Czar winylowej płyty – płyta winylowa
Jesienny niedzielny poranek, między towarzyską sobotą a pracowitym poniedziałkiem, to czas, który można poświęcić na większe lub mniejsze przyjemności. W takich chwilach chętnie odprawiamy swoje rytuały. Dla niektórych to doskonała okazja, aby podelektować się na przykład ulubioną muzyką. W filiżance mała czarna, a na talerzu… duża czarna, winylowa. Talerz wiruje z prędkością 33 i 1⁄₃ obrotów na minutę. Z głośników, w towarzystwie lekkich trzasków, wydobywają się ciepłe, głębokie, analogowe dźwięki. To coraz popularniejszy sposób obcowania z muzyką, choć wciąż dość elitarny. Jaką magię skrywają w sobie gramofon i płyty winylowe? Dlaczego ludzie po latach wracają do tego tradycyjnego nośnika? Odpowiedź wcale nie jest taka prosta.
Tekst: Jakub Krzyżański
Ilustracje: Riccardo Guasco (www.RiccardoGuasco.com)
Jeszcze 30 lat temu gramofon znajdował się w prawie każdym domu i był podstawowym odtwarzaczem muzyki. Następnie wyparł go magnetofon, obsługujący tańsze i zdecydowanie bardziej poręczne kasety. Ten zaś został zdetronizowany przez płyty kompaktowe, na które boom w Polsce rozpoczął się na początku lat 90. Ewolucja nabierała jednak tempa i nastały czasy plików mp3, znienawidzonych przez artystów, ponieważ przez łatwość ich kopiowania i rozpowszechniania tracili ogromne sumy pieniędzy. Dziś sytuacja wydaje się opanowana, koncerny muzyczne wiedzą, jak funkcjonować w rzeczywistości nowych mediów i próbują kontrolować dystrybucję utworów w sieci. Słuchacze natomiast mogą w sekundę odszukać niemal każdy materiał wchodzący w skład dorobku światowej fonografii. Ten przywilej z pewnością jest udogodnieniem w naszym codziennym życiu, choć są i tacy, w ocenie których z biegiem lat zapomina się w tym wszystkim o najważniejszym: samej muzyce.
Świadomy kontakt
W natłoku aplikacji i cyfrowych platform, które na dobrą sprawę spłycają wartość artystyczną oferowanego materiału, pojawiła się stale rosnąca grupa słuchaczy decydujących się na powrót do korzeni. Chcą czerpać namacalną przyjemność z muzyki, docenić ją, a co za tym idzie, inwestować w nią więcej czasu i pieniędzy. Dla prawdziwych melomanów słuchanie losowych playlist w aplikacjach streamingowych to za mało. Im chodzi o świadomy kontakt z muzyką, postrzeganie jej jako dobra kultury. Ci ludzie traktują albumy jak zamknięte dzieła, dlatego słuchają ich jednym ciągiem, od początku do końca. Wnikliwie przeglądają okładki, czytają teksty utworów. Cenią je w formie takiej, jaka narodziła się w głowach ich autorów, podczas pracy w studiu nagraniowym.
Kupno płyty winylowej, często dużo droższej niż powszechny kompakt, jest formą podziękowania artystom za ich twórczość. W przypadku wydawnictw starszych, używanych i zdobytych z drugiej ręki to także pogoń za pierwotnym kształtem danego materiału, niezmienionym podczas późniejszego procesu remasteringu, który sztucznie modyfikuje nagrania. W winylowym światku krąży anegdota o Johnie Peelu – brytyjskim prezenterze radiowym. Niegdyś znajomy próbował go przekonać, że winyle są gorsze od płyt CD, ponieważ trzeszczą. Peel odpowiedział: Słuchaj, stary, w życiu też czasami zdarzają się trzaski. Być może ta riposta, sugerująca świadomość i uważność jej autora, jest odpowiedzią na pytanie, skąd powracająca popularność winyli.
To, co urzeka w przypadku czarnych krążków, to wspomniany na początku rytuał słuchania. Wyjęcie płyty z koperty, położenie jej na talerzu gramofonu. Po odsłuchaniu jednej strony należy przewrócić ją na drugą, co także wymaga od użytkownika większego zaangażowania. Po tym, jak kasety magnetofonowe odeszły do lamusa, ludzie zapomnieli, że kontakt z muzyką może być tak zajmujący, stanowić odrębną czynność, a nie jedynie tło dla pozostałych zajęć.
