dwujęzyczność

Sok pajneplowy, czyli dziecięca dwujęzyczność

Zjawisko dwujęzyczności to dla wielu temat fascynujący i ciągle na nowo podejmowany. W środowiskach zajmujących się tym zagadnieniem krąży zdanie nieznanego autora: „Bilingwizm to czarujące odstępstwo od reguły, ale to jednojęzyczność jest normą”. W czasach, w których znajomość języków obcych staje się wymogiem rynku pracy, warto postawić sobie pytanie, kto w świetle nauki może być uznany za osobę dwujęzyczną.

Tekst: Ewa Towarek
Ilustracje: Maya Nieścier

Dwujęzycznie wyedukowani

Rozpoczynając studia w Instytucie Lingwistyki Stosowanej, znałam w stopniu ponad zaawansowanym dwa języki obce: angielski i hiszpański. Ostatniego nauczyłam się w liceum w tzw. sekcji dwujęzycznej z językiem hiszpańskim. Przez cztery lata uczyłam się go od podstaw, zaczynając od 18 godzin w tygodniu. Rokrocznie wprowadzano nowe przedmioty wykładane po hiszpańsku. Po ukończeniu liceum nie czułam się bynajmniej osobą dwujęzyczną, ponieważ moje rozumienie bilingwizmu zakładało perfekcyjną, bezbłędną znajomość dwóch języków w mowie i piśmie.

Czy można mówić o dwujęzyczności, gdy posługującego się językiem obcym zdradzają obcobrzmiący akcent i intonacja? Okazuje się, że tak. Istnieje wiele definicji dwujęzyczności. Moja osobista wizja bilingwizmu jako zdolności perfekcyjnego żonglowania dwoma językami pokrywa się z definicją Leonarda Bloomfielda, jednego z najważniejszych językoznawców amerykańskich. Według niego osoby dwujęzyczne, tak jak rodzimi użytkownicy, znają dwa języki – zarówno w mowie, jak i w piśmie. Badania wykazały, że liczba takich osób jest znikoma, są to przeważnie jednostki wybitnie uzdolnione oraz zdeterminowane, które nie szczędzą wysiłków, żeby utrzymać i pogłębiać swoją dwujęzyczność. Większość posiada jednak lingwistyczne preferencje i jeden z języków obcych staje się językiem wiodącym.

Osoby te potwierdzają postulat innego językoznawcy, MacNamary, który sprzeciwia się wyidealizowanej wizji Bloomfielda i komentuje, że bilingwizm polega na „minimalnym stopniu posługiwania się dwoma językami w mowie, piśmie, czytaniu lub słuchaniu”. Idąc tym tokiem myślenia, możemy założyć, że co druga osoba w Polsce jest dwujęzyczna, natomiast pozostając wiernym klasycznej definicji Bloomfielda, dwujęzycznych należy szukać ze świecą…

Antyczni pośrednicy

Początków zjawiska bilingwizmu należy upatrywać w czasach starożytnych. Wiemy o istnieniu zawodu tłumacza w Egipcie i Babilonii. Z czasem przecież coraz więcej osób uczyło się języków obcych, żeby porozumieć się z innymi grupami etnicznymi. Zapotrzebowanie na dwujęzyczność pojawiło się więc wraz z potrzebą nawiązania kontaktów handlowych i gospodarczych. Innych przyczyn należy upatrywać w wybuchu wojen, w dążeniach kolonizacyjnych oraz po prostu w wymianach, jakie następowały między plemionami.
Zatem z pewnością można stwierdzić, że bilingwizm wyniknął z toku naturalnych procesów komunikacyjnych człowieka w kontaktach ze społeczeństwem, z potrzeby odkrywania nowych horyzontów i zdobywania doświadczeń.

Dwujęzycznie wychowani

Przyswajanie języków obcych może odbywać się w różnych miejscach. Najbardziej naturalnym otoczeniem jest środowisko rodzinne. To relacje z rodzicami istotnie wpływają na językowe preferencje dzieci.

Bożena, nauczycielka języka angielskiego, oraz George, z wykształcenia lingwista, tworzą polsko-amerykańską rodzinę i wychowują Jima i Magdę. Od momentu narodzin potomstwa dbali o ich edukację językową. Każde z rodziców rozmawia z dziećmi w swoim ojczystym języku, lecz gdy przebywają we czworo, posługują się angielskim, który Bożena określa jako język rodziny.

