internet

Internet – Uważaj, czemu nadajesz znaczenie

Już od lat 60. zeszłego wieku koncepcja globalnej sieci łączącej komputery wisiała nad symboliczną głową komunikowania masowego i linearnego życia niczym miecz Damoklesa. Co prawda Internet zaczął rozszerzać zasięg na masową skalę dopiero w latach 90., ale w ciągu dwóch dekad zrewolucjonizował myślenie o świecie, komunikacji oraz stosunkach międzyludzkich. Otworzył przed milionami, jeśli nie miliardami, osób spektrum niespotykanych dotąd możliwości, zastawiając jednocześnie pułapkę niestabilności, nieprzewidywalności, utraty względnych gwarancji na uzyskanie gratyfikacji za swoje starania. Stworzył również przestrzeń do budowania oraz szerzenia manipulacji i kłamstwa na niespotykaną skalę. Ulegamy złudzeniom, nie weryfikujemy wiadomości, naiwnie wierzymy, że wszystko jest takie, jakie się nam przedstawia.

Tekst: Roger Weichert
Ilustracja: Lynea (Fotolia.com)

Dla młodych ludzi internet jako medium jest tak oczywisty, jak dla starszych pokoleń radio, telewizja czy prasa. Stanowi nieodłączną część ich życia wraz z rozmaitymi mediami społecznościowymi, które stają się jednym z głównych źródeł wiedzy o świecie, choć w rzeczywistości bardziej informacji o nim. To nie jest żaden protest przeciwko młodzieży. Mamy wspaniałych młodych ludzi, którzy jednak mogą czuć się zagubieni, podobnie jak osoby starsze, pozbawione dotąd technologicznej partycypacji w zakresie nowych mediów. Pierwsi ze względu na brak doświadczenia oraz dopiero budującą się, mocno plastyczną przestrzeń wiedzy i przekonań, a drudzy z powodu dotychczasowego wykluczenia i nieumiejętności używania najnowszych narzędzi do obsługi wirtualnego świata.

Powierzchowność

Internet jest jak kostka Rubika, czaruje swoją złożonością i skomplikowaniem, dokonuje tego m.in. za sprawą konwergencji mediów, która w dobie cyfrowej stała się nieodzowną częścią nowoczesnej percepcji świata i stawia przed użytkownikami szereg wymagań. Innymi słowy, urządzenia multimedialne skupiają w sobie funkcję kilku dotychczasowych mediów, np. telewizji, prasy i radia, i jednocześnie odwołują się do zmysłów, które te angażują. Na dodatek są w stanie absorbować nas jednocześnie, co prowadzi do dezorientacji, oszołomienia, a jednocześnie zmusza do szybkiego reagowania, bo już następny komunikat nadciąga i następny, i jeszcze kolejny. W takich warunkach nie jesteśmy w stanie w pełni zaangażować zdolności poznawczych i skoncentrować się na jednej, konkretnej rzeczy. Stąd też powszechna staje się sytuacja, gdy nie potrafimy podać źródeł informacji, którą się dzielimy, ponieważ nie pamiętamy, gdzie ją widzieliśmy. Zaznaczam – widzieliśmy! Tekstu bowiem też uważnie nie czytamy, raczej prześlizgujemy się po nim. Jeśli jednak znajdzie się śmiałek, który podejmie heroiczną próbę dokładnego zapamiętywania, co gdzie przeczytał i jakie argumenty lub zabiegi temu towarzyszyły, prędzej czy później i tak polegnie. Dlatego omiatamy łaskawym okiem i chwilą atencji głównie to, co jest wytłuszczone: tytuł, lead (jeśli zajrzymy do treści), śródtytuły oraz wyróżnione elementy tekstu. Najczęściej jednak podlegamy impulsywnym reakcjom i kompulsywnie pochłaniamy to, co media serwują. Komentujemy coś, czego nie przeczytaliśmy, niemniej jednak gorliwie uczestniczymy w bitwie na głosy, bo przecież wreszcie możemy poczuć się ważni, zaznaczyć swoją obecność, opinię (nie zawsze mądrą), zademonstrować majestat wyższości, a jeszcze przy okazji upuścić trochę złych emocji nagromadzonych w ostatnim czasie.