Ich tajemnicza czerń i wciągające, niepowtarzalne brzmienie przyciągają uwagę nawet tych, którzy do tej pory nie kolekcjonowali albumów muzycznych na jakimkolwiek nośniku. Gramofon wydaje się być najbardziej fascynujący spośród wszystkich sprzętów audio. Po latach niebytu jawi się jako coś egzotycznego, nadal występując w polskich domach stosunkowo rzadko. Rodzi pytania laików, jak go obsługiwać oraz na jakich zasadach przebiega odtwarzanie płyt. Wchodząc do domu kolekcjonera, szybko rzuca się w oczy, regał z całym wachlarzem winyli imponuje zaś niczym bogata biblioteka książek. Wygospodarowany w mieszkaniu kącik muzyczny bywa dla melomanów swoistym sanktuarium i powodem do dumy. Nie bez znaczenia jest rozstawienie kolumn, z reguły dokładnie przemyślane i dopasowane do akustyki pomieszczenia.
Siła analogowego dźwięku
Wspomniany nastrój towarzyszący odtwarzaniu płyt, a także niemal intymne podejście użytkowników do własnej kolekcji, to nadal tylko otoczka tego, co czyni czarne krążki wyjątkowymi. Tajemnicą ich powodzenia jest przede wszystkim analogowy dźwięk i sposób jego odczytu. Każda strona płyty winylowej zawiera jeden długi, spiralny rowek, na którym znajduje się zapis muzyczny. Jego szerokość jest bardzo nieregularna, ponieważ dokładnie odpowiada parametrom nagranego dźwięku. Na nośnik kładziemy ramię gramofonu z igłą, które dzięki obrotom talerza prowadzone jest po owym rowku niczym tramwaj po szynie. W kontakcie z tak wytłoczoną płytą igła zostaje wprowadzona w niewidoczne gołym okiem wibracje, które przenosi do tzw. wkładki – czyli główki ramienia. Właśnie tutaj drgania zostają przetworzone na sygnał elektryczny, a ten, przechodząc następnie przez wzmacniacz, wydobywa się z głośników w postaci dźwięku. Uzyskane w ten sposób brzmienie wydaje się pełniejsze i bardziej naturalne dla ludzkiego ucha niż zapis cyfrowy.
Większa przestrzeń, głębia, ciepło – to najczęstsze określenia, którymi posługują się zwolennicy winyli, opisując analogowy dźwięk. Rzecz jasna, sukces czarnych płyt nie tkwi wyłącznie w sposobie ich odtwarzania. Istotna jest również technika, w jakiej nagranie zostało zrealizowane. Dawniej materia dźwiękowa – nawet ta komercyjna – tworzona była z prawdziwym zaangażowaniem i profesjonalizmem. Rock miał swój prawdziwy przekaz i energię, która dzięki wyrazistym gitarom kipiała z głośników, a popowi towarzyszyły pięknie brzmiące orkiestry czy big bandy. Między innymi dlatego nagrania z lat 60. czy 70. brzmią nieraz żywiej i autentyczniej, niż te wydane w okolicach roku 1995, kiedy studia nagraniowe dopadła cyfryzacja.
Powrót analogowego brzmienia do łask, któremu od kilku lat świadkujemy, zapoczątkowali w dużej mierze wykonawcy alternatywni. Mimo że czasy i technologia uległy zmianie, oni wolą tworzyć swoją muzykę z podobnym zaangażowaniem, jak robiono to 50 lat temu. Dlatego wydając dziś album, nie tylko na kompakcie, ale również na winylu, podchodzą do jego realizacji, wykorzystując stare, dobrze znane techniki. I tak, wiele zespołów powraca do rejestrowania płyt na tzw. setkę, czyli nagrywa partie wszystkich instrumentów naraz, właściwie występując w studio na żywo. Obecnie w Polsce taką metodę – przed laty jedyną – stosuje m.in. Wojciech Waglewski czy grupa Łąki Łan. Dla muzyków to większe wyzwanie, ale również zabawa i możliwość improwizacji. Słuchacze natomiast otrzymują dzieło, w którym nie ma przekłamania w postaci produkcyjnych sztuczek, dostrajania instrumentów czy manipulacji poszczególnymi ścieżkami.
Winylowa społeczność
Miłośnicy winyli wiele czasu poświęcają na swoje zamiłowanie. Podróżując po Polsce i świecie, każdorazowo próbują dotrzeć do jakiegoś miejsca z płytami. Nie przejdą obojętnie nawet obok najmniejszego pchlego targu, licząc, że znajdzie się tam również stoisko z poszukiwanymi starymi krążkami. W wolnej chwili przeglądają ogłoszenia i serwisy aukcyjne. Po zakupie, dzięki specjalistycznym portalom albo własnej bazie danych, dokładnie katalogują swoje zbiory. Przeglądając każdą płytę, zwracają uwagę na kwestie, na które niedzielny nabywca kompaktów często nie spogląda: numer katalogowy, kod kreskowy, kraj i rok wydania, a także numer tłoczenia. Wszystko ma wpływ na jakość dźwięku, inaczej bowiem brzmi winyl wydany w Europie, a inaczej w Stanach Zjednoczonych.
