Recepta na lekturę
Zwykły czytelnik sięga po książkę, aby zaspokoić potrzeby kulturalne, rozrywkowe lub naukowe. Spróbujmy poszukać w nich także wymiaru rozwojowo-terapeutycznego. Na zbliżające się deszczowe i zimowe wieczory proponuję następujące wyzwanie – zagłębmy się w treść ulubionych książek raz jeszcze, tym razem analizując je pod zupełnie innym kątem.
Tekst: Aleksandra Świerk
Ilustracje: Krzysztof Rogalski
Spójrzcie na swoją półkę z książkami, a następnie na szafkę z lekami i jeszcze raz na półkę. Wiecie, co łączy te dwa meble? I jeden, i drugi zawiera asortyment niezbędny podczas choroby. Pamiętacie z dzieciństwa dni, kiedy leżeliście gnębieni grypą, mama przynosiła do łóżka ciepłą herbatę i cytrusy, a wy kładliście to wszystko na największej i najgrubszej książce służącej za podręczny stolik? Ja tak robiłam. W chwilach szczególnego znudzenia chorobą, na wspartym o kolana solidnym wydaniu Ferdynanda Wspaniałego lądowały arkusze papieru do rysowania, karty do gry, puzzle lub bierki.
Treść książki Ludwika Jerzego Kerna zdążyłam już poznać na pamięć, nic więc nie stało na przeszkodzie, by zyskała ona drugie życie, pełniąc tym razem funkcję miniblatu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że układam swój podręczny plac zabaw na czymś, co – oprócz tego, że pomaga zabić czas podczas długich godzin spędzonych w łóżku oraz zgromadzić niezbędne drobiazgi w zasięgu ręki – stosowane jest również w celach leczniczych. Nie chodzi bynajmniej o zwalczanie objawów grypy przy pomocy naparu z celulozy, ale o terapeutyczną moc książek, które co prawda najczęściej uczą i bawią, ale czasem potrafią także i leczyć.
Ukojenie, pobudzenie, refleksja…
Wykorzystanie odpowiednio ukierunkowanej lektury w celu złagodzenia objawów choroby czy też przyspieszenia rekonwalescencji, choć znane od czasów starożytnych, dopiero w 1916 roku zyskało oficjalną nazwę biblioterapii, a upowszechniło się na terenie Europy w latach 60. XX wieku. Obecnie coraz częściej mówi się o tym, aby bardziej świadomie sięgać do biblioteczki – podczas choroby, w trudnych sytuacjach życiowych, po traumatycznych doświadczeniach. Już w 1272 roku pacjentom szpitala Al-Mansur w Kairze czytano Koran, a w XVII wieku jezuici zalecali chorym lekturę tekstów religijnych oraz tych o charakterze kontemplacyjnym. Książki świeckie wprowadzono do leczenia w XIX wieku, pojawiły się one na początku w szkockich, angielskich i amerykańskich szpitalach.
Zazwyczaj były to lektury o treści rozrywkowej – powieści awanturniczo-przygodowe lub obyczajowe. Podczas pierwszej i drugiej wojny światowej organizowano w szpitalach polowych tzw. biblioteki wojenne. Gromadzono tam tytuły, które miały odciągnąć uwagę rannych od cierpienia oraz koszmaru wojny. Twórcą pierwszego katalogu bibliotecznego uwzględniającego stan zdrowia pacjenta był B. Lektuer. Podzielił on zbiory udostępniane przez szpital w Wiesbaden na następujące grupy: książki pomagające pacjentowi oderwać myśli od choroby, uspokajające oraz zwracające jego uwagę na otaczający go świat.
W obowiązującej obecnie terminologii wyróżnia się trzy grupy materiałów do pracy biblioterapeutycznej: uspokajające, pobudzające i refleksyjne. Często dodaje się do nich jeszcze jedną kategorię nazwaną sacrum i skupiającą teksty, które wywołują w czytelniku silne wzruszenie bądź też prowadzą do ważnego odkrycia, głębszej refleksji.
