Katowice
Bez pamiątek, bez atrakcji z kart przewodników i na przekór wszystkiemu, co zwykło się myśleć o podróżach. W środku pewnego przemysłowego miasta do odkrycia pozostają niezwykłe opowieści zapisane w architekturze. Bo podróż może zaczynać się tuż za rogiem twojego domu. Na przykład w Katowicach.
Tekst: Aleksandra Czapla-Oslislo
Ilustracje: Zofia Oslislo
Zdjęcia: Vojtěch Veškrna
Datowany jako pierwszy przewodnik turystyczny po kraju – Przewodnik dla podróżujących w Polsce i Rzeczypospolitej Krakowskiej Józefa Wawrzyńca Krasińskiego, wydany po francusku w 1820 roku w Warszawie, był dowodem na to, że przyglądanie się miastom i tej części Europy może być fascynującą przygodą i przyjemnością. Dziś, prawie 200 lat później, niezmiennie włóczymy się po ulicach zabytkowych metropolii, odwiedzając kolejne muzea i historyczne obiekty. Na równi z tym, co dla zwiedzających obowiązkowe, wyrasta nurt turystyki alternatywnej, która wręcz zakłada unikanie popularnych ścieżek. Idea jest prosta: podczas wizyty w swoim lub zupełnie nowym mieście należy się zagubić, zboczyć z utartych szlaków, poznać miejsca pozornie nieturystyczne. Na nowej trasie nie znajdziesz sklepików z pamiątkami, ale na pewno wrócisz z unikatowymi historiami.
Brytyjski pomysł
Na długo zanim do drukarni trafił spacerownik po Katowicach, mieście, o którym można powiedzieć wiele, ale na pewno nie, że znajduje się na liście turystycznych atrakcji, pojawił się prezent pod choinkę. Niepozorna książka licząca 200 stron z intrygującym tytułem O wolnym podróżowaniu. Jeśli rodzina postanawia obdarzyć cię poradnikiem o dobrym życiu, to należy się najczęściej martwić, ale tym razem było zupełnie inaczej.
Lektura okazała się wyjątkowo przyjemnym odkryciem. Autorem publikacji jest Dan Kieran, brytyjski dziennikarz, który pewnego dnia wyruszył z dwójką przyjaciół na miesięczną eskapadę przez całą Wielką Brytanię. Przejechał ją wszerz elektrycznym wózkiem mleczarskim. Jak można się domyślić, pojazd nie rozwijał zawrotnej prędkości i raczej leniwie toczył się po ulicach. Wyczyn oczywiście odnotowały najważniejsze dzienniki, a relację z podróży śledziło BBC. Sensem wyprawy Kierana okazało się nie tyle dotarcie z punktu A do B, co nawiązywanie więzi z napotkanymi ludźmi.
Jedynym planem podróżników była rezygnacja z planów, spontaniczne działanie i przyjmowanie tego, co przyniesie droga. Im bardziej Kieran zwalniał, tym bardziej przyspieszała jego kariera i popularność idei wolnego podróżowania, którą zaraził ludzi na wszystkich kontynentach. Odrzucenie zorganizowanych wyjazdów w formule all inclusive czy nawet niskobudżetowej wyprawy w stylu backpacking to dopiero część jego koncepcji. Postanowił odważnie rozszerzyć myślenie o podróży do własnej okolicy.
Pewnego listopadowego dnia zabrał plecak i wyszedł z domu w kierunku, w którym zawsze odjeżdżał samochodem (w zasadzie od 30 lat oglądał ten krajobraz zza samochodowej szyby, gdy wożono go jeszcze jako dziecko do szkoły). Co więcej, postanowił się w tym sąsiedztwie zgubić. Po 30 minutach, mijając ostatni znajomy kiosk z gazetami, był już poza miastem, odkrywając pobliże po raz setny i jednocześnie po raz pierwszy. Ostatecznie, po dwustu stronach zapisków książki-reportażu o wolnym podróżowaniu, Kieran bez ogródek stwierdza, że najlepszą formą slow traveling jest samotny spacer, nieważne czy w tropikach, czy w swojej dzielnicy – turystyczną wyprawę można śmiało rozpocząć tuż za rogiem własnego domu.
Przygoda na mieście
Wieści o pięknych modernistycznych katowickich kamienicach z ogrodami na dachach, informacje o willach architektów, którzy niczym na tajnych kompletach analizowali idee papieża modernizmu – Le Corbusiera, czy opowieści o stalowych domach od kilku lat na dobre krążą w środowisku znawców (architektów i historyków sztuki) oraz wyznawców (w gronie lokalnych patriotów i estetów z śródmieścia). Dlatego kiedy urzędnicy z wydziału promocji postanowili z modernistycznej architektury zrobić atut dla tak zwanych zwykłych ludzi (zarówno mieszkańców jak i przyjezdnych), wielu uważało, że to szaleństwo.
