Czytelnictwo
„Nie mam czasu” to jedno z najczęściej słyszanych dziś zdań. Ma ono swoje konsekwencje również dla słowa pisanego. Potwierdzony badaniami wzrost liczby absolwentów wyższych uczelni idzie w parze z jednoczesnym spadkiem czytelnictwa i rozumienia obszernych tekstów drukowanych. Czy jest jakiś sposób na czytelniczą obojętność w dobie powierzchownego surfowania po różnorodnych treściach? Slow reading proponuje celebrowanie minut.
Tekst: Katarzyna Żyszkiewicz
Ilustracje: Aga Pietrzykowska
Zatłoczone rzymskie lotnisko. Ciągnące się w nieskończoność minuty oczekiwania w kolejce do kontroli biletów. Nagle w wertowanej od niechcenia gazecie niezwykłe odkrycie – jednominutowa bajka na dobranoc. Tak zaczyna się jedna z najważniejszych książek ruchu slow „Pochwała powolności”, która ugruntowała pozycję Carla Honore jako międzynarodowego rzecznika idei slow. Nie zgłębia ona wprawdzie problemu czytelnictwa, jednak jej początkowe strony doskonale oddają kierunek, w jakim nieświadomie i nieuchronnie zmierzamy.
W telegraficznym skrócie
Opowiedzenie „Królowej Śniegu” czy „Kota w butach” w 60 sekund może się wydawać nierealne czy wręcz absurdalne. Z drugiej jednak strony, czy na samą myśl o takiej możliwości nie mamy ochoty, jak to zrobił Honore, krzyknąć „Eureka”? Takie baśniowe pigułki mogłyby się okazać doskonałym lekarstwem na nękającą współczesne społeczeństwo chorobę – chroniczny brak czasu, na czytanie także. W XXI wieku, w którym powiedzenie „czas to pieniądz” jest chyba jednym z najbardziej trafnych, każda droga na skróty wydaje się na wagę złota. Jest przecież tyle rzeczy do zrobienia, tyle informacji do przyswojenia, a doba ma tylko 24 godziny. I paradoksalnie absurdalne 60 sekund staje się bardzo powszechnym rozwiązaniem, często nawet nieświadomie przez nas stosowanym.
Znaki czasu
Nie chodzi tu zupełnie o lenistwo czy ignorancję. Nasze umysły zwyczajnie dostosowują się do zastanej sytuacji. Zalewani ogromną ilością informacji, zaopatrzeni w technologie pozwalające na szybki dostęp do nich pragniemy dowiedzieć się jak najwięcej, ale też jak najszybciej. Nasz świat nie stoi w miejscu i nie porusza się z jedną prędkością – on cały czas przyśpiesza. Nowatorskie, mniejsze i bardziej wielofunkcyjne gadżety pozwalają nam na błyskawiczne zapoznanie się z najnowszymi informacjami, w których jakość staje się coraz mniej ważna, ustępując miejsca zwięzłości i szybkości, z jaką do nas trafiają. Przeskakujemy z jednego artykułu do drugiego, przeważnie bez większego skupienia na jego treści, w efekcie czego nasza percepcja staje się coraz bardziej powierzchowna, a wiedza, choć rozległa, niedokładna.
Wyzwanie: książka
Czytanie tekstów wymagających skupienia staje się trudnym wyzwaniem, ponieważ – jak twierdzą eksperci – nasze internetowe przyzwyczajenia (czytanie haseł, odnośników, wybranych informacji, przeskakiwanie z tematu na temat itp.) uszkadzają zdolności przetwarzania i przyswajania dłuższych treści. Twierdzenie to zawarł w swojej książce The Shallows „What the Internet Is Doing to Our Brains” („Co internet robi z naszym mózgiem”) Nicholas Carr, amerykański pisarz zajmujący się tematyką technologii, kultury i biznesu. Nagle więc 60 sekund przestaje być tak nonsensowne.
Skoro większość z nas nie potrafi się skoncentrować na tyle, by ze zrozumieniem przeczytać cały artykuł, lektura książki staje się zadaniem niezwykle trudnym.
Kilkusetstronicowe publikacje czy nawet bajki dla dzieci wydają się reliktem minionej epoki. I tak na dobrą sprawę właśnie w tym momencie powinnam zacząć się zastanawiać, jaki sens ma dalsze pisanie tego tekstu, skoro szanse na to, że ktoś poza redaktorem naczelnym dotrwa do jego końca, są znikome. Z nadzieją i wiarą w naszych czytelników brnę jednak dalej, nie zważając na przytłaczające dane statystyczne.
Literacko i prasowo niekontaktowi
Od dobrych kilku lat na świecie można zaobserwować znaczny spadek liczby czytelników książek. Nasz kraj nie jest tu wyjątkiem. Z badań prowadzonych przez Bibliotekę Narodową wynika, że w Polsce z roku na rok zainteresowanie słowem pisanym jest coraz niższe, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Pierwszy poważny kryzys zaobserwowano w 2008 roku, kiedy 62 procent ankietowanych przyznało, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy nie miało żadnego kontaktu z książką. I choć dwa lata później wynik teoretycznie był nieco lepszy (56 procent), to i tak nie ma specjalnych powodów do dumy. W tym badaniu ów „kontakt” oznaczał bowiem nie tyle samo przeczytanie książki, ile zajrzenie do słownika lub pobieżne przeglądanie albumu.