Zapach rozrywki

Przestaliśmy być wyłącznie odbiorcami informacji, stając się jednocześnie ich katalizatorami i dystrybutorami choćby poprzez zjawisko blogosfery, która doprowadziła do egalitaryzacji źródeł przekazu, a także ułatwiła awans do rangi osoby publicznej tym, którzy dotąd mogli o takiej ewentualności wyłącznie pomarzyć. Internet spowodował, że każdy może być „kimś” i wykuwać swoją postać na oczach publiczności, karmić się jej emocjami i reakcjami, pławić w blasku rzekomej wyjątkowości. Całość pachnie rozrywką, a ta w niestabilnym świecie niczym linia demarkacyjna, strefa buforowa, chroni nas od jego wstrętów. Żywot staje się bardziej znośny, ciężkostrawne przypadłości losu jakby lżejsze i w ogóle rzeczywistość – urozmaicona o beztroskę, komponent nieustannej zabawy i brak konieczności angażowania swoich głębszych emocji – wydaje się być przyjemniejsza. Poczucie znośności wynika m.in. z modyfikacji rozmaitych kategorii życia publicznego i funkcji podmiotów te kategorie reprezentujących. Tak oto chyłkiem dziennikarstwo informacyjne przekształciło się w infotainment, polityka w politainment, a inne dziedziny podążają, zdaje się, w tym samym kierunku, czyli w stronę rozrywkowego ich pojmowania. Fakty tracą na znaczeniu na rzecz emocji i nastrojów. Polityka zaś pozostaje domeną dużych dzieci, które skupiają się na prawieniu sobie niesmacznych złośliwości i błaznują za publiczne pieniądze, zamiast zajmować się bieżącą i przyszłą kondycją kraju. I nie mam tu na myśli polityki prezentującej perspektywę długości własnego nosa, lecz tę pokoleniową, dalekosiężną, sygnalizującą jakiekolwiek przesłanki przyszłej trwałości społeczeństw.

Powaga w tym kontekście wkracza w wyraźną fazę zmierzchu. Przekaz ma bowiem bawić, a nie dawać wiedzę, więcej, jego zadaniem jest wprowadzać odbiorcę w pewną formę stanu nieważkości, niefrasobliwości, a nawet dziecięcej beztroski. W tym celu oferuje przede wszystkim podniecanie emocji, podając pierwotną rolę informacji do dymisji poprzez skuteczne jej rozbrajanie za pośrednictwem rozlicznych modyfikacji, interpretacji, technologicznych machinacji obrazem czy dźwiękiem, a temu wszystkiemu internet sprzyja niezawodnie. Dystrybucja kłamstwa nigdy wcześniej nie osiągnęła takiej skali i nie była tak skuteczna jak obecnie, co z łatwością można zauważyć w świecie polityki, np. w kontekście Brexitu czy kontrowersji wokół Donalda Trumpa.

Getto dobrego samopoczucia

Powyższe działania i zjawiska stanowią doskonały nawóz dla populizmu, a także infantylnej percepcji życia, o czym mówi psycholog Katarzyna Kucewicz:

Uzależniamy się przeważnie od rzeczy, które bez wysiłku poprawiają nam samopoczucie i łagodzą stresy. Po co mam ćwiczyć jogę lub medytację, jeśli mogę mieć spokój i się nie zmęczyć? Wystarczy posiedzieć w internecie. Patrzymy na zdjęcia kotków czy aforyzmy i wyciszamy się. Ale nie ukrywajmy, to jest trochę dziecinne. Moim zdaniem Facebook, Instagram albo Snapchat nas infantylizują¹.

Ośmieliłbym się dodać również, że media społecznościowe stwarzają złudną nadzieję, iż nasze istnienie może być pozbawione problemów, że to nieustanna fiesta szczęścia, niezapomnianych emocji, bogata w niekończące się sekwencje polubień i zachwytów. Często zawierzamy temu i odgrywamy role szczęśliwych, czyniąc z utrzymania pozorów największą potrzebę i wartość w jednym. Nie oszukujmy się, rzeczywistość rzadko kiedy jest równie atrakcyjna, co wyidealizowane wyobrażenie o niej.

W wywiadzie dla hiszpańskiego dziennika „El Pais” Zygmunt Bauman powiedział, że media społecznościowe to pułapka ze względu na ich substytucyjny charakter, kreowanie sterowalnego i kontrolowanego świata, do którego można dodawać bądź z niego wykluczać uczestników według własnego uznania. To zaś nie ma wiele wspólnego z prawdziwym życiem, lecz tworzeniem strefy komfortu².

