altruizm

Dobre geny albo biologia (nie)czystych intencji – altruizm

Wiedzieliście, że zwierzęta, w tym nawet owady, przejawiają altruistyczne zachowania? Na pierwszy rzut oka wydaje się to nieprawdopodobne, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę bezwzględność natury. Tymczasem tkwi w tym głębszy sens, który realizuje również człowiek i nie jest on tak niewinny i szlachetny, jakby mogło się wydawać. Sprawdźcie, co łączy biologię z przemycaniem egoizmu i jak działa paradoks pomagania.

Tekst: Tomasz Kozłowski
Ilustracja: Marcin Bondarowicz (bondarowicz.net)

Pszczoły to arcyciekawe stworzenia. Nie dość, że potrafią maksymalnie wykorzystywać dostępną przestrzeń zgodnie z prawidłami matematyki i opanowały tajniki termoregulacji roju w ulu, to jeszcze mają zdumiewające życie społeczne. Ich system komunikowania się przy pomocy tańca przez długie lata zaprzątał głowę lingwistom: czy kręcenie się w jedną bądź w drugą stronę albo rytmiczne poruszanie odwłokiem można uznać za symbole? A co z ich skomplikowanym systemem pokrewieństwa, którego logika potrafi przyprawić o ból głowy?

Robotnice nie są zwykłymi siostrami z jednej królowej matki, choć taka wiedza wtłaczana jest do głów jeszcze w podstawówkach. W zależności od tego, który truteń zapłodnił królową, niektóre mogą być spokrewnione aż w 75%! To więcej niż zwykłe rodzeństwo, ale mniej niż bliźnięta jednojajowe. Ta żeńska armia jest z kolei znacznie słabiej spokrewniona z trutniami, bo średnio tylko w 25%. Co to oznacza?

Okazuje się, że osobniki znacznie bliżej ze sobą spokrewnione są dużo bardziej skore do wzajemnej pomocy. Czyżby robotnice nie były jednak tak bezinteresowne, jak się to wydawało nauczycielom biologii? Cóż – najwyraźniej tak. Preferują te siostry, z którymi mają najwięcej wspólnych genów.

Ostatecznie jednak – i to clou tego wywodu – są zdolne do największego poświęcenia, i to egalitarnie, za cały rój, za każdą siostrę i każdego trutnia, bez wyjątków. W sytuacji zagrożenia żądlą wroga dotkliwie i giną. Ich żądła wyposażone są w haczyki, jak małe harpuny, skutkiem czego raz wbite już pozostają w ciele agresora. Pszczoła, chcąc odlecieć, skazuje się na śmierć. Tkwiące żądło wywleka z owada jego wnętrzności. I jest to zagadka: dlaczego biedne, pożyteczne pszczoły giną samobójczą śmiercią, a agresywne osy i szerszenie żądlą zapamiętale przez całe swoje życie i krzywda im się żadna z tego tytułu nie przytrafia? Dlaczego pszczoły popełniają w ten sposób samobójstwo?

Altruizm zwierząt

Żądło pozostawione w ranie wraz z wnętrznościami zaczyna się znacznie bardziej paprać. Atakujący ponosi większą szkodę niż przy zwykłym zastrzyku z jadu. Ul jest bezpieczniejszy. W ciągu milionów pszczelich pokoleń matka natura doszła do wniosku, że rojowi z jakichś powodów na lepsze wychodzi pozbycie się nawet kilkudziesięciu czy kilkuset robotnic. Koszty są znacznie niższe niż potencjalne straty. Zwierzęta są zatem zdolne do altruizmu! Oddają życie za innych. Czy istnieje większe poświęcenie?

W podobny sposób można spojrzeć na samca modliszki, który po kopulacji poświęca się i ginie pożarty (poczynając od głowy) przez zapłodnioną samicę. Taka ofiara najwyraźniej opłaca się jego genom, które zaledwie kilka minut wcześniej zostały wysłane w podróż, by tworzyć następne generacje.

Przejawy altruizmu są również całkiem powszechne wśród zwierząt znacznie bliżej z nami spokrewnionych aniżeli owady. Przykładowo, do wzruszającej empatii zdolne są szczury. Znany jest eksperyment, w którym w jednej klatce przebywały dwa unieruchomione zwierzaki. Gdy jeden z nich zdołał się wyzwolić, w krótkim czasie decydował się pomóc ogoniastemu koledze w wyswobodzeniu się.

Jeszcze ciekawiej było, gdy szczury motywowano czekoladą. Wówczas uwolniony osobnik, zamiast samemu zjeść jej kawałek, najpierw odwiązywał współplemieńca, a następnie dzielił się z nim słodką zdobyczą. Te dobrotliwe odruchy notowano przede wszystkim wśród zwierząt, które dobrze się znały.