Silna pozycja języka angielskiego wiąże się z niechęcią Georga do polszczyzny. Mimo że, jak sam przyznał, doskonale zna język swojej żony, to jego aspekt fonetyczny sprawia mu ogromne trudności. Dlatego też rzadko się nim posługuje, szczególnie w rozmowach z dziećmi. Z drugiej strony częstszy kontakt Jima i Magdy z angielskim ma też wymiar pragmatyczny. Od 6. roku życia uczęszczają do amerykańskiej szkoły w Warszawie, gdzie wszystkie zajęcia odbywają się w języku angielskim, z wyjątkiem kilku godzin przedmiotu o nieco paradoksalnej nazwie „Język polski jako ojczysty”. Warto zaznaczyć, że naukę tego przedmiotu dzieci rozpoczęły dopiero w wieku 11 lat, a więc przez pięć lat ich kontakt z polszczyzną ograniczał się do rozmów z matką i nianią (rodzina Bożeny mieszka poza Warszawą i widują się bardzo rzadko).

Zatem nauka czytania u dzieci zaczęła się w języku angielskim, kiedy w wieku czterech lat poznały angielski alfabet, później zaś nauczyły się od Bożeny polskich liter. Dzieci mieszkają w Warszawie, ale właściwie nie mają kontaktu z rówieśnikami z Polski, większość dnia spędzają w szkole. Ich koledzy pochodzą przeważnie z rodzin dwujęzycznych i znacznie chętniej porozumiewają się po angielsku. Nie jest to dziwne, zważywszy na fakt, że nauczyciele są narodowości amerykańskiej, a niemal wszystkie zajęcia są prowadzone po angielsku.

Chociaż ich język polski pozostawia wiele do życzenia, Jima i Magdę można bez wątpienia nazwać osobami dwujęzycznymi. Swobodnie przechodzą z języka polskiego na angielski, przy czym nie są im obce nieprawidłowości w odmianie przez przypadki czy w końcówkach fleksyjnych (takie jak dżdżownicu czy drzwiów). Niemniej jednak dzieci nie boją się mówić i nie przejmują się popełnianymi błędami. Jest to powszechne u dzieci bilingwistycznych, które uczyły się dwóch języków jednocześnie. Taki rodzaj dwujęzyczności funkcjonuje w lingwistyce jako bilingwizm współrzędny.

Kreatywne chwile słabości

Jim i Hela do 6. roku życia przyswajali dwa języki: polski i angielski, a więc posiadali dwa odrębne systemy językowe. Mówiąc po angielsku, myśleli także w tym języku i odwrotnie – mówiąc po polsku, myśleli po polsku. Niestety przez kolejne pięć lat ich kontakt z językiem polskim zawęził się do rozmów z matką i opiekunką. Angielski automatycznie stał się językiem dominującym.

Obecnie zdarza im się mówić po polsku i myśleć po angielsku, szczególnie w chwilach zmęczenia czy podczas choroby. Stąd wynika ich zdolność do kreatywnego tworzenia wyrazów polskich z rdzeniem z języka angielskiego, np. sok pajneplowy (ananasowy), nołty (oceny), grejdy (grade w amerykańskim systemie szkolnictwa oznacza klasę). Bardzo interesujące jest używanie przez nich polskich słów związanych z informatyką. Zdarza się, że my, rodzimi użytkownicy, mamy trudność ze znalezieniem odpowiedników, dlatego chętnie zapożyczamy nomenklaturę angielską. Jim i Magda są w tej dziedzinie bardzo kreatywni, tworzą językowe hybrydy, takie jak przekopirajtować (przekopiować), zriczardżować (naładować), zaplołdować (ściągnąć). Używają także niekiedy tzw. fałszywych przyjaciół, czyli wyrazów brzmiących podobnie w obu językach, jednak o innym znaczeniu.

Jim często powtarza słowo class w wersji polskiej, gdy opowiada np. o ilości zajęć („Miałem dziś sześć klas”), natomiast Hela przed wyjściem do restauracji oznajmiła niegdyś mamie, że idzie założyć dres [dress (ang.) – sukienka]. Co istotne, błędy i językowe niedoskonałości nie utrudniają w żaden sposób komunikacji z dziećmi i nie są nadmierne, chociaż ujawniają braki w słownictwie oraz w gramatyce języka polskiego.

Ciekawym i nietypowym przypadkiem (szczególnie pod względem fonetycznym) jest Jim. Chociaż od zawsze otaczany jest rodzimymi użytkownikami języka polskiego, to mówi w nim z lekkim akcentem amerykańskim. Co istotne, mimo zajęć z polskim logopedą, nie udało się wyeliminować tej naleciałości. Polszczyzna Jima przypomina język Polaków mieszkających kilka lat w Stanach Zjednoczonych i mówiących z prawie niewyczuwalnym akcentem, który jako maniera ukazywany jest często w skeczach kabaretowych.

