Koneserka życia
Współczesny świat nas nie rozpieszcza. Nie mamy czasu na sen, na miłość, nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Jesteśmy zmęczeni, smutni, nie realizujemy się. Czy tak być musi? Historia naszej bohaterki udowadnia, że każdy moment jest dobry na zmianę naszego życia, na realizację swoich marzeń. Pokazuje, że chcieć znaczy móc.
Tekst: Edyta Złomaniec
Zdjęcia: Milena Fabisiak
Warszawska Praga, ulica Ząbkowska. Galeria w budynku byłej wytwórni wódek Koneser. Za wielkimi, magazynowymi drzwiami czeka zupełnie inny świat poruszający się w swoim naturalnym, biologicznym rytmie. Czeka zupełnie inny wymiar sztuki. Szklane królestwo. Swoista gra świateł, barw i form. Niepowtarzalne piękno i atmosfera tajemniczości, zaklęta w witrażowych rzeźbach. Wrażenia estetyczne potęguje ciepłe, lekko mdławe światło spływające na surowe ściany. Na nich spora kolekcja obrazów, fotografii, wokół mnóstwo bibelotów. Delikatna muzyka i zapach kawy nadają temu miejscu specyficzny klimat. Z oddali ukazuje się kobieca postać.
– Witam w swoim artystycznym świecie
– mówi. Katarzyna Czajka jest artystką – samoukiem, twórczynią niepowtarzalnych witraży. Nie przypomina dawnej dystyngowanej bizneswoman. Długie blond włosy, niedbale ułożone w kok, powłóczysta spódnica, okulary. Ani przez chwilę nie rozstaje się z paczką papierosów. Uśmiech nie znika jej z ust, chociaż nerwowe ruchy zdają się zdradzać pewien bagaż traumatycznych doświadczeń. Z zapałem zaczyna opowiadać mi o swojej sztuce, pasji i miłości do ludzi.
Ostatni dzwonek
– Wie Pani, kiedy całkowicie oddałam się sztuce?
– pyta Katarzyna Czajka, siadając na kanapie przykrytej nonszalancko ręcznie robioną narzutą.
– Był rok 2007, leżałam w łóżku z obolałym ciałem i psychiką. Nie mogłam wstać. Moje ręce odmawiały posłuszeństwa, nie byłam w stanie sama zrobić kawy. Czułam się wypalona i samotna, choć otaczali mnie ludzie. Wiedziałam, że jeśli czegoś nie zmienię, nie wycofam się z tego wyścigu, przegram na samym starcie
– opowiada. Decyzję o tym, by skończyć z dotychczasowym życiem, podjęła bardzo późno. Po dziewiętnastu latach poświęconych korporacji jej ciało wysłało ostatni sygnał.
– Usłyszałam diagnozę: choroba autoimmunologiczna. W wyniku silnego stresu spowodowanego pracą mój organizm rozpoczął autodestrukcję
– mówi drżącym głosem, nerwowo zapalając papierosa.
– Wpadłam w depresję, przez trzy miesiące nie wychodziłam z domu, skrzętnie ukrywając swój stan przed otoczeniem. Gdyby nie moje dzieci, już dawno by mnie tu nie było. To one otworzyły mnie na sztukę. Wyciągnęły mnie z domu.
Piekło pośpiechu
Katarzyna Czajka doskonale to pamięta. Jeśli trzeba było siedzieć w pracy osiemnaście godzin, siedziała. Jeszcze dłużej – wyższa konieczność.
– Musiałam być dyspozycyjna 24 godziny na dobę, zawsze pod telefonem
– wyznaje. Zaczynała i kończyła dzień z dokumentami przed nosem i komórką w reku.
Wracała do domu, ale nie potrafiła się odprężyć. Wciąż przychodziły jakieś maile, ktoś zadzwonił z pilną sprawą. Padała dopiero nad ranem, kiedy trzeba było już wstawać i zaczynać kolejny dzień. Zawsze nienaganny makijaż, idealnie dopracowana fryzura. Wpadła w zastawioną przez siebie samą pułapkę.
– Nieświadomie dałam się wciągnąć w ten płytki scenariusz współczesnego życia. Życia w ciągłym biegu. To, że byłam zawsze dyspozycyjna, zawsze dla innych, obróciło się przeciwko mnie.
