Armenia

Armenia – Świst kul i płacz dziecka

Armenia żyje jakby była zawieszona wpół drogi. Choć jej mieszkańcy uważają, że wszystko tam jest najlepsze i wyjątkowe, to w rzeczywistości krajowi tak samo blisko do nieba i świętości, jak do piekła i nikczemności. Ich gorliwą miłość do miejsca pochodzenia surowo weryfikuje życie. Zazwyczaj bowiem jest to uczucie jednostronne, nieodwzajemnione. Mimo wszystko. trwają w nim całymi pokoleniami. Choć trudno też nie zauważyć, że instynkt i przymus codzienności coraz skuteczniej wpływają na Ormian, nakłaniając ich do emigracji.

Tekst: Roger Weichert
Zdjęcia: Andrzej Brzeziecki

Południowy Kaukaz, Armenia. Kraj niewielki, o którym częściej się milczy, niż mówi. Kraj wielkiej i zagmatwanej historii. Kraj nieustannego pogranicza, który dźwiga na barkach pamięci głęboką ranę Rzezi Ormian. To właśnie wydarzenia z 1915-1917, kiedy w Imperium Osmańskim wymordowano około 1,5 miliona ludzi tej narodowości, zdeterminowały przyszłość, mentalność i tożsamość następnych generacji. Dzisiejsi Ormianie są potomkami ludzi ocalonych z Ludobójstwa, tak się postrzegają i taką prawdę o sobie przekazują następnym pokoleniom.

Pozostaje jeszcze ten nieszczęsny Górski Karabach, o który Ormianie zaciekle walczą z Azerami. Piszę walczą, bo mimo oficjalnego pokoju, konflikt nie został ostatecznie zażegnany, a region nadal rozbrzmiewa odgłosami wystrzałów. Mieszkańcy Armenii zostali również dotknięci niebywałą klęską żywiołową. 7 grudnia 1988 roku o godzinie 11:41 w północnej części kraju zatrzęsła się ziemia, skutkiem czego życie straciło ponad 25 tysięcy ludzi, a przeszło pół miliona obywateli pozbawionych zostało dachu nad głową.

Trudno się dziwić, że Ormianie emigrują, uciekają od życia w biedzie, w cieniu wojny i od braku perspektyw zmiany na lepsze. Armenia wyludnia się przede wszystkim z przyczyn ekonomicznych, ludzie wyjeżdżają, ale jest to dla nich poważne poświęcenie. Poza granicami kraju mieszka około siedmiu milionów Ormian. Cała diaspora ma nawet swoją nazwę: Spjurk. Nawet ci, którzy urodzili się na emigracji, tęsknią za krajem.

Choć tematy polityczne i historyczne zajmują sporo miejsca w książce Andrzeja Brzezieckiego i Małgorzaty Nocuń, to autorzy dają czytelnikowi także możliwość poznać i poczuć ormiańską obyczajowość, kulturę. Doświadczamy jak dynamiczne i nieprzewidywalne przemiany zachodzą w tym kraju. Dowiadujemy się, że dywany to jeden z fundamentalnych elementów kultury ormiańskiej, podobnie jak chrześcijański, własny alfabet i góra Ararat. Wraz z autorami przemierzamy też niesamowitą dzielnicę Erywania – Kond, która, choć nosi znamiona slamsów, to przypomina czasy, gdy stolica Armenii była miastem wielonarodowym.

Świst kul i płacz dziecka

Choćbyśmy ze skóry wychodzili, nie uciekniemy tej przeklętej wojnie. Niemniej Armenia. Karawany śmierci to nie tylko opowieść o wielkiej polityce i historycznych zaszłościach. Przede wszystkim to mikrohistorie, które składają się na wspaniałą podróż, w którą zabierają nas autorzy reportażu. To właśnie w historiach pojedynczych ludzi Armenia rodzi się i umiera, zmienia się i pozostaje niewzruszona, emigruje i wraca.

Stale prześladują mnie relacje Ormian, którzy mimowolnie stali się uczestnikami wydarzeń o fundamentalnym znaczeniu dla istnienia narodu i jednocześnie niechcianego przez nikogo losu. To zawsze wywiera ogromne wrażenie, jak i nie pozwala uwolnić się od pytania, jak po czymś takim żyć? Jak spojrzeć w oczy sąsiadowi, jak spojrzeć w lustro, jak przetrwać to zawieszenie człowieczeństwa? Bo myli się ten, kto uważa, że okrucieństwo da się zapomnieć, odsunąć, uznać za niebyłe i czule budować nowe życie. Ormianie w każdym razie tego nie potrafią.

Nieuchwytna kaukaska tajemnica

Armenia. Karawany śmierci Andrzeja Brzezieckiego i Małgorzaty Nocuń to, mimo precyzji i spójności, książka owiana jakąś nieuchwytną tajemnicą. Stwarza wrażenie niedosytu, jak również pewnej niewiarygodności. Armenia bowiem jawi się tu jako przestrzeń ociężałej powolności, peryferyjności, hiobowej defensywy, po to, by nagle napaść na czytelnika gwałtowną, niepokojącą dynamiką. Sami powiedzcie, jak w tym rozkroku przetrwać? Jak uchwycić równowagę w takiej pozycji? Autorzy dali  się porwać i ulegli zmienności Armenii, a następnie pozwolili się jej poprowadzić.

Jednym ta impulsywność będzie sprzyjać w czytaniu, innych wtrąci w stan konfuzji i nieufności. Mnie w zachwyt nie wprawiła. Spowodowała coś gorszego. Tej niepewności i magii chcę więcej.

Armenia – Świst kul i płacz dziecka

Reklama B1

Zmieniaj świat wspólnie z nami

Dobre dziennikarstwo, wartościowe treści, rzetelne i sprawdzone informacje.
Tworzymy przestrzeń ludzi świadomych.

Wszystkie artykuły dostępne są bezpłatnie.
Abyśmy mogli rozwijać tą stronę, potrzebujemy Twojego wsparcia.