działkowiec

Działkowiec – polskie stowarzyszenie sawannowe

Ludzie to z natury gatunek zbieracko-łowiecki. Panowie polują, a panie zbierają grzyby i jagody. Dziś już okazji po temu jest niewiele. Ale nie znaczy to, że nie przetrwały pewne formy bytowania. Społeczne stosunki rodem z pradawnych plemion koczowników w najlepsze kwitną na polskich działkach.

Tekst: dr Tomasz Kozłowski
Zdjęcia: Paweł Bajew

Kiedyś spotkałem się z twierdzeniem, że nie ma w całym przebogatym języku angielskim dobrego terminu na określenie naszych swojskich ogródków działkowych. Anglosasi najwyraźniej nie praktykują, nie mają takiej tradycji, historii. Czy potrzeb? A i owszem, potrzebę już mają, choć może nie do końca o tym wiedzą. A skąd wiem o tym ja? To proste. Jeśli przyjrzeć się funkcjonowaniu „działek”, z łatwością można spostrzec, że odbija się w nich, jak w zwierciadle, ludzka natura – tak polska, jaki i angielska.

Magia podmiejskiego habitatu

Piszę to bez cienia przesady. Niby wygląda toto jak relikt PRL, który asymilowanym do miejsko-robotniczego życia chłopom oferował możliwość swobodnego powrotu do ogrodzonych siateczką źródeł, ale mimo wszystko funkcjonuje w ramach respektujących z zadziwiającą precyzją ograniczenia ludzkiej psychiki. A przynajmniej mnie samemu niezwykle trudno jest uwolnić się od takich dywagacji, gdy sam mam okazję poprzebywać w tych przybytkach na kształt ni to ogrodu, ni to sołectwa, ni to tubylczego osiedla…

Jest jakiś magnetyzm, jakaś magia w tych wyłączonych niejako spod pędu miasta enklawach. Wielokrotnie widywałem podmiejskie autobusy wypchane po sam dach przedstawicielami – na ogół – generacji zstępującej, którzy, zupełnie niezależnie od siebie, urządzali prawdziwy exodus. Wysypywali się na ostatnim przystanku – obładowani torbami z obiadem, taszcząc niekiedy pożyczone narzędzia – i zaszywali się za ogrodzeniem swoich ogródków. Można by to zwać typowo polską wariacją na temat odpoczynku, ale z drugiej strony… czy nie obserwujemy podobnych wariacji w amerykańskich suburbiach? Filmy przedstawiające sielankowe życie przedmieść odmalowują podobne obrazy: spokojnych ludzi z lubością podlewających przydomowe trawniczki. Panuje tam typowa sielanka klasy średniej. A zatem, jeśli zbliżony sposób na życie wynaleziono zupełnie niezależnie za wielką wodą, to być może drzemie w tych zachowaniach jakaś głębsza prawda, czerpiąca wprost ze spuścizny naszego gatunku? Czy ewoluowaliśmy do stadium rozleniwionego działkowca?

działkowiecTrawnik mój widzę ogromny

Tak mocno zżyliśmy się z rzeczywistością miast albo lepiej – cywilizacji, że już niemal uznajemy ją za swoje naturalne otoczenie. Otóż błąd. Czasem staram się przełamać ten stereotyp na zajęciach, prosząc studentów o przeprowadzenie prostego eksperymentu myślowego. Wyobraźmy sobie, że kasujemy ludziom całą kulturową pamięć, zerujemy owo dziedzictwo, pozostawiając jedynie proste odruchy i zachowania wbudowane w nas biologicznie. Gdzie taki zresetowany osobnik instynktownie czmychnie w poszukiwaniu schronienia? W domyśle: skoro uciekać będzie jak zwierzę wypuszczone z klatki, to w jakim habitacie poczuje się jak w domu? Odpowiedzi padają różne. Niektórzy mówią o jaskiniach, inni o lasach…

To ciekawe: człowiek jako gatunek egzystujący i rozwijający się w jaskiniach? Albo jako gatunek leśny? Wspinający się po drzewach, skaczący z gałęzi na gałąź jak Tarzan? Niekoniecznie. Gdyby było tak w istocie, nie mielibyśmy żadnych większych problemów z chodzeniem po nieznanych jaskiniach i lasach na przykład o zmierzchu. A jednak unikamy tych miejsc, otóż to, niejako „instynktownie”. Dla wielu zaskoczeniem jest, że homo sapiens to gatunek… łąkowy, a dokładniej – sawannowy.

