Street art
Ekscytująca feeria barw, celny przekaz poruszający aktualne tematy i komponujący się z otoczeniem, wyrastający ze ścian domów codziennie przez nas mijanych. Skąd wziąć bardziej przekonujące tło dla treści adresowanych do szerokiej publiczności? Czy da się znaleźć bardziej przyjazne środowisko od tego, które znamy i z którym się identyfikujemy? Street art, bo o nim mowa, coraz częściej staje się narzędziem inteligentnego marketingu i gry wizerunkowej. Co to oznacza dla artystycznego języka ulicy?
Tekst: Dexter Wols
Zdjęcia: Anna Jasińska, Dexter Wols
Zadając te pytania, naszkicowałem właściwie definicyjny fundament pomagający rozstrzygnąć, czym street art jest. Szerszy pogląd terminologiczny daje Tomasz Sikorski, który w swoim artykule Czy street art jest sztuką? pisze, że w obszarze sztuki ulicznej mieszczą się najróżniejsze formy artystycznych działań realizowanych i/lub prezentowanych na ulicach miast bądź w przestrzeni miasta. Trudno w jednoznaczny sposób wskazać, kto i kiedy użył po raz pierwszy tego pojęcia, ale za umowną datę przyjmuje się 1985 rok i publikację książki Allana Schwartzmana pt. Street art. Jak kontynuuje Tomasz Sikorski, w Polsce wspomniana nazwa funkcjonuje od roku 2000 i kojarzona jest z kulturą młodzieżową.
Mural twarzą polskiego street artu
Choć niektórzy, tak jak Michał Barcik, twierdzą, że murale mają niewiele wspólnego ze street artem, to polskie ulice zdają się temu przeczyć. Żeby jednak móc podjąć jakąkolwiek dyskusję o ich polskich przykładach, spróbujmy nazwać to zjawisko. Mały słownik terminów plastycznych autorstwa Krystyny Zwolińskiej i Zasława Malickiego podaje, iż murale to nazwa pochodzenia hiszpańskiego, która oznacza w skrócie dekoracyjne malarstwo ścienne. Całość dookreśla Marzena Talaj w swoim artykule Murale – polska specjalność, pisząc o ich reklamowym, społecznym i artystycznym charakterze. Ponadto wielkoformatowość tych ściennych malowideł związana jest z legalnym działaniem i wynika z aktywności artystów lub grup społecznościowych związanych z konkretnym projektem artystycznym.
W tym miejscu przychodzi refleksja… Trudno się bowiem oprzeć wrażeniu, że nastąpiła zmiana pierwotnego przekazu, jaki nieść miały ze sobą ścienne ilustracje. W przeszłości odgrywały przede wszystkim rolę społeczną, dzisiaj jednak ich użyteczność znacznie się rozszerzyła, przyjmując także rolę doskonałego nośnika wszelkich treści reklamowych. Nie oznacza to, że nie powstają dzieła społecznie zaangażowane, choć wokół kwestii tego środka artystycznego wyrazu pojawia się coraz większa ilość znaków zapytania i chwila chwały, jaką od pewnego czasu przeżywają murale, niebawem może stać się przyczyną ich zapomnienia.
Kontrowersje wokół street artu
Kreatywność i przekaz street artu nie tylko rozpalają rozum i wyobraźnię, ale również potrafią rozepchać zawartość portfela. Rosnąca fala popularności tego typu kreacji spowodowała, że prace ulicznych artystów trafiły między innymi na tradycyjne aukcje sztuki, kt.re motywowane są głównie komercyjnie. A przecież trend ten wyrasta z żywiołowego komentowania i kontestacji niedoskonałej rzeczywistości. Wszak jego przejawy wielokrotnie uchodzą za elementy wandalizmu, choć coraz częściej nimi nie są. Konsternację pogłębia fakt włączenia tego typu twórczości w poczet głównego nurtu sztuki, co stanowi wykroczenie wobec niezależnej natury street artu, jego niestandardowej i krytycznej postaci. Proces ten wygląda na próbę ucywilizowania i okiełznania twórczości ulicznej, która dotąd wymykała się sztampowej konwencji komentarza. Kolejne pytanie dotyczy samej formy jej dzieł i użytych do ich realizacji technik. Trudno bowiem uznawać jakiekolwiek emanacje street artu, na przykład na płótnie, za pełnoprawną reprezentację tej dziedziny sztuki.
Fenomen murali
Na czym polega moc murali? Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że ich popularność i zwiększająca się liczba wynikają z rodowodu, nieodzownie miejskiego charakteru, który nie ma nic wspólnego ze szkaradną płachtą reklamową wciskającą zbędne produkty lub usługi. Marketing szybko jednak zorientował się, że i w tym przejawie spontanicznej ekspresji artystycznej drzemie gigantyczny potencjał sprzedażowy i wizerunkowy. Murale i inne oznaki fizycznej wizualności wrastają więc w świat reklamy, stają się wygodnym i przekonującym narzędziem ambitnego marketingu, który oferuje nieszablonowy i niepowtarzalny przekaz. Nic dziwnego, wpisując się jednocześnie w sztukę uliczną, mają po swojej stronie pierwotny bunt wobec zastanych realów, wyraz sprzeciwu będący jednocześnie świadectwem społecznej niezgody, zarówno jednostek, jak i całych grup. Organicznie więc zaopatrzone są w wiarygodność i formę bliskości z odbiorcą, tak dziś potrzebną, aby pokonać konkurencję i kupić względy konsumentów.