Czytelnictwo prasy wcale nie wygląda lepiej. Z ankiety za rok 2010 wynika, że gazet nie czyta nawet połowa Polaków. Spośród pytanych jedynie 24 procent regularnie sięga po prasę drukowaną, 41 procent robi to sporadycznie, a 35 procent w ogóle. Badania potwierdzają również, że dłuższe teksty stają się dla nas wyzwaniem. Tylko 53 procent przepytanych osób w ciągu dwóch miesięcy poprzedzających ankietę przeczytało tekst dłuższy niż trzy strony. Paradoksalnie załamanie popularności czytelnictwa nastąpiło wraz z rosnącym poziomem edukacji w kraju. Z początkiem XXI wieku, kiedy niemal wszyscy zdający maturę idą na studia, tylko połowa dwudziestolatków przyznaje się do przeczytania przynajmniej jednej książki rocznie. Najwyraźniej można być człowiekiem wykształconym i nieoczytanym zarazem.
Ratunek czy farsa?
Wyniki wspomnianych badań wykazały istotny problem cywilizacyjny. Coraz częściej pojawiają się akcje społeczne propagujące czytelnictwo i wykorzystujące w tym celu najróżniejsze techniki i argumenty. Od najbardziej znanej cyklicznej kampanii „Cała Polska czyta dzieciom” po „Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka” z ubiegłego roku. Ta druga niewątpliwe zyskała sporą popularność dzięki seksualnym podtekstom.
Inny ciekawy chwyt zastosowali twórcy akcji „Czytaj! Zobacz więcej”, która w tegoroczny Światowy Dzień Książki miała swoją drugą odsłonę. W kampanijnym spocie celebryci i osobistości ze świata kultury wymieniają powody, dla których nie warto czytać – bo to uzależnia, bo książki gryzą, bo i tak je kiedyś zekranizują.
Jeśli chodzi o czytelnictwo prasy sytuacja wcale nie wygląda lepiej. Z badań z 2010 roku wynika, że nawet połowa Polaków nie czyta gazet. Spośród ankietowanych jedynie 24 procent regularnie sięga po prasę drukowaną, 41 procent robi to sporadycznie, a 35 procent ‒ wcale. Badania potwierdzają również, że dłuższe teksty istotnie stają się dla nas wyzwaniem. Tylko 53 procent przepytanych osób, w ciągu dwóch miesięcy poprzedzających badanie, przeczytało tekst dłuższy niż trzy strony.
Orientuj się!
Pierre Bayard, francuski pisarz i profesor literatury, twierdzi, że „człowiek wykształcony to nie ten, który przeczytał taką czy inną książkę, ale ten, który potrafi poruszać się pośród wszystkich publikacji, który wie, że tworzą one pewną całość, i jest w stanie określić miejsce każdego elementu”. Według Bayarda burzliwa dyskusja na temat książki, której nie czytaliśmy, jest jak najbardziej możliwa, zwłaszcza jeśli nasz rozmówca również z ową lekturą nie miał bliższego kontaktu. Bo „kultura to przede wszystkim kwestia orientacji”. W dobie powszechnego internetu i technologicznych dobrodziejstw w postaci iPhone’ów i tabletów orientujemy się coraz łatwiej i szybciej.
Czytelnicze rozkosze
Na szczęście Beyard ze swymi poglądami pozostaje w mniejszości, a współczesny pęd informacyjny, o dziwo, generuje coraz więcej zwolenników powolnego czytania i kontemplowania przyswojonych treści. Obok slow food czy slow life rozwija się także slow reading. Sympatycy tego ruchu zachęcają, by wyłączyć komputery i czerpać radość z czytania papierowej wersji tekstów oraz z możliwości ich całościowego przyswajania.
I choć może to wyglądać jak namowa do porzuceni obowiązków i zapadnięcia się w fotelu z opasłym tomiszczem, to slow reading wcale nie musi wymagać od nas dużego nakładu czasu.
Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele okazji do lektury stwarza ich zabiegane życie. Wystarczy mieć przy sobie książkę czy ulubione czasopismo, a odpowiedni moment sam się nadarzy. Stojąc w kolejce, jadąc metrem do pracy czy pociągiem w dalszą podróż. Nawet jeśli nie zabierzemy ze sobą własnej lektury, to nie brakuje miejsc, gdzie można je zdobyć. Dziś w kioskach możemy nabyć nie tylko prasę, lecz także książki. Na wielu dworcach pojawiają się również książkomaty, w których za symboliczną kwotę można zakupić lekturę w sam raz na podróż. Warto korzystać ze wszystkich wolnych chwil.
W „Pochwale powolności” Honore’a przytacza słowa izraelskiego pisarza Amosa Oza, które najprościej oddają idee slow reading:
„Każda przyjemność, jaką potrafię sobie wyobrazić, i każda, której doświadczyłem, staje się jeszcze rozkoszniejsza, kiedy dawkować ją sobie małymi łyczkami, jeśli podchodzić do niej powoli. Lektura nie jest wyjątkiem”.
Pamiętajmy także, że to w dużej mierze od nas, czytelników, zależy przyszłość i tej małej, i tej wielkiej literatury, bo to właśnie istnienie czytelnika motywuje pisarzy do dalszego tworzenia.
Czytajmy książki powoli i rzucajmy wyzwania ich autorom, pokażmy im, że są idee, które warto na nowo połączyć ze światem.
Czytelnictwo