Echa tej prawdy łatwo odnaleźć w ogólnoludzkich upodobaniach estetycznych. Okazuje się bowiem, że bez względu na kulturowe dziedzictwo ludzie z odległych zakątków świata bardzo lubią spokojne widoczki przedstawiające rozległe trawiaste równiny z majaczącymi w oddali górskimi szczytami i gdzieniegdzie poutykanymi samotnymi drzewami. Gdy do tego dodać jeszcze jakiś zbiornik wodny – jezioro lub rzekę – reprezentacja ludzkich upodobań staje się wprost idealna.

Warto przypomnieć, że zupełnie nieświadomie schemat ten powielany bywa w wizjach raju, który również nazywany jest ogrodem, a najdoskonalszą jego egzemplifikację możemy odnaleźć w pisemkach świadków Jehowy. Ludzie wszystkich ras i w każdym stadium rozwoju głaszczą owieczki i łagodne lwy właśnie na zielonych pastwiskach. Z tego wniosek, że nawet po śmierci najlepiej czuć będziemy się nie gdzieś wysoko, pośród chmur, w światłościach, a właśnie na sawannie.

Liczba miejsc w stadzie ograniczona

Na owej sawannie biegali sobie nasi pradziadowie w stadach o liczebności nie większej niż 100–150 osobników. Nasze umysły w dalszym ciągu funkcjonują optymalnie w grupach nieprzekraczających tego limitu. Do osiągnięcia tej granicy całkiem nieźle radzimy sobie z zapamiętywaniem złożonych relacji interpersonalnych: kto jest czyim dziadkiem, wujkiem, córką, żoną, szwagrem etc. Gdy limit zostaje przekroczony, orientacja zaczyna coraz bardziej kuleć. Wydaje się, że nie jest żadną aberracją posiadanie dziś ponad tysiąca znajomych na Facebooku, jednak z psychologicznego punktu widzenia możliwość „przyjaźnienie się” z setkami, a nawet tysiącami awatarów stanowi jedynie fasadę życia społecznego. Jest to wartość daleko przekraczająca nasze „obliczeniowe” możliwości. Możemy wejść jedynie w ograniczoną liczbę bliższych relacji, w tym względzie natura pozostaje nieubłagana.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo w świecie działkowych ogródków, gdzie ważność tracą usieciowione gadżety, wszystko wygląda zupełnie inaczej. I jeśli weźmiemy pod uwagę nasze biologiczne dziedzictwo, nagle sposób funkcjonowania działkowców ujawnia swoją wewnętrzną logikę. Działkowcy w gruncie rzeczy nie są niczym innym, aniżeli współczesnym plemieniem, które z łowców i zbieraczy ewoluowało nieinwazyjnie do rolników amatorów. Jednak sposób ich współdziałania pozostał – z wyjątkiem konieczności koczowania – niezmieniony.

działkowiecEkosystem działkowca

Zawsze, gdy słyszę, że Polacy są nacją wrogą, ksenofobiczną i zaciętą, w dodatku o niskim społecznym kapitale i wysokiej znieczulicy, mam ochotę zaproponować wycieczkę na pobliskie ogródki. Moherowe impresje, starcia w Dzień Niepodległości i palenie opon pod sejmem to osobliwości, które nie mogłyby zdarzyć się w plemieniu działkowców. Świeżo upieczeni posiadacze kawałka ziemi pod uprawę już od pierwszych dni mają okazję przekonać się o zwartości grupy, do której właśnie przystąpili.

Działkowcy – przekonałem się o tym osobiście – natychmiast służą pomocą, radą i komentarzem. Zapoznają się z nowym członkiem społeczności, a wzajemne pożyczanie narzędzi urasta do rangi subtelnych rytuałów przejścia: teraz tyś jest już nasz. Bo człowiek z działki wyjdzie, ale działka z człowieka – nigdy. Miejsca na polską złość i nieufność tam nie ma. Pojawia się za to osobliwa kontrola społeczna. Jeśli w grupie znajdzie się czarna owca – przykładowo pijaczyna, którego włości nieuchronnie zmierzają w kierunku meliny – w grę wchodzą różne formy towarzyskiego ostracyzmu i wzgardy. Jednostka mącąca sielskość ogrodów w końcu się wycofuje z dojmującą świadomością, że jest tu bardzo niemile widziana.

