sztuka ikonoklazm

Ikonoklazm

„Chcemy zburzyć muzea, biblioteki, akademie wszystkich rodzajów (…) Niechże więc nadejdą radośni podpalacze o zwęglonych palcach. Oto oni! Nuże! Kładźcie ogień pod szafy biblioteczne! Zmieńcie bieg kanałów, aby zatopić muzea! Co za radość widzieć pływające po wodzie, zdane na łaskę fal, podarte i wypłowiałe dawne wspaniałe płótna”.

Tekst: Karolina Madrak
Ilustracje: Marta Ruszkowska

Pragnienie futurystów wyrażone przez Marinettiego w manifeście grupy może wydawać się szalone, ale artystom właśnie na tym zależało. Ożywić sztukę. Oderwać ją od skostniałych tradycji. Uczynić nowoczesność, wojnę i pośpiech głównymi tematami twórczości artystów. To najogólniejsze założenia twórców, którzy tak bardzo upodobali sobie szybkość XX wieku.

Jednak akty zniszczenia, do których namawiał Marinetti, miały głównie wymiar symboliczny. Chodziło przede wszystkim o to, by odciąć się od przeszłości i dostrzec piękno w tym, co dzieje się tu i teraz. Niszczenie dzieł sztuki jako takie nie leżało w interesie piewców codzienności. Sam pomysł, by przyzwolić na taki wymiar wandalizmu, sprawia wrażenie absurdu posuniętego do granic możliwości. Zdaje się, że każdy odbiorca tekstu kultury, nawet jeśli nie posiada wykształcenia w dziedzinie historii sztuki, pojmuje dzieło jako istotne dziedzictwo wcześniejszych wieków, które zasługuje na szacunek choćby ze względu na swoją ogromną wartość materialną. Jednak ta, zdawałoby się, niepodważalna prawda nie zawsze znajduje odbicie w rzeczywistości.

Losy niektórych obrazów, rzeźb, instalacji i innych przejawów twórczej działalności artystów są dowodem na to, że dzieła sztuki nie tylko padają ofiarami krytyki słownej ze strony znawców tematu, lecz niekiedy stają się przedmiotem niezwykle brutalnych, świadomych aktów mających na celu ich unicestwienie, a więc zniszczenie w sensie dosłownym lub przynajmniej ukrycie. Dlaczego pewne dzieła budzą tak skrajne emocje? Motywy są różne.

Zniszczone – okaleczone

Dzieła sztuki nie od dziś budzą w widzach skrajne uczucia. Praktyki związane z ich niszczeniem mogą mieć rozmaite podłoże. Czasem ta nienawiść jest podyktowana szaleństwem. Tutaj jako przykład można podać słynną wazę François. Przepiękne czarnofigurowe naczynie zostało odnalezione w 1844 roku w Chiusi we Włoszech. Krater ozdobiony przedstawieniami scen z mitów grecko-rzymskich, odkopany w niemalże idealnym stanie, został przewieziony do muzeum we Florencji i tam oddany pod opiekę stróża. Ponieważ w XIX wieku w Europie panowała moda na zabytki starożytności, wieść o niezwykłym znalezisku rozeszła się na kontynencie niezwykle szybko. Florenckie muzeum zaczęły oblegać tłumy zwiedzających, którzy pragnęli obejrzeć obiekt. Presja spoczywająca na stróżu chroniącym wazę przed rozentuzjazmowanymi grupkami turystów była tak ogromna, że pewnego dnia mężczyzna wpadł w furię. Podczas napadu szału roztrzaskał wazę, która pękła na ponad 600 kawałków.

Nieco bardziej zagadkowe motywy kierowały zachowaniem Australijczyka, który w 1972 roku uszkodził jedną z najbardziej znanych rzeźb świata: Pietę watykańską Michała Anioła. Mężczyzna dostał się do Bazyliki św. Piotra w Rzymie wraz z grupą zwiedzających, po czym rzucił się na posąg, krzycząc: Ja jestem Chrystusem, a to nie jest moja matka!, uderzając przy tym figurę młotkiem.