Idąc tym tropem, można stwierdzić, że użytkownicy mediów społecznościowych tworzą światopoglądowe getta, w których czują się swobodnie i utwierdzają się w swoich racjach. Przeciwstawne grupy nie dążą do poznania odmiennych perspektyw, ścierają się na ogólnodostępnych przestrzeniach, nie podejmując debaty na argumenty, lecz histeryczną próbę zdominowania i unicestwienia przeciwnika. Zjawisko to jest szczególnie zauważalne w świetle tematów obyczajowo kontrowersyjnych, jak np. aborcja, kara śmierci, tożsamość seksualna, a nawet religijna czy etniczna. Atawizmy biorą górę i głęboko osadzona plemienność daje znać o sobie. Nie ma w tej sytuacji niczego budującego, strony przedzielone są murem niezgody, wobec którego nikt nie wykazuje intencji zburzenia. Uczestnicy światopoglądowej burdy okopują się na swoich pozycjach, gorączkowo konstruują przekazy, które mają przekonać nieprzekonanych lub niedoinformowanych do racji którejś z grup. Wpadają w emocjonalny rezonans pozbawiony pierwiastka racjonalnego rozumowania. Na tym etapie nikt już nie słucha, wszyscy zaś produkują zastępy zbędnych komunikatów, które zazwyczaj obok rzetelnej wiedzy nie siedziały. Jedynie tumany zsakralizowanego hejtu przykrywają nadzieję na merytoryczną dyskusję.

Post-prawda za rogiem

Czai się na każdym kroku i robi oszałamiającą karierę W 2016 została wybrana przez kolegium redakcyjne słownika oksfordzkiego najważniejszym słowem roku³. W warstwie znaczeniowej sprowadza się do opisywania świata i rzeczywistości w sposób, w którym fakty przestały odgrywać kluczową rolę, liczą się zaś emocje oraz subiektywne przekonania. To nie jest wynalazek ostatnich lat, termin ten po raz pierwszy pojawił się w eseju Steve’a Tesicha opublikowanym w 1992 roku w magazynie „The Nation”⁴.

Dotrwaliśmy czasów znacznego rozmycia granic pomiędzy prawdą i fałszem, tym, co rzetelnie sprawdzone i potwierdzone, a tym, co narodziło się na kanwie pragnień i namiętności. Do porządku dziennego weszło hołubienie kłamstwa, szczególnie tego spektakularnego, efektownego, o niespotykanej dotąd skali tupetu. Według Ralpha Keyesa post-prawda rozwija się od dziesięcioleci i jest odbiciem zmian społecznych:

Uważam, że w życiu w mniejszym stopniu kierujemy się moralnością i jesteśmy większymi kłamcami niż nasi rodzice czy dziadkowie. Nasze środowisko nie zapewnia wystarczającej przeciwwagi dla oszukańczych skłonności⁵.

Pozornie w kłamstwie nie ma nic nowego, przecież to nieodzowny element natury człowieka. To, co robi różnicę, to fakt, iż ludzie przestają zauważać w tym coś złego, coś, co zasługuje na napiętnowanie. Staje się praktyką społeczną wielkich zbiorowości o wysokiej anonimowości i luźnych więziach, co Keyes również sygnalizował. Jednak problem nie tkwi wyłącznie w cyberprzestrzeni, która jest wdzięczną platformą do szerzenia post-prawdy. Zarówno nowe media, jak i te tradycyjne doskonale się do tego nadają, co skrzętnie wykorzystują m.in. różne środowiska polityczne czy biznesowe.

Odbiorcom zaś coraz trudniej ustalić, gdzie leży prawda lub choćby coś, co można rozpatrywać w kategorii wiarygodności. Szum informacyjny stanowi główną melodię, jaka sączy się do uszu odbiorców, czyniąc z nas obiekty łatwo sterowalne, podle manipulowane i jednocześnie totalnie bezbronne, które uginają się pod naporem bodźców i informacji. Zdradzamy większą skłonność do wiary w powierzchowne przekazy obrazkowe lub tekstowe, jak choćby twitterowe wpisy, na bazie których wyrabiamy sobie zdanie na dany temat. Ulegamy oczarowaniu materią, w końcu ufamy atrapie rzeczywistości, która wydaje się nam bezpieczniejsza i przyjemniejsza niż męcząca codzienność naznaczona syndromem „dnia świstaka”.

Nie uciekniemy

Jednak stale… złudzenie pozostaje złudzeniem. Nie uchroni ono bowiem człowieka od niedoskonałości oraz cierpienia, które z niej wynika. Nie da również większej kontroli, a może jeszcze bardziej uprzykrzyć życie niż wtedy, gdy mierzymy się z nim z otwartą przyłbicą. Nie ustrzeże nas przed krytyką, której nie chcemy słyszeć ani nie odgrodzi od poczucia porażki. Pewność siebie i poczucie własnej wartości również nie poszybuje w górę, choćby nasza popularność biła wszelkie rekordy. Nawet największy zasób informacji nie oznacza jeszcze wiedzy, a już tym bardziej mądrości. Co z tego, że potrafimy zidentyfikować jakieś wydarzenie czy zjawisko, skoro nie umiemy zdekodować jego znaczenia, a tym samym stopnia jego ważności? Nie uciekniemy od swoich braków, a w sferze złudzeń także ich nie naprawimy.