Egalitarnie, ale stabilnie

Panuje tam również – zupełnie jak w bardzo dawnych czasach – coś na wzór pierwotnej komuny. Oczywiście, każdy ma swój kawalątek ogródka i dachu, szklarenki i szopki z narzędziami, jednak duch plemiennego socjalizmu jest wyraźnie obecny, albowiem status społeczny działkowców raczej oscyluje wokół bezpiecznej średniej. Skrajności są tam rzadkie (przecież jeśli kogoś stać na więcej, to nie kupuje działki, odpuszcza sobie półśrodki i nabywa wielki dom z ogrodem, gdzie mieszka cały rok). Działki w znacznej mierze wolne są od wyniszczającej psychikę konsumenta rywalizacji.

To element niezmiernie ważny dla spójności grupy, jako że – co udowodniono – we wspólnotach o mniejszych rozbieżnościach ekonomicznych kapitał społeczny ma się dużo lepiej niż tam, gdzie zdarza się onieśmielające bogactwo i skrajna nędza. Lepiej mieć nieco mniej, ale za to w miarę po równo. Wówczas chętniej się pomaga, radykalnie zmniejsza się sąsiedzka zawiść. I tak właśnie dzieje się na działkach.

Z dokładnie taką oto sytuacją mieliśmy do czynienia w epoce słusznie minionej, kiedy to zdecydowanej większości społeczeństwa żyło się wprawdzie „po równo źle”, ale jednak wzajemna pomoc, wsparcie czy proste inicjatywy oddolne obserwowane były znacznie częściej aniżeli dziś, kiedy to z mediów docierają do nas informacje o czymś zgoła przeciwnym – o znieczulicy, zbierającej niekiedy tragiczne żniwo. Sam również pamiętam, że będąc dzieckiem, nie słyszałem o spektakularnych przypadkach rówieśniczej agresji. Jak wszędzie, każde osiedle miało swoje łobuzerskie bandy, ale – o dziwo – owi budzący strach popalający w piwnicach czternastolatkowie potrafili nierzadko dużo młodszych kolegów poczęstować nie lewym prostym, a miętówkami, czego sam bywałem beneficjentem.

działkowiecPierwotny zew emeryta

Genetycy behawioralni wiedzą, że im głębiej w wiek, z tym większą łatwością ujawniają się nasze cechy genetyczne. Z wiekiem nagle robimy się znacznie bardziej podobni do rodziców i dziadków. Z moich obserwacji wysnuwam jednak wniosek, że to twierdzenie można trochę bardziej uogólnić, sięgnąć nieco głębiej. Skoro działkowcy to w wielu przypadkach głównie emeryci, więc być może z większą łatwością ujawniają zakodowane w genach instrukcje plemienne, a nie tylko te odziedziczone po rodzicach? Ludzie ci z ogromną lubością poświęcają się kultywowaniu choćby wspólnych posiłków – skoro już nie można liczyć na wspólne polowania. Nawzajem częstują się płodami ziemi, zapraszają na grille, spijają ochoczo samogony, wina działkowej roboty czy nalewki.

Ale przecież nie koniec na tym, jeśli chodzi o poszukiwanie analogii z sawannowym, plemiennym życiem. Uwagę zwraca sama dążność do aranżacji przestrzeni, która sprzyjać ma ich stadnemu funkcjonowaniu. Okazuje się, że wypełnia ona ewolucyjne wzorce estetyczne, o których mówiliśmy już wcześniej. Czy nie jest bowiem tak, że sąsiedzkie ogródki w gruncie rzeczy zmierzają w stronę sawannowych mikropejzaży, w których kwitnąć ma tubylcze życie? Wyłączywszy posesje prawdziwych zapaleńców, wyraźnie stawiających sobie za cel, że działka ich najnormalniej w świecie wyżywi i którzy każdy metr kwadratowy przemieniają z nieużytku w teren rolny, większość, marząca o nienachalnej rekreacji, urządza na swój użytek taki eden, na jaki ją stać.