Opisane wydarzenia mają nieco anegdotyczny czy nawet groteskowy charakter i jako takie są dziś pamiętane. Jednak niektóre historie dotyczące aktów niszczenia dzieł sztuki mają zupełnie inny wymiar. Zwłaszcza te pozostające w związku z rzeczywistością polityczną lub stanowiące ekspresję przekonań obyczajowych i światopoglądowych osób, które się takich aktów dopuszczają. Przedmiotem agresji stają się wówczas dzieła mające symboliczny związek z wartością czy ideą, której negacją lub wyparciem ma być atak na dany obiekt artystyczny. W tym celu burzy się pomniki, pali obrazy, a nawet niszczy budynki. Zapewne wciąż żywa w pamięci wszystkich jest dyskusja na temat pomysłu zburzenia Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, który dla wielu jest tragiczną pamiątką po znienawidzonym ustroju.

Niezwykle ciekawe są formy tego typu zachowań. Obserwując je, można odnieść wrażenie, że chodzi nie tyle o wykluczenie przedmiotu z przestrzeni publicznej, ile o wymierzenie pewnego rodzaju kary. Kary godzącej nie tylko w ideę reprezentowaną przez dzieło sztuki, lecz także bezpośrednio w samo dzieło.

Niechęć do Feliksa

17 listopada 1989 roku zburzono stojący na placu Bankowym w Warszawie pomnik Feliksa Dzierżyńskiego. Wydarzenie to miało miejsce przy okazji usuwania symboli socjalistycznych z przestrzeni miasta. Nie była to pierwsza scena, w której figura krwawego Feliksa odegrała główną rolę. Już dużo wcześniej stawała się ona celem ataku. Na początku lat 50. w geście sprzeciwu wobec władzy ręce posągu zostały pomalowane na czerwono. Sprawców nie minęła oczywiście kara. Zburzeniu pomnika również towarzyszyła niezwykła atmosfera. Na placu Bankowym zebrała się duża grupa ludzi, która głośno wyrażała swój entuzjazm, gdy kolejne fragmenty statuy spadały na ziemię. Na cokole wypisano słowa: Feluś, tak musi być.

Bezkrwawa egzekucja

Opisana scena przywodzi na myśl nastrój panujący podczas publicznej egzekucji. Wszak burzenie pomnika to nic innego jak bezkrwawa egzekucja, której dokonuje się na dziele sztuki. Rozliczenie się z sensem, jaki ono ze sobą niesie. Warszawianie przyszli obejrzeć, jak wizerunek znienawidzonej przez nich postaci rozpada się na kawałki.

Jednak historia zna przypadki takiego „uśmiercania” tekstów kultury, przy okazji których zrobiono wszystko, by przekonać publiczność, że nie chodzi wyłącznie o zburzenie pomnika.
Jeden z takich aktów egzekucji dzieł sztuki został uwieczniony przez Jana Piotra Norblina na jego obrazie pt. Wieszanie portretów zdrajców. Na płótnie przedstawiono epizod mający miejsce podczas insurekcji kościuszkowskiej, kiedy to powieszono większość uczestników Targowicy. Jednak niektórzy skazani próbowali uniknąć kary, ratując się ucieczką. Postanowiono więc zastąpić zbiegłych delikwentów ich podobiznami. Karę za zdrajców poniosły obrazy, które powieszono na szubienicach. Ciekawsze od samego aktu jest to, że kara wymierzona portretowi, który, pozostając martwym przedmiotem, nie odczuwa bólu i nie ma świadomości tego, że znika, usatysfakcjonowała świadków w porównywalnym stopniu co prawdziwa egzekucja. Tak jakby wraz z obrazami rzeczywiście ginęła sportretowana na nich osoba.