Równie interesujące doniesienia płyną z doświadczeń związanych z zachowaniem szympansów. Wśród najbliżej z nami spokrewnionych zwierzęcych kuzynów altruistyczne odruchy są o wiele częstsze, niż wydawało się jeszcze parę dekad temu. Prymatolog Frans de Wall opublikował wyniki eksperymentu, w którym małpie oferowano wiaderko czerwonych i niebieskich żetonów. Gdy szympans oddawał żeton czerwony, banana otrzymywał on sam, jak również drugi małpi towarzysz. W przypadku żetonu niebieskiego nagroda była wybitnie samolubna – człekokształtny kolega nie dostawał nic. Okazało się, że małpy znacznie chętniej wybierały żeton czerwony. Z jakichś powodów zależało im bądź też uznały za właściwe, by zapewnić kompanowi darmowy posiłek. Koszt zerowy – co mi szkodzi: niech ma. Choć wypada też zauważyć, że gdy kompan domagał się bananów w sposób zbyt nachalny, małpa, jakby na przekór, wybierała żeton niebieski. Iście ludzka złośliwość.

Przemycony egoizm

Altruistyczna logika jest jednak tylko teoretycznie prosta. Świat natury uchodzi za egoistyczny. Prawo dżungli utożsamia się z bezdusznym eliminowaniem słabszych, a nie z pomaganiem im. Mimo to dżungla potrafi być wspaniałomyślna i empatyczna. Pytanie więc: dlaczego? W jaki sposób natura może wspierać podobne zachowania, skoro wystawiają one altruistów na potencjalnego kuksańca? Po co dzielić się bananem, pomagać innym, bronić kogoś przed zagrożeniem, skoro samemu można się znacznie skuteczniej ratować, dalej zmykać, solidniej napełnić żołądek? Czy nie szkoda energii? Nie szkoda czasu? Nie szkoda zachodu? Otóż – nie, w żadnym wypadku. Z prostego powodu. Żaden z powyższych przykładów w gruncie rzeczy nie jest altruizmem w czystym wydaniu, a dopiero taki można by uznać za ewolucyjnie ryzykowny. Każde z tych zachowań jest w zasadzie po mistrzowsku przemyconym egoizmem.

Miłość matki do dziecka bywa podawana jako przykład altruizmu czystego. Problem jednak w tym, że z perspektywy ekologii populacyjnej nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku ewolucjonista William Hamilton sformułował koncepcję altruizmu krewniaczego, stanowiącą, że ewolucja promuje u osobnika zachowania prowadzące do zwiększenia szans przeżycia innych jednostek, w których znajdować się mogą kopie naszych własnych genów. Oczywiście zwierzęta nie mają bladego pojęcia o zasadach dziedziczenia, mimo to ich rodzicielskie odruchy uwzględniają tę złotą zasadę (podobnie cząstki elementarne nie muszą znać praw fizyki, by ich zupełnie nieświadomie przestrzegać do nastego miejsca po przecinku).

Psychologowie ewolucyjni lubią w tym wypadku posługiwać się przykładem z pomaganiem tonącemu. Wiadomo, że to czynność wysoce ryzykowna, bez przeszkolenia grożąca śmiercią również temu, kto niesie pomoc. Teraz wyobraźmy sobie, że widzimy dwójkę tonących. Jedno to nasze dziecko, drugie – dziecko sąsiada. Które decydujemy się ratować? Nie mamy wątpliwości? To oczywiste? Dlaczego? Z jakiej racji? Inny wariant zatem: ratujemy brata czy kuzyna pierwszego, drugiego, trzeciego stopnia? Siostrę czy babcię? Nikt nie chciałby podejmować tak karkołomnych wyborów, okazuje się jednak, że przy chwili zastanowienia – jest to możliwe.

Prawdopodobieństwo niesienia pomocy drastycznie spada wraz z malejącym procentem wspólnych genów i reprodukcyjnych perspektyw. Prędzej zatem (w ogóle najprędzej!) pomożemy własnemu dziecku aniżeli kuzynowi pierwszego stopnia, prędzej kuzynowi drugiego stopnia niż trzeciego, szybciej komuś daleko spokrewnionemu niż niespokrewnionemu wcale. Ryzykujemy życie, ale w gruncie rzeczy działamy zgodnie z założeniami walki o sukces swoich genów w ogólnej genetycznej puli. Wciąż czysty altruizm?

