empatia
Empatia w sieci

Empatia w sieci

Rozbudowaliśmy strasznie wrażliwość indywidualną, a nie rozbudowaliśmy solidarności tak naprawdę. Profesor Zbigniew Mikołejko był bardzo łagodny w swojej diagnozie. Coś się z nami stało niedobrego albo po prostu nie stało się nic lepszego, z tą jednak różnicą, że internet niezawodnie uwolnił ludzi od przymusu hipokryzji lub zwyczajnie od poczucia wstydu. Nie żałujemy sobie. Hołubimy się, pieścimy poprzez ekspozycję życia w mediach społecznościowych, do bólu nawzajem się uwielbiamy i gorliwie zwalczamy. Internet pokazał, że empatia to towar deficytowy, a skrajnie posunięty indywidualizm i nadęty egotyzm eskalują żałosne przedstawienie naszych emocjonalnych i intelektualnych niedostatków.

Tekst: Roger Weichert
Ilustracje: Marcin Bondarowicz

A z przodu, a z tyłu, a z boku, to z góry, nie, lepiej od dołu, na patyku, a z dzióbkiem, to z rozdziawioną gębą. To z żarciem, a z dzieckiem, jednym i drugim, najlepiej z całą rodziną, to z palmą lub zamkiem, a na plaży i z drinkiem. Ta galeria osobliwości stale pęcznieje i ma się wrażenie, że przybiera rozmiary nieznośnego i represyjnego uniwersum głupoty. A pod spodem lukier, lajki, serduszka i kanonada miałkiej radości, uznania, słodyczy, cmokania lub na odwrót. Festyn nienawiści, niewybrednych i ordynarnych ataków, obelżywych wyzwisk i innych podłości o perwersyjnej proweniencji. Kiedy już ktoś trzeźwo zaczyna rozpatrywać okoliczności, staje się zawsze czyimś wrogiem. Środek osi ulega zmiażdżeniu przez przeciwległe bieguny powierzchowności.

Empatia

Nie, nie, przepraszać za ten wściekły początek nie zamierzam. Zanim jednak wyjaśnię źródło mego buntu, zacznijmy od wytłumaczenia, czym empatia jest. Termin wywodzi się od greckiego słowa empatheia w dosłownym ujęciu oznaczającego: miłość fizyczną, pasję, stronniczość. Ze względu na dość szeroki wachlarz definicji posłużę się Słownikiem Języka Polskiego, który zwięźle i jednocześnie całkiem wyczerpująco określa, jak należy ją pojmować:

empatia to zdolność rozumienia innych ludzi, umiejętność wczuwania się w ich potrzeby i uczucia.

W czasach, gdy internet raczkował, byliśmy bliżej siebie, bardziej potrafiliśmy być tu i teraz, reagować na bieżące potrzeby drugiego człowieka i zgłaszaliśmy gotowość do wysłuchania go. Teraz, gdy ilość, bo już nie liczba, informacji i impulsów wielokrotnie przekracza nasze możliwości przyswajania, nie tylko nie znajdujemy czasu, aby kontemplować zmagania innych, ale nie umiemy nawet znaleźć chwili na refleksję nad sobą. Zadowalamy się kolorową powierzchownością, która ma nam tę prędkość zrekompensować. Zgadzamy się na to, uciekamy w ten swoisty zmakdonaldyzowany świat, gdzie każdy się dobrze czuje, bo spotyka ludzi o podobnych wartościach, gdzie każdy ma prawo być wszystkim i każdym, gdzie każdy ma potrzebę domagać się powszechnej uwagi, współczucia i najlepiej nieskończonego uwielbienia. Skąd ten napad miłości własnej i potrzeby wywyższenia?