Podobna historia wydarzyła się w 1789 roku w Paryżu. Kiedy tłum popychany nienawiścią do monarchii i wszystkiego, co się z nią wiązało, dotarł do Île de la Cité, jego agresja skupiła się na stojącej tam katedrze Notre Dame, a konkretnie na tzw. galerii królów. Jest to stały element dekoracji fasad katedr gotyckich, który w postaci horyzontalnego pasa pokrytego płaskorzeźbą ukazuje poczet królów Izraela. Niewykształceni, powodowani złością mieszkańcy Paryża wiedzieli tylko tyle, że patrzą na wizerunki władców. Dlatego, niewiele myśląc, zrobili z rzeźbami to, czego gorąco życzyli wszystkim przedstawicielom obmierzłego ustroju – poobcinali im głowy. Dali w ten sposób upust swojemu gniewowi, wycelowanemu w monarchię jako taką.

Opowieści o niszczeniu bezcennych zabytków wywołują niedowierzanie i niepomierne zdziwienie w słuchaczach, którzy najchętniej potraktowaliby podobne wydarzenia jako zjawisko marginalne, mające rację bytu dawno temu, w burzliwych momentach historii lub też w środowiskach niezwykle prymitywnych. Nie można jednak zapominać, że również dziś ma miejsce wiele podobnych incydentów, których dopuszczają się niekiedy osoby dobrze wykształcone i powszechnie szanowane. Często ataki na teksty kultury przybierają formę happeningów, a ich charakter stanowi komentarz do przedstawienia lub odpowiedź na przekaz niesiony przez dzieło.

Jako przykłady przywołajmy całkiem niedawne sytuacje, które odbiły się szerokim echem w mediach. Ciekawość budziły nie tylko akty „wandalizmu”, lecz także same dzieła, które można określić mianem kontrowersyjnych. Pierwszym z nich jest instalacja Maurizio Cattelana pt. La Nona Ora, przedstawiająca papieża Jana Pawła II przygniecionego przez meteoryt.

Ekspozycja pracy w Zachęcie Sztuk Pięknych w Warszawie stała się jednym z najbardziej kontrowersyjnych kulturalnych wydarzeń ostatnich lat. Oburzeni wizją Cattelana odbiorcy „pielgrzymowali” do figury papieża, wyrażając swój sprzeciw wobec takiego ujęcia tematu. Przy rzeźbie składano kwiaty, oddawano jej hołdy, ale to, co najbardziej wstrząsające, miało się dopiero wydarzyć. Najpierw do instalacji dostał się Wojciech Cejrowski, który próbował ukryć ją pod prześcieradłem. Punktem kulminacyjnym aktów sprzeciwu wobec dzieła Cattelana było natomiast wtargnięcie na wystawę polityka Witolda Tomczaka, który wyminąwszy ochronę, podbiegł do postaci papieża i począł ściągać z niej przygniatający ją kamień. Niestety, „uwalniany” papież doznał niemałych obrażeń i pod wpływem działań europosła stracił nogę. Oczywiście sprawca zniszczenia został ukarany, ale do końca deklarował, że po prostu nie mógł już dłużej wytrzymać publicznego upokarzania Jana Pawła II.

Przypadek instalacji Cattelana to dowód na to, że w oczach odbiorcy zaciera się granica między dziełem a tym, co lub kogo ono uosabia. Witold Tomczak nie chciał zniszczyć rzeźby. Przeciwnie, próbując chronić papieża, walczył w obronie jego dobrego imienia. Nieco innym sposobem posłużył się Wojciech Cejrowski. Jego działanie trudno nazwać inwazyjnym, bo też nie chodziło o uszkodzenie dzieła, ale o jego unicestwienie poprzez usunięcie z pola widzenia odwiedzających. W takim geście wyraża się przekonanie, że to, co niewidoczne, nie może szkodzić, ponieważ nie oddziałuje na otoczenie. Nie zobaczyliśmy, nie uwierzyliśmy.