Lektura na receptę
Czy biblioterapię możemy stosować na własną rękę? Książki na szczęście dostępne są bez recepty, mimo to przed ich zastosowaniem warto skonsultować się ze specjalistą. W naszym kraju zawód biblioterapeuty nie został jeszcze oficjalnie zarejestrowany, istnieje jednak Polskie Towarzystwo Biblioterapeutyczne, zrzeszające osoby zainteresowane
popularyzacją tego typu działań, jak również prowadzące szkolenia przygotowujące przyszłych pracowników bibliotek do roli fachowych doradców. Wyobrażam sobie wizytę w czytelni, podczas której zwierzam się z męczących mnie problemów i dolegliwości, a następnie otrzymuję starannie dobraną listę lektur. To oczywiście nieco przesadzona
wizja. W rzeczywistości czym innym jest tradycyjna obsługa biblioteczna, choćby najbardziej fachowa i skrupulatna, a czym innym właściwa biblioterapia wykorzystywana w klinicznej pracy z chorymi. Nie zmienia to faktu, iż odpowiednio wyselekcjonowana lista lektur może służyć każdemu.
W przypadku takiego zastosowania książek mówi się o biblioterapii rozwojowo-humanistycznej. Związane z nią działania wpływają na psychiczną, emocjonalną i społeczną sferę życia człowieka, stymulują jego kreatywność, poszerzają zasób słownictwa, uczą nazywać swoje emocje i opisywać przeżycia. Poprzez identyfikację z bohaterem lub wcielenie się w jego rolę możemy łatwiej zrozumieć własne zachowania, dostrzec zarówno nasze wady, jak i mocne strony, a opisując przeżycia fikcyjnych postaci, trenować mówienie o własnych emocjach.
Wyzwanie – czytanie
Jak trafić na książki, które pomogą nam w rozwoju, ukierunkują myślenie, zmienią nastawienie do świata? Sposób jest tylko jeden – czytać, dużo czytać, gdyż biblioterapia to czytelnictwo stawiające sobie jedynie odrobinę inny cel niż to tradycyjne. Zwykły czytelnik sięga po książkę, aby zaspokoić potrzeby kulturalne, naukowe lub rozrywkowe, my spróbujmy poszukać w nich wymiaru rozwojowo-terapeutycznego. Na zbliżające się deszczowe i zimowe wieczory proponuję następujące wyzwanie – zagłębmy się w treść ulubionych książek raz jeszcze, tym razem analizując je pod zupełnie innym kątem.
Sięgnijmy także po nowe tytuły, jednak odrzucając czynniki, które do tej pory decydowały o wyborze lektur. Nie czytajmy czegoś, bo wypada, bo to nowość, bo ulubione wydawnictwo poleca. Nie bójmy się zachłannego pochłaniania literatury niekoniecznie uznawanej za szczyt osiągnięć artystycznych. Sentencje zawarte w powieściach Paulo Coelho, krzepiące fabuły książek Małgorzaty Kalicińskiej – autorki słynnego Domu nad rozlewiskiem czy opisy malowniczych miejsc z takich bestsellerów, jak Rok w Prowansji lub Winnica w Toskanii mogą okazać się naszymi wielkimi sprzymierzeńcami w odzyskaniu równowagi i przezwyciężeniu jesienno-zimowej depresji. Mogą, ale nie muszą. Najważniejsze, aby lektura nie irytowała.
W teorii i w praktyce
Ponieważ jednym z wyróżnionych rodzajów biblioterapii jest ta odwołująca się do wspomnień, nazywana reminiscencyjną, osobiście gorąco polecam odświeżenie ulubionych lektur z dzieciństwa. Wśród książek zniesionych przed laty do piwnicy i dawno zapomnianych czekają na nas prawdziwe perełki. Aby nie pozostać gołosłowną i osobiście włączyć się do jesiennego wyzwania, sięgam po wspomnianego już wcześniej Ferdynanda Wspaniałego. Choć w dzieciństwie przeczytałam tę historię wielokrotnie, ponowna lektura przynosi zupełnie nowe odkrycia.
Ta prosta opowieść o psie, który marzy, aby zostać człowiekiem, nie tylko dostarcza świetnej rozrywki, lecz także w niezwykle trafny sposób opisuje sytuację bohatera próbującego udawać kogoś, kim nie jest. Jak się okazuje, zupełnie niepotrzebnie, bowiem w kontakcie z ludźmi i podczas wykonywania typowych dla ludzkiego gatunku czynności odkrywa on, jak mądrymi i przydatnymi stworzeniami są psy. Kern mistrzowsko operuje subtelnym absurdem połączonym z wnikliwą obserwacją natury ludzkiej [sic!]. Weźmy chociażby za przykład scenę, gdy Ferdynand udający człowieka trafia na wystawę rasowych psów w charakterze jurora i przez chwilę marzy, aby zgłosić swoją kandydaturę do głównej nagrody, czego oczywiście nie może uczynić, jeśli nie chce zostać zdemaskowany.
