjnych). Chęć banków do sprzedawania jednemu klientowi więcej niż jednego produktu podyktowana jest logiką modnej od pewnego czasu strategii cross-selling, czyli sprzedaży krzyżowej. Bank ponosi niższe koszty, jeżeli jednemu klientowi sprzeda pięć produktów, niż gdyby te same produkty sprzedał pięciu różnym klientom. Wdrażania strategii sprzedaży krzyżowej doświadczył każdy, kto choć raz odebrał ze swojego banku telefon z pytaniem o to, czy nie potrzebuje przypadkiem nowej karty kredytowej, pożyczki gotówkowej lub ubezpieczenia. Te ostatnie sprzedają się w bankach coraz lepiej za sprawą rosnącej liczby udzielanych kredytów mieszkaniowych, przy których banki wymagają od klientów ubezpieczenia nabywanej nieruchomości. Banki mierzą skalę sprzedaży krzyżowej tzw. wskaźnikiem uproduktowienia, czyli liczbą produktów posiadanych przez jednego klienta.

Coraz więcej banków oferuje też klientom korporacyjnym nowe usługi, takie jak factoring, w ramach którego bank przejmuje na siebie obowiązek wyegzekwowania należności wynikających z faktur wystawionych przez daną firmę. Obroty firm factoringowych rosną w ostatnich latach bardzo dynamicznie. W 2011 roku wzrosły one o 19 procent, sięgając 67,1 miliarda złotych.

Nowa bankowość czy inżynieria finansowa?

W poszukiwaniu nowych źródeł zysku banki nie ograniczają się tylko do tworzenia nowych produktów w ramach tradycyjnej bankowości, ale starają się również angażować dostępne środki w różnego rodzaju działalność inwestycyjną czy tradingową prowadzoną na ich własny rachunek. Ta ostatnia odgrywa może mniejszą rolę w przypadku banków działających na polskim rynku, ale stanowi znaczący element zarobku banków w krajach o dłuższych tradycjach bankowości. Szczególnie w latach 90. XX wieku, kiedy zapanował klimat bezkrytycznej wiary w efektywność rynku we wszelkich jego przejawach. Gdy utrwalało się przekonanie, że prywatne instytucje, w tym finansowe, poradzą sobie najlepiej, jeśli będą miały wolną rękę, nastąpiła ekspansja banków na obszary dotąd rzadko przez nie eksplorowane. Atmosfera tamtych lat znalazła odzwierciedlenie w pobłażliwej polityce instytucji nadzorujących sektor finansowy, które zdawały się nie brać pod uwagę tego, że tak łagodne nastawienie może zachęcać banki do kierowania się krótkowzrocznymi celami maksymalizacji zysków w szybkim tempie, nawet za cenę nadmiernego ryzyka.

Banki skwapliwie skorzystały ze stworzonych im dogodnych warunków do robienia biznesu i coraz chętniej dywersyfikowały swoją działalność, wchodząc w coraz nowsze obszary. W wyniku tego aktywa banków rosły o wiele szybciej niż poziom depozytów, a działalność tradingowa i inwestycyjna w wielu bankach rozwijała się w tempie o wiele szybszym niż akcja kredytowa.

Banki poszukując coraz większej stopy zwrotu, brały na siebie, może nie do końca świadomie, coraz większe ryzyko, czemu sprzyjała także wewnętrzna polityka wynagradzania kadr w tych instytucjach. Premiowane było podejmowanie działań obciążonych dużym ryzykiem, gdyż to one właśnie mogły przynieść największe zyski. Większe banki czuły się pewniej w swoich ryzykownych operacjach, bo wiedziały, że państwo nie pozwoli upaść instytucjom ważnym dla funkcjonowania poszczególnych gospodarek krajowych. Rodziło to pokusę nadużycia wśród kadry zarządzającej tych instytucji, które podczas ostatniego kryzysu zostały ochrzczone mianem „too big to fail” (zbyt duże by upaść).

Zdaje się, że banki nie zawsze do końca rozumiały, że ich działania prowadzą do zmiany rodzaju ryzyka, z jakim mają do czynienia. Zaczęły jednak szukać sposobów na jego ograniczenie, m.in. poprzez tak zwaną sekurytyzację, która najogólniej mówiąc polegała na tworzeniu i sprzedawaniu instrumentów finansowych, które przenosiły ryzyko kredytowe z danego banku na inne podmioty. Ta swego rodzaju inżynieria finansowa doprowadziła do powstawania nowych, bardziej skomplikowanych produktów bankowych, których wartość coraz trudniej było wycenić. Działalność ta przybierała na skali, tym bardziej że na rynku pojawiły się konkurujące z bankami niebankowe podmioty świadczące usługi finansowe i oferujące tego rodzaju produkty (shadow banking). Banki odchodziły więc coraz bardziej od swojej tradycyjnej roli, a skutki tego procesu uwidocznił kryzys, który nadszedł w 2008 roku.

Czy nasze pieniądze są bezpieczne?

Sytuacja w polskim sektorze bankowym wygląda zadziwiająco dobrze w kontekście kryzysowej sytuacji globalnej. Od początku kryzysu żaden bank w Polsce nie potrzebował wsparcia państwa w postaci zwiększenia swojego kapitału, a wyniki najnowszych testów przeprowadzonych przez Narodowy Bank Polski wskazują, że nawet w sytuacji silnego spowolnienia gospodarczego większość banków komercyjnych posiada wystarczający poziom kapitałów, by poradzić sobie z szokami, jakie mogą takiemu spowolnieniu towarzyszyć. Dodatkowo, nawet w przypadku wystąpienia kłopotów w którymś z banków, Bankowy Fundusz Gwarancyjny zapewnia gwarancję wypłaty oszczędności do wysokości równowartości 100 tysięcy euro w każdym z nich. A więc klienci nie muszą martwić się o bezpieczeństwo swoich oszczędności, a banki, pomimo spowolnienia gospodarczego, obawiać się o swoją kondycję finansową.

Klientom pozostaje zatem uważna i wnikliwa lektura ofert bankowych po to, by nie stwarzać nie tylko bankom, lecz również innym instytucjom finansowym pokusy nadmiernego bogacenia się swoim kosztem. Należy pamiętać, że niewiedza i niecierpliwość nigdy nie są dobrym doradcą, szczególnie w przypadku usług i produktów bankowych.

Banki, czyli jak zarabiać w kryzysie?

Reklama B1

Zmieniaj świat wspólnie z nami

Dobre dziennikarstwo, wartościowe treści, rzetelne i sprawdzone informacje.
Tworzymy przestrzeń ludzi świadomych.

Wszystkie artykuły dostępne są bezpłatnie.
Abyśmy mogli rozwijać tą stronę, potrzebujemy Twojego wsparcia.