Na pytanie, czy nie żałuje tego okresu życia, odpowiada krótko:
– Gdyby się to wszystko nie wydarzyło, nie byłabym w tym miejscu, nie doceniłabym tego, co teraz mam.
Sztuka uratowała mi życie
W trosce o stan psychiczny matki, córka (Marta) zapisała ją na kurs decoupage. Zajęcia miały być rodzajem terapii, miały wypełnić jej czas, znów przywrócić chęć do życia.
– Będąc w dołku, sztuka pozwalała mi odreagować. Wyżywałam się kolorem, formą. Zapominałam o problemach. Znów miałam cel. Sztuka pozwoliła mi otworzyć się na świat, na ludzi
– opowiada wypalając kolejnego papierosa. Zwykła terapia szybko przekształciła się jednak w wielką pasję.
– Nie myślałam, że dam się w to wszystko tak wciągnąć
– wtrąca ze śmiechem. Dziś wie, że sztuka uratowała jej życie. W wieku pięćdziesięciu lat zorientowała się, że można żyć lepiej, realizując swoje pasje. Obudziła drzemiące z dzieciństwa marzenia o pracy artystycznej i własnej pracowni.
– Nigdy nie jest za późno, by siebie zrealizować. Ani wiek, ani warunki nie muszą nas pozbawiać energii i marzeń. Marzenia się spełniają, tylko trzeba umieć je wyartykułować
– mówi. Wspólnie z synem Michałem, fotografem, założyła pracownię połączoną z galerią na warszawskiej Pradze – dzielnicy, w której się wychowała.
Niedocenione szkło
Katarzyna Czajka, choć artystyczną drogę zaczynała od decoupage, nie pozostała długo wierna tej technice. Przypadek sprawił, że odnalazła inną – witraż – w której odnosi największe sukcesy.
– Szkło daje naprawdę dużo możliwości, a jest wciąż tak niedoceniane. Wielu kojarzy je wyłącznie ze sztuką sakralną albo lampami Tiffany’ego. Chciałam to zmienić
– mówi.
Jako pierwsza artystka na świecie zaczęła tworzyć witraże trójwymiarowe i przestrzenne. Eksperymentuje nie tylko z formą, lecz także z wielkością.
– Przekonuję ludzi, że nie ma co się bać kształtów dużych. W sztuce jak w życiu, nie powinno być żadnych ograniczeń
– dorzuca z uśmiechem.
Katarzyna Czajka jest samoukiem, brak specjalistycznego warsztatu musiała nadrobić samodzielnymi poszukiwaniami.
– Od dziecka miałam duże poczucie estetyki. Swoją przyszłość chciałam związać właśnie ze sztuką. Niestety pewne czynniki uniemożliwiły mi podjęcie wymarzonego kierunku studiów na łódzkiej ASP
– mówi.
– Z perspektywy czasu myślę, że dobrze się stało. Nie jestem skażona żadnymi schematami
– śmieje się Czajka. Gdy przychodzi do pracowni, nigdy nie planuje, co zrobi. Koncepcje przychodzą same w najmniej oczekiwanym momencie.
– Kiedyś nieświadomie podczas rozmowy, bawiąc się szklanymi odłamkami rozsypanymi na stoliku, ułożyłam kompozycję, która do dziś wisi na jednej ze ścian mojej galerii
– wspomina.
– Sztuka wciąga jak nałóg. Każdego dnia nie mogę doczekać się wizyty w pracowni
– dodaje.
– Pomysły na nowe formy przychodzą same. Jakiś czas temu zauważyłam, że ludzie marnują tyle butelek, szkła. Zaśmiecają świat. Pomyślałam, a jakby tak pobawić się ich formą? Zaczęłam więc zbierać po ulicach butelki. Naprawdę! I wypalać na nowo, nadając im niecodzienne kształty, a jednocześnie nowe zastosowanie. Proszę zobaczyć
– wskazuje na wielkie kosze wypełnione butelkowatymi formami.
– Ta butelka – pokazuje na zielonkawą – może służyć i za popielniczkę, i za talerzyk. Ja w ogóle nie lubię, gdy coś się marnuje. Z każdej wyrzuconej rzeczy da się zrobić nową rzecz, pod warunkiem że mamy na nią pomysł. Inni artyści zajmujący się witrażami wyrzucają wiele maleńkich odłamków szkła – ja nie wyrzuciłam ani jednego. Dla każdego znajduję zastosowanie.