W poszukiwaniu dowartościowania

Przede wszystkim media społecznościowe sprawiły, że staliśmy się czulsi dla siebie. Tylko dla siebie, nie dla siebie nawzajem. Dostrzegamy indywidualną wartość, adorujemy nasze niecierpiące zwłoki potrzeby, eksponujemy silną presję głodu atencji, budując tym samym złudzenie życia. Zarówno wobec innych, jak i siebie samych. Właściwie trudno powiedzieć, co jest gorsze. Na kanwie tego powstaje jakaś niesamowita hybryda o naleciałościach choroby psychicznej z silnymi wyładowaniami emocjonalnymi. Z jednej strony pochylamy się nad kulawym kotkiem, ubolewamy nad jego niedostatkiem, a zaraz wściekle bębnimy w klawiaturę, że wszystkie łodzie z uchodźcami powinny szorować po dnie Morza Śródziemnego. Nie mija minuta i już celebrujemy szczególny moment, bo w życiu naszych przyjaciół pojawił się nowy członek rodziny, żeby po chwili napisać na forum jakiejś dziewczynie, że jest tak gruba, że łatwiej ją przeskoczyć niż obejść. Przykładów można mnożyć w nieskończoność. Czy naprawdę tak trudno nam zauważyć tę schizofrenię?

Głusi ślepcy

Oczywiście, że nie widzimy. Jesteśmy pochłonięci autoreklamą, ekspozycją, reprezentacją. Wrzeszczymy swoimi cyberegzystencjami, rozgadujemy się, na wszystkim się znamy. Moim zdaniem to, a moim zdaniem tamto, a nieprawda, bo ja wiem lepiej, ja mam rację, ja jestem wyrocznią, ja, ja, ja i ja! Przepraszam, ale od tego egotyzmu można dostać nudności. Tak bardzo się kochamy, tak bardzo szanujemy i poważamy, że w naszym świecie nie ma miejsca na drugiego człowieka czy na jakąkolwiek dyskusję.

Ględzimy, przegadujemy, paplamy w nieskończoność i nadwyrężamy aparat mowy do granic możliwości, podczas gdy uszy tracą swoją pierwotną funkcję. No cóż, nieużywane narządy zanikają lub wytracają zwyczajnie swoją wrażliwość. A dlaczego tak się dzieje? Bo nie słuchamy. A jak nie słuchamy, to nie jesteśmy w stanie niczego usłyszeć, a tym bardziej zrozumieć. Kogo rozumiemy? Siebie. Odbywamy te swoje wewnętrzne peregrynacja do Częstochowy ego, tam składamy ofiarę ze swoich sukcesów, porażek i żalów, po czym wracamy na powierzchnię, aby kultywować jej płaski horyzont. Na wszystko znajdujemy wymówki, usprawiedliwienia, pocieszenia i rozgrzeszenia. Słowo otuchy? Zawsze, dla siebie zawsze! Dla obcego, który budzi nasze podejrzenie? Nigdy! Nie zasłużył! Brzmi napastliwie? Bardzo dobrze. Tacy potrafimy być w internecie.

Houston, mamy problem!

A polega on na tym, że my nie widzimy siebie jako zbiorowości. Indywidualna recepcja stała się tak przygniatająca, że nie ma miejsca na nas, bo całą przestrzeń zajmuje ja. Odbijamy się od jednej do drugiej bandy i z powrotem, od nieszczerej serdeczności po bezmyślny hejt. Obie postawy są skrajnie powierzchowne, ale z przerażeniem obserwuję, jak niechętnie próbujemy pozostać z dala od nich, w takiej odległości, która pozwala zachować wątpliwości i prawdziwą empatię, która każe zadawać pytania, a nie wydawać sądy.