Obcobrzmiący akcent Jima to zjawisko bardzo nietypowe, lecz jego źródeł należy szukać przede wszystkim w relacjach z rodzicami oraz w stosunku do języka polskiego. Jim jako wielki fan baseballu, tenisa oraz golfa od dzieciństwa więcej czasu spędzał z ojcem i częściej posługiwał się angielskim. Dziś, w wieku 15 lat, traktuje język matki jako drugorzędny, jako zło konieczne, do którego bywa przymuszany. Bożena wspomina, że jako kilkulatek nie potrafił zrozumieć, że np. słowa ball (piłka) czy racket (rakieta) mają polskie odpowiedniki i dopiero po wielu wyjaśnieniach zaakceptował ich istnienie.

Badania nad zjawiskiem jednoczesnego przyswajania słownictwa z dwóch języków wykazały, że do 4. roku życia dzieci często negują występowanie ekwiwalentu w drugim języku, szczególnie jeśli drugi rodzic nie używa przy nich danego wyrazu. Uzasadnia to zachowanie Jima, który grał w tenisa czy baseball wyłącznie z tatą, z mamą natomiast nie poruszał tematyki sportu. Z drugiej strony chłopiec dzieli z matką wspólne hobby – długie spacery z psami, i do swoich ulubieńców zwraca się, co ciekawe, po polsku.

W przypadku Magdy widoczna jest różnica w zasobie słownictwa kulinarnego, przeważają nazwy potraw po polsku. Po jej urodzeniu Bożena nie pracowała przez kilka lat, więc spędzały razem dużo czasu, gotując i wertując książki kucharskie. Być może dlatego polszczyzna dziewczynki jest o wiele lepsza, bogatsza, Magda popełnia mniej błędów i mówi po polsku bez śladu obcego akcentu. Poza tym wyraźnie lubi język polski i, w przeciwieństwie do brata, zdarza się jej obejrzeć film czy przeczytać książkę po polsku. Dziewczynka wspomniała, że jej dwie przyjaciółki ze szkoły również chcą rozmawiać po polsku i na przerwach często komunikują się w ten sposób. Baza słownictwa potocznego Magdy jest więc bogatsza niż u Jima, który czasem nie rozumie kolokwializmów typu przewalić czy zlansowany.

Przykład opisanej rodziny dowodzi, jakie znaczenie przy wyborze języka u dzieci bilingwistycznych mają więzi rodzinne. Wspólna pasja oraz fascynacja osobą rodzica przekładają się na więź emocjonalną, a co za tym idzie, na styczność z językiem, a nawet z kulturą kraju. Choć Jim i Magda posiadają dwie narodowości, nie czują się jednocześnie Polakami i Amerykanami. Chłopiec przyznaje otwarcie, że po ukończeniu szkoły chce rozpocząć studia w Stanach Zjednoczonych i osiedlić się tam na stałe. Deklaruje, że czuje się Amerykaninem, jest fanem amerykańskiej muzyki, kuchni, stylu życia, ale z drugiej strony nie zna historii USA tak dobrze, jak zna historię Polski, ponieważ „nie mieszkał tam, więc nie obchodziło go to zbytnio”. Jego siostra chciałaby natomiast studiować w USA, ale potem wrócić do Polski. Nie czuje się Polką ani Amerykanką, chętnie czerpie elementy z obu kultur, jednak uważa styl życia w Polsce za lepszy, spokojniejszy i rodzinny. Nie podoba jej się kultura fast foodów powszechna w Stanach Zjednoczonych.

Jeśli chodzi o język polski, żałuje, że nie mówi w nim tak jak w języku angielskim, przyznając przy tym, że polski jest o wiele piękniejszy, a bezbłędne posługiwanie się wszystkimi formami nieregularnymi jest sztuką.

Dzieci dwujęzyczne to obywatele świata żyjący w harmonii dwóch kultur i czerpiący pełnymi garściami z ich dziedzictwa. Już przy urodzeniu otrzymują darmowy pakiet możliwości, niemniej jednak bez pomocy mądrych, świadomych językowo rodziców mogą je łatwo utracić, stając się kosmopolitami, ludźmi bez korzeni i tożsamości. Dlatego tak ważne jest profesjonalne i odpowiedzialne przygotowanie rodziców do harmonijnego wychowania dwujęzycznych pociech.

Sok pajneplowy, czyli dziecięca dwujęzyczność

Reklama B1

Zmieniaj świat wspólnie z nami

Dobre dziennikarstwo, wartościowe treści, rzetelne i sprawdzone informacje.
Tworzymy przestrzeń ludzi świadomych.

Wszystkie artykuły dostępne są bezpłatnie.
Abyśmy mogli rozwijać tą stronę, potrzebujemy Twojego wsparcia.