Szklany człowiek
Przechodzimy do drugiej sali galerii. Białe ściany, wokół pełno stolików. W specjalnie wydzielonej części znajduje się imponująca kolekcja 21 manekinów, które wykonane są zapomnianą już XIX-wieczną metodą Tiffany’ego. Manekiny to z pewnością jej najbardziej osobiste dzieło, symbolizujące życie, jego jasne i ciemne strony.
– Każdy z tych manekinów utożsamiam z innym człowiekiem, którego spotkałam na swojej drodze. Dały mi dużo siły. Zaczęłam otwierać się na świat. Rozliczać z przeszłością. Robiłam ich coraz więcej, były moją siłą napędową
– wspomina.
Obecnie cały czas pracuję nad swoim najnowszym artystycznym projektem – ulicznym teatrem manekinów. Media nieustannie atakują nas negatywnymi informacjami, czarnym obrazem świata. A przecież na życie nie składają się same katastrofy. Muszę wyjść ze swoimi manekinami i swoją sztuką na ulice. Pokazać, że życie ma także inne barwy. Udowadniając przy okazji, że mając 53 lata, można zacząć realizować swoje marzenia. Człowiek zaczyna się starzeć w dniu, kiedy pozwoli odejść swoim marzeniom. Z marzeń się nie wyrasta. Nosimy je w sercu, są nieustannie w nas
– puentuje.
Słodki smak życia
– Nareszcie jestem szczęśliwa
– wyznaje.
– Wzruszam się, kiedy przychodzą do mnie ludzie, dziękując za to, co robię. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że wybrałam najlepszą z możliwych dróg
– dodaje łamiącym się głosem.
– Mam czas dla siebie, dla bliskich. Czy ma Pani świadomość, ile w tym ciągłym pędzie umyka nam ważnych spraw?
– pyta.
– Mimo komórek, Internetu, nie potrafimy ze sobą rozmawiać, oddalamy się od siebie. A przecież bliskość drugiego człowieka jest największą wartością. Zatrzymajmy się na chwilę. Popatrzmy sobie w oczy
– mówi. Po chwili wstaje i gestem dłoni zaprasza mnie do swojej pracowni.
– Tylko niektórzy mają szansę tu wejść
– uśmiecha się.
Czuję się naprawdę wyróżniona.
Powrót do przeszłości
Katarzyna Czajka pozwoliła mi wejść do swojej świątyni.
– Oto mój najnowszy projekt
– mówi, wskazując na nieudolnie przykryty białym materiałem prototyp garbusa.
– Ten garbus to powrót do młodości, do pięknych chwil. Chcę w ten sposób przekazać ludziom, by zorientowali się, że świat i tę całą globalizację da się zatrzymać. To człowiek tworzy całą rzeczywistość i to od niego wszystko zależy
– dodaje.
– Muszą powrócić dawne wartości, takie jak tradycja, rodzina, miłość.
Jak sama podkreśla, żyje sztuką i dla sztuki. Na ścianach swojej galerii bezinteresownie promuje młodych artystów. Udostępnia im swoje ściany, organizuje koncerty, spektakle. Wspiera wszelkie działania artystyczne młodych ludzi.
– Młodzi artyści nie mają pieniędzy, by się wypromować. Stwierdziliśmy, że skoro mamy te ściany… A proszę mi wierzyć, mielibyśmy je czym zapełnić
– mówi z uśmiechem.
Katarzyna Czajka na nowo doceniła życie.
– Cały czas smakuję życie. Doceniam zwykłe rzeczy: że wyszedł mi dobry rosół, że ktoś przyszedł na mój wernisaż. Kiedyś nie zwracałam uwagi na takie błahostki
– opowiada z uśmiechem. Na pytanie, co ostatnio sprawiło jej największą niespodziankę, odpowiada:
– Smak razowego chleba, który przyniosła mi moja przyjaciółka. Był dokładnie taki, jaki pamiętam z dzieciństwa. Przez długie lata nie miałam czegoś podobnego w ustach. Żyjąc w pośpiechu, nie zwracałam na takie rzeczy uwagi. Nic nie zdarza się bez przyczyny. Każdy z nas musi przejść przez pewien etap, wzbogacić się o pewien bagaż doświadczeń. Dlatego nie rozliczajmy przeszłości, nie rozpamiętujmy. Po prostu cieszmy się tym, co jest i co będzie. Żyjmy z dnia na dzień, cały czas planując.
Koneserka życia – Katarzyna Czajka