Mam świadomość, że operuję dużymi uogólnieniami. Niemniej sami odpowiedzcie sobie na pytanie, jakich zachowań jesteście codziennie świadkami lub uczestnikami w internecie? Wystarczy przejrzeć fora czy media społecznościowe i po kilku minutach można poczuć się brudnym od plugawości tego, co możemy tam znaleźć. Kontakt rzeczywisty trzyma nasze namiętności w jako takich ryzach. Powstrzymujemy się, gryziemy w język, kopiemy pod stołem, ale jeszcze robimy dobrą minę do złej gry. Nie, to nie świadczy, że w realnym życiu jesteśmy bardziej empatyczni niż w sieci. To oznacza, że zachowujemy elementarne poczucie wstydu, podczas gdy internet pozbawia nas jego balastu.

empatiaLuksus nienawiści

Choć o hejt w internecie podejrzewa się ludzi zepchniętych na społeczny margines, przytłoczonych swoim wykluczeniem i niemożnością poprawy warunków bytowych, to z całym powodzeniem można stwierdzić, że jest to mylny trop. Hejterami mogą być zarówno ci sfrustrowani, jak i ci, na których cień podobnych spekulacji nawet nie spada. Zresztą przyjrzymy się też, jak sami wypowiadamy się w internecie i czy przypadkiem nie przekraczamy nienawistnej granicy, nawet bez takowego zamiaru.

Kiedy rozpowszechniamy pod czyimś adresem negatywne, wulgarne i pozbawione krzty sprawiedliwości sądy, najchętniej pozostajemy anonimowi. Co prawda media społecznościowe trochę tę kwestię normują, ale nie zmienia to faktu, że w sieci jesteśmy odważniejsi. Bo nawet jeśli eksponujemy swój wizerunek i nazwisko, to nadal czujemy się bezkarni, nie jest nas łatwo znaleźć, nie czekają nas żadne konsekwencje. No, może poza niezłą jatką na forum lub kaskadami lajków, od których uzależnione jest nasze ego. Tam czujemy się zupełnie beztrosko, wreszcie mamy nasz upragniony Hyde Park, w którym można powiedzieć wszystko. Dosłownie wszystko i żadna kara nas nie czeka. Baaa, nawet pochwała, wiwat, atencja niezgłębiona, która swoją falą potrafi wynieść nas do roli bohaterów dnia.

To działa jak narkotyk, uzależniamy się od potrzeby skupiania uwagi, liczą się wówczas tylko moje perspektywy, poglądy i recenzje. Nic dziwnego, że przestrzeń dla jakiekolwiek wspólnoty ludzkiej nie istnieje. A nie ma jej, ponieważ została pożarta przez źle rozumiany, zdziczały i agresywny indywidualizm. Coraz mniej potrafimy ze sobą rozmawiać i coraz mniej potrafimy ze sobą żyć. Paradoksalnie w miejscach, gdzie tożsamość pozostaje w sferze niedomówień lub chroniona jest nieprzebraną odległością od pozostałych rozmówców, nabieramy wigoru i eksponujemy prawdziwe oblicze. Wtedy też uwalniamy wygłodniałe psy swojego charakteru i dajemy upust bezmyślności oraz wszystkim tym cechom, których w realnych warunkach i towarzystwie namysłu sromotnie byśmy się wstydzili. A tak? Zasiadamy do komputera lub bierzemy w rękę urządzenia mobilne i cieszymy się luksusem orwellowski dwóch minut nienawiści.

Co zrobić z hejtem?

Borykamy się z kulejącą kulturą wypowiedzi i panoszącym się hejtem, co przestało być wyłącznie sprawą manier, a nabrało wymiaru społecznego. Agresywny kod językowy kreuje bowiem sposób, w jaki komunikujemy się w sieci z innymi ludźmi, ulegając retoryce niechęci i ordynarności. Co możemy z tym fantem zrobić? Przede wszystkim trzymać się standardów rozmowy opartej na argumentach, nie emocjach. Tymi ostatnimi nie da się myśleć, można jedynie reagować za ich pośrednictwem, zazwyczaj w mało przenikliwy i często niezbyt wyrafinowany sposób. Gdy to nie pomaga, działać. Informować moderatora danej przestrzeni internetowej o zaistniałym zjawisku, nie dawać się wciągnąć w spiralę agresji, zgłaszać obraźliwe treści i nie podejmować dyskusji, w której rozedrgany interlokutor mógłby rozwinąć skrzydła.