Jako pies nieustannie pragnie być człowiekiem, jako człowiek dostrzega same zalety „pieskiego” życia. Czy aby czegoś to nam nie przypomina? Wertując dalej książkę, z zachwytem odkrywam, że na kilku kolejnych stronach słowo „deszcz” zostaje ułożone w formy graficzne reprezentujące różnorodne rodzaje opadów – ciężkie strugi, pojedyncze krople, rozwiewane przez wiatr strumienie. Całość dodatkowo uzupełniają świetne ilustracje Kazimierza Mikulskiego. Tym sposobem książka Kerna zyskuje kolejne, trzecie już życie – najpierw była dziecięcą lekturą, z której najlepiej zapamiętałam to, iż Ferdynand uwielbiał bigos z bardzo małym dodatkiem kapusty, później stała się podręcznym stolikiem, a teraz powróciła jako opowieść o poszukującym tożsamości i swojego miejsca w świecie sympatycznym zwierzu, nie tak znów bardzo różniącym się od człowieka.
Bohaterowie bajek dla dzieci, choć często przybierają postać nieistniejących w rzeczywistym świecie stworzeń, takich jak chociażby Muminki, uosabiają tak naprawdę typowo ludzkie zachowania i postawy. W ich charakterach odnajdziemy swoje cechy, w ich zachowaniach dostrzeżemy znane nam schematy postępowania. Właśnie dlatego bajki, baśnie i inne książki dla dzieci tak dobrze nadają się do pracy rozwojowo-terapeutycznej.
Sypnijmy jeszcze garścią przykładów, do których warto powrócić w dorosłym życiu: wciąż bujający w chmurach i robiący wszystko, aby zbyt szybko nie dorosnąć Piotruś Pan, wcześnie osierocona i niezwykle samodzielna jak na swój wiek Pippi Langstrumpf, która mimo trudnego dzieciństwa zdaje się nigdy nie tracić humoru, pełna kompleksów i bardzo wrażliwa Ania z Zielonego Wzgórza oraz cały zastęp postaci z baśni Andersena. W tym ostatnim przypadku należałoby skupić się nie tyle na charakterach bohaterów, co sytuacjach opisywanych przez autora i spróbować zadać sobie kilka pytań, np. czy znaleźlibyśmy się wśród osób zachwalających nowe szaty cesarza? Nie ma złych ani dobrych odpowiedzi. Kluczowym elementem biblioterapii jest bowiem nie tyle sama lektura, co przedyskutowanie zawartych w książce treści, analiza decyzji i zachowań bohatera oraz próba przeżycia jego emocji, identyfikacji.
Zaangażujmy więc do zabawy z lekturami kogoś z rodziny lub przyjaciół, niech stanie się partnerem do rozmowy lub bierze udział w inscenizowaniu fragmentów książki, odgrywaniu scenek, zamieniajcie się rolami. Jeśli podchwycą ten pomysł, pójdź o krok dalej – porządki w domowym księgozbiorze. Według tego, co pisze Irena Borecka w poradniku Biblioterapia: teoria i praktyka, ponoć już samo wykonywanie takich czynności jak układanie książek, katalogowanie, segregowanie może mieć działanie terapeutyczne.
Kiedy już uda nam się przetrwać szczęśliwie jesień i zimę, a na naszych domowych regałach zapanuje idealny porządek, nie wahajmy się wyjść z książką w plener. Biblioterapia w swoim praktycznym zastosowaniu często łączona jest z innymi formami działań rozwojowo-terapeutycznych, takimi jak leczenie muzyką, kontakt ze sztuką czy przyrodą. Tę ostatnią metodę, nazywaną silwoterapią, osobiście uważam za wyjątkowo atrakcyjną formę pracy nad swoim charakterem i nastrojem. Polecam i życzę wszystkim miłej, zdrowej lektury.
Recepta na lekturę