Ponadto bywają także kolekcjonerzy z dokładnie określonymi preferencjami. Niektórzy polują głównie na edycje japońskie, inni na tzw. first-pressy, czyli absolutnie pierwsze wydania, co wpływa oczywiście na cenę danego egzemplarza. Dużo czytają, szukają, porównują opinie, wymieniają się spostrzeżeniami. Dochodzi do tego, że w rozmowach nazywają siebie winylomaniakami, co najtrafniej obrazuje ich zaangażowanie w budowanie indywidualnych zbiorów. Tworzą przy tym bardzo interesującą społeczność.
Okazji do spotkań i rozmów jest tak naprawdę wiele. Prawdziwym świętem dla kolekcjonerów są jednorazowe bądź cykliczne giełdy płytowe, dziś organizowane niemal w każdym większym polskim mieście. W ten sposób zyskują okazję do udanych zakupów w formie, jaka najbardziej im odpowiada. Bezpośredni kontakt ze sprzedawcą, który także traktuje winyle jako hobby, jest dla koneserów tych nośników bardzo istotny. Nie lubią bowiem dużych salonów sprzedaży i marketów. Wolą wspierać małych przedsiębiorców i prywatnych handlarzy, wiedzących o wiele więcej o swoich czarnych perłach niż zatrudniony w sieciówce student. Taki sprzedawca odpowie na wszystkie pytania, porozmawia o konkretnym wykonawcy, a nawet poleci coś od siebie.
Warto podkreślić, że dla melomanów kupowanie płyt w ciemno to żaden problem. Zdarza się również, że posiadają po kilka egzemplarzy tego samego albumu. Mogą też nie przepadać za danym artystą, ale jeśli wniósł on cokolwiek w historię światowej muzyki, to często skuszą się na zakup jego nagrań. Siłą rzeczy, ich gust muzyczny bywa bardzo eklektyczny i nie dziwi fakt, że na regale kolekcjonera obok albumu np. Franka Sinatry znajduje się również krążek Iron Maiden. Tu nadmienię, że płyta winylowa lubi każdy gatunek materii dźwiękowej. Pasuje do niej i jazz, i rock, zarówno nowoczesna muzyka elektroniczna, jak i klasyczna.
Poza giełdami ważną przestrzenią zrzeszającą pasjonatów w tej dziedzinie okazał się również Internet. Początkowo były to fora, a później dołączyły do nich także grupy na Facebooku, w których można znaleźć: ogłoszenia, ostrzeżenia przed nieuczciwymi sprzedawcami oraz zdjęcia z ostatnimi zakupami i chlubami poszczególnych zbiorów. Ciężko jednak w tej społeczności o lans czy komentarze ociekające niezdrową zazdrością. Dla winylomaniaków ważniejsze jest znalezienie rzadkiego, unikatowego egzemplarza, niż pysznienie się zasobnością portfela. Choć wiele krążków do tanich nie należy, a płytowe hobby stanowi poważną część ich budżetowych wydatków.
Angażująca pasja
Przyjaciele melomanów często zazdroszczą im tak interesującego hobby i sami pragną rozpocząć własną kolekcję. Niestety, nie każdy zdaje sobie sprawę, jak bardzo winylowa pasja wciąga. Wypełnia wiele czasu wolnego, a także… sporo kosztuje. Wszystko zaczyna się właściwie od zakupu odpowiedniego sprzętu, tym bardziej, że gramofon gramofonowi nierówny. Różnią się m.in. rodzajem napędu, typem ramienia i całą technologią. Dochodzi do tego odpowiedni wzmacniacz oraz kolumny. Już na tym etapie mamy do czynienia ze znacznym wydatkiem, bo przecież nie warto słuchać dobrze zrealizowanych, rewelacyjnie brzmiących kompozycji, używając byle jakiego sprzętu. Mija się to z celem, ponieważ w ten sposób nigdy nie uzyskamy oczekiwanej jakości dźwięku. Wartość samych płyt również wzrasta.