Niebezpieczna prędkość sukcesu

Tymczasem w szybkim życiu pragniemy szybkiego sukcesu, nagłych zmian (pozytywnych, rzecz jasna), symbolicznie porzucamy drogę na rzecz celu, bo tylko on staje się ważny. Oddajemy się więc obietnicom łatwych rozwiązań, a także doniosłych triumfów. Uniwersalizacja przestrzeni komunikacji spowodowała, że zastępy nieznanych dotąd osób stały się szanowanymi uczestnikami życia publicznego i celebrytami. Pojawili się blogerzy i vlogerzy (np. Maffashion czy Krzysztof Gonciarz), pranksterzy (np. Sylwester Wardęga, Rémi Gaillard) czy zawodnicy gier video, którzy biorą udział w cyberprzestrzennych potyczkach, oglądanych przez tysiące ludzi (np. Lothar). Jak nie uwierzyć, że każdy ma szansę na sukces, skoro tak wiele dziedzin uczyniono atrakcyjnymi, także finansowo, oraz dostępnymi dla szerokich rzesz ludzi?

Z mrzonek leczy nas cielesność i fizyczne doznawanie świata. Prędzej czy później da także znać o sobie klepsydra odmierzająca czas oraz potrzeby związane z przestrzenią bliskości i intymności. Trudniej nawiązujemy relacje, ponieważ oddalamy się od ludzi na rzecz materii i indywidualizmu. Warto jednak zrozumieć, że sukces do niczego nam nie będzie potrzebny, jeśli zaniedbamy potrzebę budowania oraz pielęgnowania więzi i podnoszenia ich jakości. Złudzenie inspirujące dobre samopoczucie nie uchroni nas przed samotnością.

Uważaj, czemu nadajesz znaczenie

Ostrzeżenia, które dostajemy na co dzień, są tak liczne, że ich nie zauważamy. Nic dziwnego, zamykamy oczy i gnamy przed siebie. Zmęczeni, coraz bardziej obojętni, z zaburzoną hierarchią priorytetów przemierzamy życie bez głębszego zastanowienia. Polegamy na emocjach, na tym, w co wyposażyły nas atawizmy. Poruszając się w realiach pyłu i szumu informacyjnego, a także zamazanych wartości i skomplikowanych wzorców kulturowych, stajemy przed nie lada wyzwaniem. Mianowicie potrzebujemy na nowo nauczyć się żyć tu i teraz, znajdując również miejsce na wirtualną rzeczywistość. Cel jest jasny, choć jeszcze niewiele osób go dostrzega. Droga zaś bywa bardzo bolesna, a ucieczka w złudzenia, kłamstwa czy alternatywne światy wcale nie przybliża nas do prawdy o sobie.


Źródła:
1. Uzależnieni od „lajków”, dostęp online na: www.facet.onet.pl.
2. Zygmunt Bauman, Social media are a trap, dostęp online na: www.elpais.com.
3. Oxford Dictionaries uznały „post-prawdę” za słowo 2016 roku, dostęp online na: www.rp.pl.
4. Post-Truth and Its Consequences: What a 25-Year-Old Essay Tells Us About the Current Moment, dostęp online na: www.thenation.com.
5. Kłamstwo, prawda, post-prawda, rozmowa Łukasza Pawłowskiego z Ralphem Keyesem, dostęp online na: www.kulturaliberalna.pl.

 

Partnerzy cyklu Sztuka Programowania

Oprogramowanie jest niemal w każdym urządzeniu z naszego otoczenia. Od skomplikowanych komputerów, serwerów, centrów obliczeniowych, prze telefony komórkowe czy choćby elektryczną szczoteczkę do zębów. Każdym urządzeniem steruje oprogramowanie.

Poprosiliśmy liderów z branży, aby pomogli nam w przygotowaniu serii artykułów o sztuce programowania. Dzięki ich uprzejmości mogliśmy poznać ludzi tworzących najbardziej zaawansowane oprogramowanie. Mogliśmy zrozumieć, dlaczego programowanie coraz częściej nazywane jest sztuką.

Dziękujemy wszystkim za wsparcie i współpracę!

Internet – Uważaj, czemu nadajesz znaczenie

Reklama B1

Zmieniaj świat wspólnie z nami

Dobre dziennikarstwo, wartościowe treści, rzetelne i sprawdzone informacje.
Tworzymy przestrzeń ludzi świadomych.

Wszystkie artykuły dostępne są bezpłatnie.
Abyśmy mogli rozwijać tą stronę, potrzebujemy Twojego wsparcia.