Rosną więc połacie – otóż to! – trawników, a pluszowa zieleń staje się przedmiotem długich tyrad ekspertów od koszenia. Im gęstsza, tym większą estymą dany trawiarz jest darzony. Zieleń ta poprzetykana jest oczywiście klombikami, co jakiś czas pojawiają się również drzewka owocowe i popularne tuje. Lasu to nie przypomina, ale sawannę już tak. Zielona równina w mikroskali musi w jakiejś formie się pojawić. O sawannowej faunie marzyć nie sposób, ale te ubytki uzupełniają domowe czworonogi wespół z młodym pokoleniem bawiącym się w aranżowanych piaskownicach. I w tak właśnie utrzymanych przybytkach w głowach tysięcy pracujących wciąż Polaków dojrzewa marzenie o emeryturze.

Poziom ekonomiczny większości Polaków nie pozwala na spędzenie emerytury gdzieś na dalekim południu, stąd marzenia o jesieni życia skrupulatnie przycinane są do możliwości, które wytrzyma kieszeń przeciętnego zjadacza chleba. Wielu marzy więc o spędzaniu większej części roku pod chmurką, w otoczeniu innych życzliwych emerytów, dzielących się przyjemnością z przebywania razem, spożywających owoce matki natury. Nagle marzenie o spokojnym życiu instynktownie skręca w stronę odmalowywanych wcześniej rajów. Tak oto wygląda „odcinanie kuponów” po polsku.

Dwa scenariusze

Z ogólnoświatowych analiz wynika, że zdecydowana większość ludności już niedługo mieszkać będzie w miastach. Jeśli tak, to przyszłość może mieć dwa zasadnicze scenariusze. Tradycyjnie: zły i całkiem dobry. Pierwszy z nich – i ku któremu niestety się skłaniam – będzie zakładał powolne przyuczanie pracującej ludności do permanentnego życia w stresie. Naturalnie w imię wypracowanego zysku, którego hegemonia już teraz odciska na psychice mas wyniszczające piętno i to na wiele sposobów. Rosnąca potęga gospodarki i nadzasada profitu spowoduje całkowite wyssanie z młodego pracującego pokolenia wszystkich soków życiowych wraz z pasją i marzeniami o zestarzeniu się w jakimś bardziej przyjaznym i zieleńszym, niż to korporacyjne, środowisku. Życie tak kształtowanej kohorty zmierzać będzie w stronę usieciowionego zmierzchu. Jesień życia upływać będzie w ramach specjalnych portali społecznościowych dla seniorów, w pseudomiasteczkach centrów handlowych i na stronach WWW oferujących nieograniczony dostęp do niezliczonych sezonów ulubionych seriali.

Drugi scenariusz zakłada to samo, co w „Seksmisji” wypowiada Maks Paradys: natury się nie da oszukać. Układ będzie dążył do przywrócenia równowagi, co w niedługim czasie spowoduje, że wolne przestrzenie zaczną przeobrażać się w ogródkopodobne tereny. Nie w nowobogackie przedmieścia, nie w korporacyjne sypialnie, ale właśnie w działki, które rządzą się innym wachlarzem zachowań: wspólnotowym czy – jak powiedzieliby kulturoznawcy – kolektywnym. Starzejące się społeczeństwo przekształci się w działkowe połacie z harującym w pocie czoła centrum. W tymże centrum upływać będzie pracownicze życie, poza centrum kwitnąć będzie powolna emerytura, wydłużająca się za sprawą coraz doskonalszej opieki medycznej.

Struktura demograficzna miast przypominać będzie strzelecką tarczę, gdzie młodsi rozlokowani będą bliżej środka, starsi zaś na obrzeżach. Młodzi gonić będą za nieosiągalnym nasyceniem, starsi – poprzestawać na znacznie niższym standardzie. Jeśli los i drugi filar będą przychylne, większość przechodzić będzie taką oto drogę. Czy można zatem zaryzykować hipotezę, że twierdzenie Marshalla McLuhana określające świat jako globalną wioskę nabierze dodatkowego znaczenia? Dla naszego dobra – oby.

Działkowiec – polskie stowarzyszenie sawannowe

Reklama B1

Zmieniaj świat wspólnie z nami

Dobre dziennikarstwo, wartościowe treści, rzetelne i sprawdzone informacje.
Tworzymy przestrzeń ludzi świadomych.

Wszystkie artykuły dostępne są bezpłatnie.
Abyśmy mogli rozwijać tą stronę, potrzebujemy Twojego wsparcia.