Praca u podstaw

Ale wszystko to są działania doraźne, które pozwalają leczyć skutki zjawiska, lecz nie zapobiegają mu. Co w takim wypadku można, a nawet trzeba zrobić? Należy zainwestować czas w pracę u podstaw, czyli zacząć od siebie. Przeanalizować sposób, w jaki artykułuje się swoje poglądy i opinie, w jaki zwraca się do ludzi w internecie, a także w świecie realnym. Warto zadać sobie pytania, czy w obu przestrzeniach zachowuję się tak samo, czy dysponuję podobną lub taką samą odwagą ekspresji, czy jestem gotowy do tego samego zestawu reakcji? Jeśli nie, to czas najwyższy zastanowić się, dlaczego tak nie jest oraz dlaczego sobie na to pozwalam? Nie unikniemy wówczas pytania o to, kim jesteśmy i jacy jesteśmy. Bo Dr. Jekyll & Mr. Hyde mieszka w każdym z nas. Teraz pozostaje kwestia samoświadomości tej bipolaryzacji i kontroli nad nią. Nie chodzi nawet o autocenzurę, lecz spójność postępowania i świadomość aktów, których się podejmujemy, bez względu na miejsce ich występowania. Nie liczę na spektakularne i szybkie zmiany w tej materii. Niemniej refleksja jawi się jako obiekt będący na wymarciu, a dramatycznie jej potrzebujemy, żeby nie pogrążyć się w konflikcie, który, kiedy wszystko się skończy (jeśli się skończy), nie pozwoli nam spojrzeć sobie nawzajem w oczy.

Mamy wpływ

Czas powrócić do godnych standardów rozmowy i zatrzymać tę obsceniczną logoreę wulgarności i bezmyślności. Wystarczy tego strzelania do wróbla z armaty i zacietrzewienia godnego większych spraw. Nie możemy się nienawidzić, nie stać nas na to z bardzo prostego względu. Jesteśmy na siebie skazani, na swoje wady i zalety. Sam fakt, że nie znamy się, nie oznacza, że nie mamy wpływu na siebie nawzajem. Przecież kreujemy nie tylko wyłącznie swoje osobowości, lecz również naznaczamy otoczenie oraz ludzi, pośród których incydentalnie przebywamy. Naprawdę mamy wpływ na to, jacy jesteśmy, jacy być chcemy i z kim nasz czas dzielimy. A nie mamy go nieskończenie wiele. Dlatego dobrze go spożytkujmy, również na refleksję, nawet jeśli wydaje się ona niepopularna.

Poprzez namysł oraz troskę o dobro swoje i innych okazujmy empatyczne zachowania, nauczmy się szanować ludzi oraz historie, które za nimi stoją. Jeśli nie możemy ich zrozumieć, w porządku, ale nie stygmatyzujmy. Czy się nam to podoba, czy nie, chęć zaznania większej życzliwości i zrozumienia nie pozostawia wyboru – musimy zacząć od siebie, sobie się przeglądać i przed sobą rozstrzygać. A nade wszystko powinniśmy pamiętać o uniwersalnej prawdzie, że nie ma na świecie człowieka lepszego od drugiego człowieka.


Źródła
1. D. Kowalska, Z. Mikołejko, Jak Błądzić skutecznie, Warszawa 2013.
2. D. Szczepan-Jakubowska, J. Jakubowski, Czym jest empatia? – www.akcja-empatia.pl
3. Słownik Języka Polskiego PWN – wydanie internetowe.

Empatia w sieci

Reklama B1

Zmieniaj świat wspólnie z nami

Dobre dziennikarstwo, wartościowe treści, rzetelne i sprawdzone informacje.
Tworzymy przestrzeń ludzi świadomych.

Wszystkie artykuły dostępne są bezpłatnie.
Abyśmy mogli rozwijać tą stronę, potrzebujemy Twojego wsparcia.