Paradoks pomagania

To jeszcze nie wszystko. Bywa przecież – równie często – że pomagamy osobom niespokrewnionym. Jak wytłumaczyć ten paradoks? Przecież trudno wówczas mówić o promocji swojego genotypu: wspólnych genów nie ma praktycznie żadnych. Kilkanaście lat po Hamiltonie głos zabrał inny uczony, Robert Trivers, formułując koncepcję altruizmu odwzajemnionego. Dowodził on, że pomoc niespokrewnionym również może być opłacalna, pod warunkiem, że istnieje szansa na odwdzięczenie się.

Jak się okazało, Trivers miał w tym spostrzeżeniu sporo racji. Jego teoria znalazła zastosowanie przy wyjaśnianiu altruistycznych zachowań wśród gatunków żyjących w stadach, gromadzących osobniki zarówno spokrewnione, jak i niespokrewnione. Znany jest przykład nietoperzy wampirów, które chętnie dzielą się wypitą krwią (mniejsza o szczegóły procesu) z kolegami, którzy mieli mniej szczęścia przy polowaniu. Oddają część swojego posiłku, teoretycznie więc tracą. Jednak taki hojny gest przyczynia się do utrwalania istniejącej społecznej struktury zależności. Dłużnik jest zapamiętywany i bezproblemowo lokalizowany. Gdy role się odwracają i nagle darczyńca zamienia się w potrzebującego, ma on prawo oczekiwać pomocy. Na ogół ją dostaje. Brak odwzajemnienia się skutkuje zerwaniem korzystnej dla obu stron relacji i powoduje długotrwałe nadszarpnięcie reputacji niewdzięcznika. Innymi słowy – na nieuczciwości prędzej czy później tracą wszyscy.

Altruizm odwzajemniony stanowi podstawę funkcjonowania wśród społecznych ssaków, w tym również i ludzi. Niewykluczone, że ta jego forma stoi za rozwojem samoświadomości – bo aby podtrzymać relację, należy zdawać sobie sprawę z tego, że istnieją względem nas określone oczekiwania otoczenia. Wiele wskazuje na to, że za sprawą kultury przenosi się ono również w obszary całkowicie abstrakcyjne, gdzie partnerem wymiany nie jest potrzebujący człowiek z krwi i kości, a byt duchowy.

Czy Matka Teresa była czystą altruistką? A Jan Paweł II? W imię czego wybaczył Alemu Agcy? A św. Franciszek? A miłosierny Samarytanin? Przykłady można mnożyć. Czy aby na pewno ich postępowanie było takie bezinteresowne? Czy żaden z powyższych – po pierwsze – nie miał przeświadczenia, że postępując dobrze, raduje Stwórcę i – po drugie – nie ominie go za to nagroda? Kazanie na górze w tym świetle nie pozostaje niczym innym jak precyzyjnym vademecum chrześcijańskiego inwestora: jak grać, żeby wygrać. Chciałoby się rzec: pójście do nieba piechotą nie chodzi.

Twarze egoizmu

Twierdzenie, że altruizm pozostaje w gruncie rzeczy zamaskowanym egoizmem, nie wydaje się być w tym świetle dalekie od prawdy. Wielu jednak termin egoizm kojarzyć się będzie z piskliwym dźwiękiem kredy, którą pisze się po tablicy. Mało przyjemne wrażenie. Czy nie jest to jedynie kwestia kontekstu, w jakim używany jest ów termin? Z punktu widzenia socjologii egoizm może przyjmować postać całkiem sensownej cnoty, a więc cechy, która potencjalnie daje możliwość przyczyniania się do poprawy kondycji ogółu.

Gdybyśmy zabawili się w społecznego inżyniera, prawdopodobnie przy pomocy zmiany kilku parametrów uzyskalibyśmy społeczeństwa bardziej lub mniej altruistyczne, a co za tym idzie – w różnych wariantach zapewne bardziej albo mniej szczęśliwe. Przykładowo, jeśli porównać Polskę pierwszej połowy XXI wieku z Polską sprzed przełomu 1989 roku, raptem mogłoby się okazać, że pod względem społecznego zaufania lepiej żyło się… w tej drugiej, za czasów zalegającego na regałach sklepowych octu i błyszczących haków u rzeźnika. Wynika to z faktu, iż ludzie znacznie chętniej pomagają sobie, dzielą się z potrzebującymi, odpowiadają na prośby i apele, podejmują i popierają inicjatywy dla wspólnego dobra w społecznościach bardziej egalitarnych (również biednych) aniżeli w tych rozwarstwionych.