Komercyjny street art w Polsce
Choć według Natalii Hatalskiej, ekspertki w dziedzinie alternatywnych form komunikacji marketingowej i obserwatorki trendów, reklama w środowisku graffiti, będącym integralną częścią nurtu sztuki ulicznej, z założenia jest czymś sztucznym i każdy, nawet najdrobniejszy błąd, może sporo reklamodawcę kosztować. Szlaki w dziedzinie komercyjnego graffiti w Polsce przecierała marka Frugo w połowie lat 90. Ostatnie dziesięciolecie to zdecydowany wzrost liczby działań angażujących twórców wielkoformatowych przedstawień jako nieodzowny element kreacji Brandów, choćby w kampaniach Heyah w 2011 i 2013 czy mBanku w 2010 roku. Innym przykładem mogą być kolejne edycje akcji Let’s Color marki Dulux bądź przedsięwzięcie Empiku A Ty do czego używasz książek.
Czy to źle?
Czy to źle, że sztuka uliczna łączy się z biznesem, szczególnie wówczas, gdy zachowuje rolę wiarygodnego przekaźnika w połączeniu z atrakcyjną formą? Moim zdaniem brakuje jednoznacznej odpowiedzi. Przecież znakomita część kampanii, w kt.re zaangażowane są murale, nadal ma słuszny wydźwięk, w dalszym ciągu eksploatuje głos ulicy, pozostając z nim w zgodzie i nawołując do społecznie słusznych zachowań, jak na przykład zachęcanie do rozwoju czytelnictwa. Należy jednak pamiętać, jaki jest cel takiego komunikatu. Czy rzeczywiście chodzi o to, aby poruszyć naszego ducha, umysł, sumienie? Czy raczej, by zachęcić nas do komercyjnej partycypacji?
Sprawa komercjalizacji murali nie musi oznaczać ich upodlenia. Przecież nawet w PRL-u ściany budynków były zdobione reklamami PKO czy Totalizatora Sportowego o tym samym charakterze. Tyle że w warunkach gospodarki planowanej centralnie owe przedstawienia zawierały przede wszystkim ekwiwalent informacyjny i wizerunkowy, a niekiedy również propagandowy. Dziś stały się elementem inteligentnej polityki przedsiębiorstw. Dlatego też warto zwracać uwagę, kto i co za przyjemnym dla oka przekazem stoi. Bo choć niby nie stało się nic, to murale swoją niewinność definitywnie straciły.
Promocja – poziom II
Nie tylko biznes chętnie wykorzystuje ścienne malowidła, aby zainteresować swoimi produktami rzesze konsumentów. W nieco inny sposób robią to… włodarze miast. Władze samorządowe chętnie współpracują z twórcami, aby uatrakcyjnić niekt.re zakątki ośrodków miejskich, co przysparza im popularności, ułatwia działania Public Relations, a w konsekwencji pozytywnie wpływa na wizerunek i stymuluje ruch turystyczny. Pokryte wspaniałymi, barwnymi obrazami ściany (często zrujnowanych kamienic) wprowadzają w szare miejskie obszary odrobinę optymizmu. Łatwo dostrzec w takich działaniach pozytywne aspekty. Wraca jednak pytanie o granicę pomiędzy reklamą a sztuką. Czy mural to ozdoba, czy dzieło? Czy atrakcyjność wizualna wystarczy, aby mianować wielkoformatowy obraz ścienny street artem?
Wandalizm
Najwięcej na ten temat mówią nasze miasta, choćby poprzez stopień spójności architektury, zagospodarowania przestrzennego, jak i elementów mających dodać im klimatu oraz nieszablonowości. Pośród tych ostatnich coraz częściej pojawiają się murale, których obecność sankcjonowana jest poprzez legalne działanie wspomnianych wcześniej władz miejskich. To z kolei stoi w sprzeczności z istotą ich źródła, czyli street artu będącego z założenia w opozycji wobec prawa i noszącego znamiona bezceremonialnego wandalizmu. Tymczasem ścienne malunki zostają niejako zapożyczane, dąży się do ich oswajania i cywilizowania, a finalnie wdrukowywania w tkankę miejską. Trudno więc o nich myśleć w tych samych kategoriach, co o pierwotnych źródłach street artu. Właśnie z tego względu przez niektórych orędowników sztuki ulicznej są one bezwzględnie odrzucane.
Paradoksalnie jednak, nie spełniając fundamentalnych warunków tego nurtu, murale mogą być postrzegane jako akt chuligaństwa. Władze samorządowe czy też prywatne firmy, podążając za bieżącymi trendami, obrały je za doskonałą dla siebie platformę promocyjną, przez co ściany budynków niejednokrotnie noszą kicz, amatorszczyznę i niestosowną karykaturę gorączkowo aspirującą do sztuki. W tym ujęciu nieprzemyślane i nieudolnie zrealizowane murale noszą znamiona wandalizmu, ale legalnego, wynikającego z bezkrytycznego akceptowania niedopasowanych do przestrzeni miejskiej rozwiązań.
Ersatz prawdziwej sztuki
Zachwycamy się dziełami Bansky’ego, Alexandre’a Farto, Juliena Mallanda, Natalii Rak czy ETAM CRU. W międzyczasie elewacje budynków zjadane są przez powierzchowność i płytki przekaz autorów pretendujących do miana wielkich artystów. Murale wpisujące się w nurt nieokrzesanej masowości zmierzającej w bliżej nieokreślonym kierunku jasno pokazują, że aby tworzyć sztukę, trzeba czegoś więcej niż farba i pędzel. Szkoda byłoby, aby moda okazała się zajęcza, zarówno dla murali, jak i innych przejawów sztuki ulicznej, która rozwija się i mnoży swoje techniki oraz rozwiązania. Dla odbiorców ofensywa miejskich Obrazów również stanowi wyzwanie, bo to oni rozpoznają, co jest sztuką, a co nie i niejako swoją akceptacją lub jej brakiem nadają jej dalszy bieg.