Mimikra emocji. „Nieczułość” Martyny Bundy
Czułość zazwyczaj przychodziła poniewczasie. Niemal zawsze spóźniona, wywołana żalem, tęsknotą, miłością i pamięcią. Martyna Bunda napisała niezwykle intrygującą książkę o relacjach międzyludzkich w świetle powojennej traumy i w czasach drastycznego procesu przypominania sobie, czym jest człowieczeństwo. Znakomicie zarysowuje suchość relacji, ich szorstkość i głębię jednocześnie. „Nieczułość” wprowadza czytelnika w kaszubski sen splecionych żywotów kobiet, które niezłomnie dźwigają bagaż skomplikowanych doświadczeń.
Tekst: Roger Weichert
Ilustracje: Wydawnictwo Literackie (www.wydawnictwoliterackie.pl)
Buzująca historia, niepewność, nieczułość. Gdy u progu czyha wojna, a ludzkie życie sprowadza się do próby przetrwania, nie ma miejsca na niewinność, delikatność, skrupuły. Nadejście śmierci i gwałtu nie oznacza jednak, że miłość się wypala i odchodzi. Ona istnieje, lecz zmienia swoją formę. Przybiera szorstką fakturę, bardziej hartuje, niż subtelnie gładzi. Od początku do końca jest surowa, jednak nie mniej roztkliwiająca. Nieczułość ukazana w książce Martyny Bundy wyrasta mapą skomplikowanych emocji i zawikłanych historii. Często tragicznych, czasami zabawnych, zawsze ludzkich.
Miłość jest gdzieś indziej
„Nieczułość” to historia należąca do kobiet niezłomnych. Matki Rozeli oraz trzech sióstr – Gerty, Trudy i Ildy. Każda uosabia zgoła inny temperament i osobowość. Choć mogą na siebie liczyć, to nie szczędzą sobie wzajemnej niedelikatności, nieporadnej troski i niekontrolowanej impulsywności. Wojenna trauma i trudne czasy kształtującego się PRL-u lepią ich charakter, prowokują zaradność i wpajają siostrzaną solidarność. Aby uchronić się przed zgubą, wytwarzają szczególną mimikrę emocji, co nie pozostaje bez wpływu na kształt stosunków damsko-męskich będących ich udziałem. Każda z sióstr inaczej układa sobie życie. Jednak dla żadnej z nich nie jest to wyśniona miłość. Na rubieżach serc skrywają się bowiem pragnienia czegoś innego, pełniejszego, pozbawionego przymusu, konwenansów i rutyny nieczułości.
Everyman w przedpokoju
Martyna Bunda obnaża jednostkę z całym dobrodziejstwem inwentarza, demaskując jej pokraczność. Popełniła w ten sposób szczególnie wartościowy portret everymana, każdego z nas. Stworzyła postacie, które tak jak my, biorą udział w sztafecie pokoleń, stając się mimowolnymi depozytariuszami oraz zakładnikami uczuć i doświadczeń poprzedników. Zresztą emocje, jakie budzi książka, i ich ambiwalentny wymiar wpisują się w charakter przywołanego toposu. Świat powieści jest bowiem perfekcyjnie niedoskonały, wieloznaczny. Jednocześnie wspaniały i obrzydliwy. Zupełnie jak człowiek.
Złoża zakurzonej estetyki
„Nieczułość” w dość niespodziewany sposób eksploatuje elementy realizmu magicznego, który przetacza się przez treść książki dyskretną paradą. Niepoślednią rolę odgrywa w tym zabiegu antropomorfizacja zwierząt, które dopełniają, a nawet determinują losy bohaterów książki. Jednocześnie wydobywają z nich troskę, której jako ludzie nie są w stanie okazać sobie nawzajem. Dzięki powziętym zabiegom pisarka tworzy wyrafinowaną kreację literacką o uczuciach i relacjach szytych na miarę opisywanych czasów. W tym sposobie opowiadania drzemie pewna wykwintność, która wymyka się jednoznaczności, dogłębnie penetrując najgłębsze pokłady wrażliwości czytelnika.
Na tym zresztą polega paradoks powieści – nieczułość rodzi czułość. Powidoki czasów, do których nie ma powrotu, wprowadzają nutę sentymentalizmu, budując jednocześnie lepsze zrozumienie dla obowiązujących wówczas stosunków międzyludzkich.
Efekt zanurzenia
Czytając „Nieczułość”, miałem nieodparte wrażenie, że znajduje się na skraju wiru, który uparcie wciąga mnie coraz mocniej w treść opowiadanej historii. Za immersyjny efekt narracji odpowiadają niejednoznaczne postacie skłaniające czytelnika do zaangażowania w toczącą się dyskusję nastrojów i podejmowanych wyborów, do emocjonalnej wymiany.
Powieść wyposażona została także w niesamowite zwroty akcji i wykazuje szczególną skłonność do gradacji wydarzeń. Przez cały czas bowiem w powietrzu unosi się zapowiedź nadciągającego zaskoczenia, które manipuluje czytelnikiem i każe mu poddać się oczekiwaniu. Zabieg ten nie ma w sobie nic z niewinności. Kiedy punkt kulminacyjny staje się faktem, natychmiast pojawia się łaknienie kolejnej porcji emocji, następnego salta wrażeń.
Paradoks pośpiechu
To, co ujmuje uroku „Nieczułości”, to galopujący finał i utrata płynności przedstawianej historii. Nawet jeśli zgrabnie wkomponowany, to trudno nie odczuwać żalu, że to już koniec. Koniec? Taki nieczuły? Taki nietaktowny w swoich rozmiarach w relacji do przedstawionych losów? Taki odległy i zarazem bliski? Tak fundamentalnie prowokujący wzruszenie i wywlekający emocje zarezerwowane dla samotności? Chce się tylko machnąć ręką, żachnąć się, bo choć epilog przybiera kompaktowe rozmiary, to pozostawia wyraźny ślad w pamięci, wabiąc odbiorcę w pułapkę paradoksu i pozostawiając go w niedosycie. I znów zaczyna się piekielna gonitwa za króliczkiem. Nawet kiedy powieść formalnie odnajdzie swoje krańce, historia kobiet z Dziewczej Góry nadal niestrudzenie przedziera się przez zakątki pamięci.
Mimikra emocji. „Nieczułość” Martyny Bundy