Gospodynie nieba
Niezmywalny uśmiech. Nienaganna fryzura. Pełna gotowość i profesjonalizm. Pięknie skrojone stroje i łatwa praca. Czy nie tak postrzegamy stewardesy? Same zainteresowane pewnie by nie zidentyfikowały się z takim opisem swoich obowiązków, a z pewnością nie te, które zdecydowały się dołączyć do załogi Polskich Linii Lotniczych w czasach PRL-u. Anna Sulińska w książce Wniebowzięte wyciągnęła z szafy zapomnienia stewardesy i ich reminiscencje. Podważyła w ten sposób zasadność zadawnionej zazdrości o splendor i możliwości, jaką w dawnych czasach żywili niektórzy obywatele zatrzaśnięci w komunistycznym państwie, i odzyskała dla tych wspaniałych kobiet należne miejsce w historii polskiego lotnictwa.
Tekst: Roger Weichert
Link do informacji o książce: tu
Zdjęcie w nagłówku pochodzi z okładki książki.
Początek XX wieku, Orville Wright i jego maszyna napędzana silnikiem spalinowym podbijają nową przestrzeń, dając początek przyszłej komercjalizacji transportu lotniczego. Ludzie zdobywają zdolność długotrwałego odrywania się od ziemi, zyskują kolejną perspektywę spoglądania na świat i rozszerzają definicję wolności. Samoloty stają się coraz większe i zwiększają swój zasięg, dzięki czemu pozwalają przeprawić się coraz większej liczbie osób. Aby poprawić komfort podróżnych, potrzeba rozszerzyć załogę, która odpowiednio zadba o dobrostan pasażerów.
Pierwsze sześć dziewcząt w osobie stewardes pojawia się na pokładach polskich samolotów w 1945 roku. Dwie dekady później jest ich niewiele więcej, bo ledwie około dwudziestu. Niemniej dynamiczny rozwój technologii i przemysłu lotniczego powodują, że liczebność zarówno naziemnej, jak i powietrznej obsługi, wydatnie zwiększa się z każdym rokiem. Stewardesy cieszą się niezwykłą pozycją społeczną, ponieważ jako jedne z niewielu mają możliwość oglądania, jak żyje się za „żelazną kurtyną”, kupują niedostępne w Polsce produkty żywnościowe i eleganckie ubrania. Spotykają wielkie osobistości świata polityki, sportu, kultury i rozrywki. Poznają smak wolności Zachodu i chłoną życie poza zasięgiem twardej pięści represyjnej władzy. Zazdrość po raz kolejny udowadnia, że jest rzeczą straszną. Stewardesy słyszą, iż to co robią, jest zajęciem, a nie pracą. Cóż to bowiem za praca, kiedy wystarczy ładnie wyglądać, nieustannie się uśmiechać i serwować posiłki pasażerom?
Drugie dno
Tymczasem zawód stewardesy w czasach PRL-u wymagał żelaznej kondycji i doskonałego zdrowia, ponieważ dziewczęta latały po 12 godzin na dobę przez niemal trzydzieści dni w miesiącu. Radziły sobie ze zmęczeniem, trudami podróży, niesfornymi pasażerami, stresem, celnikami, a także nieustępliwą służbą bezpieczeństwa, która miała je stale na tapecie. Nie wolno było im się bać, ale jak się nie bać, kiedy w katastrofach lotniczych giną koleżanki i koledzy albo bliscy? Jak się nie bać, gdy z duszą na ramieniu przemyca się zakazane dobra, by dorobić do niezbyt wysokiej pensji? W końcu, jak wyzbyć się strachu, gdy schodzi się na ląd w obcym kraju, prosząc o azyl polityczny i jednocześnie zostawiając w kraju rodzinę?
Postanawiam dowiedzieć się, kim są dziewczyny, które współtworzyły historię polskiego lotnictwa, i dlaczego milczą[1].
Gospodynie nieba i ich świadectwo
Anna Sulińska, opisując proces rozwoju zawodu stewardesy, stworzyła unikalne tło zawierające historię lotnictwa w Polsce, jak również przybliżyła w przystępny sposób ówczesne meandry życia w kraju. Autorka utrzymała bardzo równy i wyważony przekaz, nie siląc się na tanią sensacyjność, zachowując porządek dobrze zorganizowany w słowo i emocje. Niemniej cynglem, który odpalił we mnie żądzę głośnego akordu, jest „PRL” wyniesiony do rangi części podtytułu książki.
Choć na kartach reportażu odnajdziemy, jakie aspekty życia i pracy stewardes były przedmiotem zainteresowania SB, a sama autorka zwróciła się w tym celu o zgodę na dostęp do archiwów Instytutu Pamięci Narodowej, to czuję wyraźne ukłucie niedosytu. Moim zdaniem ten aspekt nie osiągnął wystarczającego kontrapunktu, raczej przemykał między słowami, pojawiał się niczym szara eminencja determinująca kondycję systemu, w którym przyszło żyć bohaterkom i bohaterom reporterskiej relacji. Podejrzewam jednak, że to pożądanie mocnych wrażeń, które częściowo wypełniły drastyczne wspomnienia katastrof oraz ucieczek członków załogi poza „żelazną kurtynę”, spowodowane były głodem politycznych mikrohistorii pojedynczych ludzi świadkujących i uczestniczących w ówczesnym zamknięciu.
Stewardesa jest w samolocie komunikacyjnym nie tylko tzw. kelnerką podającą pasażerom napoje, potrawy itp., ale w pełnym tego słowa znaczeniu […] gospodynią nieba[2].
Mimo niezaspokojenia, które wcale nie musi być zarzutem dla myśli autorskiej, Wniebowzięte urastają do roli bardzo istotnego świadectwa o przemilczanych i niezauważanych, cichych bohaterkach przestworzy. Tym reportażem autorka obaliła stereotyp stewardesy, jako osoby wykonującej łatwe i niewymagające wiedzy oraz zaangażowania zajęcie. Zerwała kurtynę milczenia, która skutecznie spowijała dotąd dowody ich obecność i powagi roli, jaką pełniły w historii polskiego lotnictwa oraz Polskich Linii Lotniczych LOT.
Temperatura moich uczuć wobec tej książki jest nieistotna, ponieważ wiem, że relacja Anny Sulińskiej bezsprzecznie należała się gospodyniom nieba. Ciężka harówka, stres, niejednokrotnie ogromne ryzyko, jakie ponosiła załoga lotnicza, zostały uczczone i z szacunkiem opisane. Ich marzenia, pęd do wolności i ciekawość świata miały swoją cenę. Bardzo wysoką cenę. Wszystkie płaciły ją bez wyjątku.
Anna Sulińska (ur. 1983) – absolwentka socjologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Publikowała w „Wysokich Obcasach” i „Dużym Formacie”. Od poniedziałku do piątku bada rynek i konsumentów, pisze w każdej wolnej chwili.
Przypisy:
[1] A. Sulińska, Wniebowzięte, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016, s. 50.
[2] A. Sulińska, Wniebowzięte, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016, s. 52-53.
Gospodynie nieba