Inny wariant „walki” z tekstem kultury zaprezentował aktor Daniel Olbrychski podczas wystawy Piotra Uklańskiego, na której pokazano słynną pracę artysty pt. Naziści. Na zdjęciach rozwieszonych wzdłuż ścian widniały portrety znanych aktorów, ubranych w niemieckie mundury – wśród nich również portret gwiazdy Potopu. Olbrychski wszedł na salę w towarzystwie ekipy filmowej, wyciągnął szablę Kmicica i zaczął ciąć wiszące w muzeum płótna. Przyprowadzenie kamerzystów to jasny sygnał, że aktorowi chodziło o coś więcej niż tylko o zniszczenie dzieła Uklańskiego. Pragnął, aby teatralna forma, w jaką ujął swoją niezgodę na przekaz artysty, została rozpowszechniona przez media, a więc prawdopodobnie również ona sama miała nieść jakieś przesłanie.

Uklański w swoim projekcie posunął się daleko. Dopuścił się sugestii, jakoby każdy z aktorów ukazanych w jego dziele mógł w odpowiednich okolicznościach wcielić się w rolę nazisty. Siła prowokacji takich twierdzeń zawsze jest niezwykle duża. Jednak akt Olbrychskiego, choć przez wielu odbierany jako niepoważny, pokazuje aktora, który z sarmacką zapalczywością walczy z „nazistą” będącym nim samym. Postawa, jeśli nie godna podziwu, to z pewnością skłaniająca do refleksji.

„Nie uczynisz sobie rzeźby ani żadnego wizerunku…”

Lęk przed obrazowaniem sięga czasów starożytnych. Platon gardził obrazami, gdyż uważał, że skoro realne przedmioty są wyłącznie odbiciem ideału, to obraz, który je naśladuje, jest tylko kolejnym przedstawieniem powielającym już powielony wzór.

Także tradycja biblijna w negatywny sposób odnosi się do obrazowania i oddawania czci wizerunkom. Stary Testament nie pozostawia w tej kwestii wątpliwości:

Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią. Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym.

Słowa te stały się przedmiotem nieustannych sporów dotyczących tego, czy obrazy w ogóle powinny powstawać. Dały też początek ruchowi zwanemu ikonoklazmem. Słowo ikonoklazm pochodzi od dwóch greckich wyrazów oznaczających ikonę i łamanie. Określenia: łamanie ikon czy też spór o obrazy początkowo odnosiły się do wydarzeń mających miejsce w VIII i IX wieku w Bizancjum, kiedy to pierwszy raz rozpętała się dyskusja dotycząca dzieł sztuki. Stawiano pytania o to, czym właściwie jest dzieło. Czy obraz jest uosobieniem świętości, czy wyłącznie jej miernym wyobrażeniem? Kwestia była szczególnie istotna ze względu na to, że w Bizancjum zaczęto czcić ikony, które uważano za reprezentację bóstwa w świątyni. Spory o obrazy miały wyjątkowo burzliwy charakter. Towarzyszyły im akty masowego niszczenia przedstawień o charakterze religijnym.

Z biegiem czasu

Rozważania na temat istoty obrazu podjęto na nowo w XVI wieku. Sprawę dzieł sztuki podnieśli przedstawiciele reformacji, z których najbardziej fanatycznym wydaje się Andreas Bodenstein von Karlstadt. W swoim tekście z 1522 roku Karlstadt udowadniał, że obecność obrazów w kościołach jest zwykłym nieporozumieniem, ponieważ istnieje dekalogowy zakaz tworzenia podobizn, a poza tym obrazy sprowadzają wiernych na manowce, ukazując im wyłącznie iluzję prawdy. Bardziej łagodny w swoich opiniach był Marcin Luter, który zwracał uwagę na drugą część przykazania dotyczącego wizerunków, ostrzegającą, że gorsze od ich tworzenia jest adorowanie. Poza tym zakonnik twierdził, że skoro lud jest przywiązany do przedstawień bóstwa, to niemądrze byłoby odbierać mu siłą tak istotny element religijności i należy raczej skupić się na wyrwaniu idola z serca prostaczków, a nie z wnętrz kościołów. Karlstadt jednak posądził Lutra o opieszałość, a tymczasem zwolennicy gwałtownych reform zdążyli już zlikwidować pewną część dzieł sztuki.