Czas płynie nieubłaganie, a albumów z lat 60. i 70., zachowanych w bardzo dobrym stanie, jest coraz mniej. Reedycje bywają odrobinę tańsze, choć koszt produkcji winyli nadal pozostaje wysoki. Wytwórnie wypuszczają je na rynek zazwyczaj w nakładzie limitowanym, przez co po jakimś czasie, już w drugim obiegu, cena takiego krążka wzrasta. Jednak kto zdążył wejść w to hobby, szybko z jego objęć się nie wydostanie. Niektórzy kolekcjonerzy potrafią zapłacić za poszukiwaną płytę nawet kilkaset złotych. Takie egzemplarze trafiają na talerz gramofonu wyłącznie przy wyjątkowych okazjach, stają się nie tylko nośnikiem muzyki, ale również pewnego rodzaju eksponatem.
Naturalnie, w tej pasji nie chodzi wyłącznie o polowanie na najrzadsze i najdroższe egzemplarze. Równie dużo radości może przynieść chociażby zestaw płyt odziedziczonych po dziadkach. Biorąc pod uwagę naszą historię, w PRL-u dostęp do zachodnich wydawnictw muzycznych był utrudniony. Na strychach i w piwnicach znajdowane są głównie płyty z twórczością ówczesnych gwiazd krajowej estrady. Krążki te stanowią sporą wartość dla polskiej kultury, a ze względu na swoją powszechność na pchlich targach i serwisach aukcyjnych można je zakupić w przystępnej cenie.
Winylowy boom trwa i trwać będzie jeszcze przynajmniej przez kilka lat. Natomiast trudno przewidzieć dalszą przyszłość czarnych płyt. Wielu kolekcjonerów wyklucza scenariusz, w którym masowo wrócą do łask i ponownie zagoszczą w większości domów. Gramofon najprawdopodobniej pozostanie sprzętem dla wybranych. Wszystko przez to, że tak osobiste podejście do przestrzeni dźwięków nie wpisuje się w nurt masowości. Jednak kto pozna zalety analogowego brzmienia, poczuje satysfakcję po znalezieniu długo poszukiwanej płyty i dreszcz podniecenia przy pierwszym wrzuceniu jej na talerz, ten zrozumie tę niezwykłą pasję, która narodziła się z miłości do muzyki i szacunku do artystów.
Gramofon
Urządzenie do zapisywania i odtwarzania dźwięku o nazwie Fonograf wynalazł w 1877 roku Thomas Alve Edison, jednak wówczas dźwięk zapisywany był na pokrytych folią cynową walcach. Nie trzeba było długo czekać, aby powstały następne urządzenia bazujące na opracowanej przez Edisona technologii. Niebawem pojawił się Alexander Graham Bell ze swoim Grafofonem. Za nośnik dźwięku (zamiast cynowej folii) posłużyła mu woskowa powłoka. Zmodyfikował nieco fizyczną strukturę samej ścieżki w celu wygenerowania na tyle wielu różnic, by można było opatentować grafofon jako niezależne urządzenie. W 1887 roku Emile Berliner skonstruował i opatentował maszynę do złudzenia przypominającą dzisiejszy gramofon, zapisującą dźwięk na cynowej, pokrytej woskiem płycie. Od 1892 roku Gramofon Berlinera stał się powszechnie dostępny pod taką właśnie nazwą.
Płyta gramofonowa
Warto zacząć od tego, że płyty gramofonowe wykonywane są/były z przeróżnych materiałów, w tym z ebonitu, szelaku czy chlorku winylu. Eksperymentowanie z tworzywami wynikało z poszukiwań taniego budulca, a jednocześnie na tyle wytrzymałego, aby zapisane w postaci analogowej dźwięki nie ulegały zniszczeniu w ścieżkach płyty. Krążek ma średnicę do 30 cm i zazwyczaj jest czarny.
Z końcem lat 80. płyta powoli zaczęła ustępować miejsca magnetycznej taśmie magnetofonowej, po to, aby po 2000 roku powoli wrócić do łask melomanów.
Dźwięk zapisany na płycie to fizyczna kopia drgania powietrza wywołana przez np. instrumenty lub ludzkie struny głosowe. Wyobraźmy sobie: palce trącają klawisze fortepianu, wprawiają w ruch jego stalowe struny, poruszają powietrze, które powoduje drgania błony bębenkowej ucha. W tym najbardziej naturalnym procesie to właśnie zapis gramofonowy wydaje się być najmniej inwazyjnym. Rolę błony bębenkowej pełni membrana poruszająca igłą, ta zaś żłobi w tworzywie kształt dźwięku. Odwracając ten proces, otrzymujemy brzmienie niemal identyczne z tym zapisanym. Niepotrzebne są procesory, częstotliwość, kompresja… wystarczy analogowy wzmacniacz i solidne głośniki, aby poczuć się jak w sali koncertowej.
Czar winylowej płyty – płyta winylowa