Tak to już jest, że tam, gdzie bogactwo styka się ze skrajną nędzą, ludzie przestają darzyć się szacunkiem. Biedni zazdroszczą bogatym, ci z kolei gardzą biedotą, narasta wzajemna frustracja i niechęć. Zdecydowanie lepiej jest pod tym względem w społeczeństwach o mniejszych rozbieżnościach, i to zarówno w tych podobnie bogatych (Skandynawia), co i podobnie biednych (dawny blok wschodni). Polska doby PRL-u należała do drugiego typu i – co się okazuje – dźwięczy to wyraźnie w opiniach osób wspominających tamte słusznie minione, jak zwykło się mówić, czasy. Mimo niedostatku ludzie pozostawali ludźmi, chętnie nieśli sobie pomoc czy rzadziej byli bierni na krzywdę drugiego. Pech w tym, że dzisiejsza Polska należy do grupy krajów o największym współczynniku rozwarstwienia ekonomicznego, gdzie – jak śpiewała niegdyś Kasia Nosowska – tutaj się robi z jedzenia rzeźby, podczas gdy obok ktoś się kończy z głodu. To nieprawda, że nadmiar ułatwia dzielenie się. Badania socjologiczne sugerują, że raczej utrudnia.

Więzi off-line – on-line

Ewolucyjne teorie o społeczeństwie późnego kapitalizmu są mocno weryfikowane również na gruncie więzów krwi. Bo czy faktycznie wszyscy zgodni jesteśmy co do tego, że dla wszystkich członków rodziny ryzykowalibyśmy bardziej niż dla najbliższych przyjaciół? Może jednak chętniej wyławialibyśmy z wody nieprzytomnego druha, z którym przeżyliśmy niejedno, aniżeli niewidzianego od dekady kuzyna drugiego stopnia? Otóż to. Bez tych wątpliwości popularne powiedzonko, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, nie miałoby racji bytu.

Nie jest tajemnicą, że rodzinne więzy są dziś znacznie osłabione. Socjologowie powiedzieliby, że zmienia się definicja rodziny (podobnie jak ewoluuje definicja dziecka czy dorosłego). Krewni spotykają się przy okazji świąt i tym podobnych rytuałów. Niemniej jednak współczesną, mozaikową rodzinę doby postmoderny tworzą również nie-krewni i nie-powinowaci. Nasz plemienny umysł działa według prastarej zasady – twoja rodzina to ci, których spotykasz najczęściej (a dawno temu byli to na ogół krewni i powinowaci). Dziś zatem w skład familii wchodzą równie często znajomi i przyjaciele. To do nich przywiązujemy się znacznie silniej aniżeli do rodziny biologicznej, która przy okazji świątecznych celebracji potrafi nam nieraz solidnie zaleźć za skórę. Nie zmienia to jednak faktu, że natura tych działań pozostaje zgodna z założeniami nauk ewolucyjnych – pomagamy tym, z którymi jesteśmy najbliżej.

Altruizm odwzajemniony przybiera również całkiem nieoczekiwane formy – miast wymiany faktycznych dóbr, w sieci kwitną transakcje, w których walutą są wirtualne lajki: polub mój post, ja polubię twój. Słodki komentarz pod twoim zdjęciem za taki sam pod moim. I, jak u nietoperzy dokarmiających się krwią, takie relacje potrafią długo rozkwitać. Wzajemne grupy lajkowania udzielają sobie pseudowsparcia. I tak oto cyberenklawa pozostaje w równowadze.

Tyle tylko, że to równowaga bardzo chwiejna. Umysł o wiele lepiej funkcjonuje w naturalnym środowisku społecznym, a takim jest realna, fizyczna obecność innych. Nie zastąpi jej najbogatsza menażeria profili społecznościowych otagowanych jako znajomi. Od wirtualnych lajków wciąż o wiele bardziej cieszą realne głaski, choć tak łatwo dziś o tym zapomnieć. Ukryta natura bezproblemowo jednak daje o sobie znać, gdy tylko jej na to pozwolić. Warto to sprawdzić w banalnie prosty sposób. Jeśli chcesz szybko poprawić sobie humor i akurat sączysz samotnie drinka, postaw wszystkim przy barze piwo. Wrażenia gwarantowane.

Dobre geny albo biologia (nie)czystych intencji – altruizm

Reklama B1

Zmieniaj świat wspólnie z nami

Dobre dziennikarstwo, wartościowe treści, rzetelne i sprawdzone informacje.
Tworzymy przestrzeń ludzi świadomych.

Wszystkie artykuły dostępne są bezpłatnie.
Abyśmy mogli rozwijać tą stronę, potrzebujemy Twojego wsparcia.