Myli się jednak ten, komu wydaje się, że ikonoklazm dawnych epok skupiał się wyłącznie na usuwaniu dzieł. Osoby, które dokonywały zniszczeń, były ludźmi wychowanymi w tradycji, zgodnie z którą od najmłodszych lat wpajano im w najgorszym razie szacunek do świętych przedstawień. Kierowani pragnieniem poprawy sytuacji Kościoła lub nienawiścią wobec kleru, Rzymu i papieża, szli pełnić swą powinność, pchani chyba mocniej przez imperatyw większości niż przez autentyczny brak wiary w potęgę kościelnych malowideł. Taką tezę można postawić w oparciu o obserwacje rodzaju zniszczeń, których dokonywali ci „rycerze reformacji”.

Głównymi elementami ulegającymi niszczycielskiej działalności przeciwników obrazów były fragmenty ukazujące twarz, a konkretniej – oczy przedstawianej postaci, ręce oraz genitalia. Oczy, ponieważ są narzędziem nawiązywania kontaktu z widzem. Ręce, gdyż w tej części ciała wyraża się sprawcza moc postaci. Niszczenie partii genitalnych jest natomiast ciekawe przez swoją analogię do sposobu karania obalanych królów. Okaleczano ich w ten sposób, by nie mogli przedłużać swojego rodu. Próba uniemożliwienia reprodukcji ikonie jest sama w sobie pomysłem dość osobliwym, z drugiej jednak strony jednoznacznie określa stosunek wiernych do religijnych przedstawień: jeżeli obraz trzeba unicestwiać tak, jak unicestwia się człowieka, to znaczy, że malarska wizualizacja rzeczywiście ma moc oddziaływania. Może to właśnie dlatego sam Karlstadt przyznawał: Boję się malowanego diabła.

Eviva l’arte

To, co robili zwolennicy reformacji, nie różni się znacząco od tego, czego dopuszczają się współcześni niszczyciele dzieł sztuki. Można odnieść wrażenie, że ludzkości od zawsze towarzyszy lęk przed aktami artystycznej ekspresji. Zabiegi polegające na burzeniu pomników, zakrywaniu rzeźb, niszczeniu obrazów mają prawdopodobnie jeden cel: uniemożliwić dziełu dalsze przekazywanie pewnych treści oraz nieustanne obrastanie w nowe interpretacje. Dzieło zniszczone, zakryte lub uszkodzone nie tylko przestaje wysyłać odbiorcy komunikat zamierzony przez jego twórcę, lecz – co więcej – w nowej, uzyskanej po doznanym akcie wandalizmu formie może pracować na korzyść swojego oprawcy i zgodnie z jego intencjami. Czym jest bowiem papież Cattelana bez przygniatającego go meteorytu? Razem z tą ingerencją w dzieło zmienia się także jego wymowa.

Niszczenie tekstów kultury jest specyficznym rodzajem ich cenzurowania. Ukrywanie, uszkadzanie, unicestwianie – wszystkie te akty biorą się z obawy przed wielką szkodą, którą dzieło może wyrządzić w umysłach odbiorców. Na świecie roi się od Karlstadtów, którzy gotowi są walczyć o czystość duszy, spojrzenia i myśli całego społeczeństwa, nawet wbrew jego woli. W wyniku tej walki ludzkość ponosi jednak niepowetowaną stratę w postaci dzieł sztuki, których już nigdy nie da się odtworzyć. Marmur, deska, płótno – to materiały nietrwałe, w pewnym sensie ulotne, a na nich właśnie zapisana jest ogromna część historii, której nikt inny już nie opowie.

Ikonoklazm

Reklama B1

Zmieniaj świat wspólnie z nami

Dobre dziennikarstwo, wartościowe treści, rzetelne i sprawdzone informacje.
Tworzymy przestrzeń ludzi świadomych.

Wszystkie artykuły dostępne są bezpłatnie.
Abyśmy mogli rozwijać tą stronę, potrzebujemy Twojego wsparcia.