Architektura? Gdyby jeszcze jakiś gotyk był po drodze, ale kamienice z dwudziestolecia międzywojennego? Programowo bez dekoracji i ozdobników? Jak to może zainteresować jakichkolwiek turystów? Tymczasem zaczynając pracę nad alternatywnym zwiedzaniem Katowic (miasta nieturystycznego, bez dostępu do morza i bez renesansowego rynku), obiecałam sobie jedno, że nie użyję ani razu słowa ryzalit i zaczęłam pisać. Na przekór wątpliwościom chciałam, aby powstało coś, co pozwoli cieszyć się śmiałą architekturą miasta bez tematycznego słownika lub asysty wykwalifikowanego przewodnika. W każdym momencie i indywidualnie. Kluczem do opowieści stały się koncepcje Kierana, jego leniwa wędrówka po okolicy.
I tak powstał, w wyniku kolektywnej trzyosobowej pracy, spacerownik. Mały, by mieścił się w torbie, z okładką, która jest jednocześnie mapą, i z dwoma trasami, w zależności od nastroju – do krótszego i dłuższego wałęsania się po mieście. Bo to ty jesteś najważniejszym i jedynym odkrywcą, a spacerownik stanowi jedynie pretekst do odbycia własnej podróży. W drogę!
Zadzieraj nosa
Wyobraź sobie miasto, które w dwudziestoleciu międzywojennym rozwijało się z amerykańskim rozmachem i zaczęło rywalizować o miano stolicy przemysłu. Miasto tętniące życiem, rozświetlone neonami, pełne eleganckich mieszkań, które mają wiele pokoi i posiadają ogród zimowy. Domy, w których windy zawiozą cię na 14 piętro (w 1934 roku!), kamienice z podziemnymi garażami i tarasami na dachach. Nowoczesne rozwiązania, takie jak piece gazowe i elektryczne w kuchniach eliminujące kurz i pył ich węglowych odpowiedników. Wyciszone i przestronne sypialnie w strefie prywatnej oraz salony do przyjmowania gości skąpane w świetle wpadającym przez rzędy okien. Do tego nowe miejsca pracy – zaprojektowane siedziby przedsiębiorstw specjalnie na potrzeby danej branży. Dodajmy jeszcze przedszkola i szkoły ulokowane w ogrodach z basenami i tarasami do kąpieli słonecznych.
Dziś wystarczy zadrzeć nos, spojrzeć w górę po linii pięter, by przekonać się, co kryją Katowice z czasów, kiedy nazywano je polskim Chicago. Skomplikowane losy historyczne stolicy województwa śląskiego zadecydowały, że to właśnie architekturą po I wojnie światowej próbowano manifestować nowe poglądy i uporządkować życie społeczne, obiecując lepsze jutro. Katowice miały szybko wyrosnąć na prężne centrum regionu, ośrodek administracyjny, gospodarczy i kulturalny. W 1922 roku, wpisane w poczet polskich miast i obwołane stolicą autonomicznego gospodarczo i politycznie województwa śląskiego, budowały się niezwykle dynamicznie. Niestety, szkody górnicze mocno ograniczały warunki budowlane, dlatego 15 czerwca 1924 roku Sejm Śląski uchwalił rozszerzenie granic i ustalono mapę tzw. Wielkich Katowic – z niecałego tysiąca hektarów obszar rozrósł się do ponad czterech tysięcy. Nazwy Wielkie Katowice używano odtąd nie tylko w oficjalnych dokumentach, ale i w prasie, i w języku potocznym. Mieszkańcy czuli się ważni.
Do Wielkiego miasta zaczęli zjeżdżać architekci gotowi na nowe wyzwania, wyznawcy Le Corbusiera, wizjonerzy i bywalcy światowych wystaw. Do Katowic przybyło między innymi ponad 20 absolwentów różnych politechnik, głównie lwowskiej i warszawskiej, ale i architekci z Berlina. I nagle w miejskim pejzażu zaczęły dziać się rzeczy nie tylko podobne do tego, co proponowano w Warszawie, ale i wdrażano nowatorskie rozwiązania architektoniczne na skalę europejską. Dodatkowo kryzys ogólnoświatowy wymusił nowe rozwiązania ekonomiczne – zaczęto częściej używać lokalnych, a nie importowanych z daleka, surowców, wykorzystując potencjał produkcyjny śląskiego przemysłu. I tak domy z żelaza i drapacze chmur o stalowych konstrukcjach po raz pierwszy w Polsce pojawiły się właśnie w Katowicach.
Ornament jest zbrodnią!
Śmiało można przyjąć, że modernizm to nie tylko nowatorski prąd w architekturze, ale sposób myślenia i filozofia ludzi, którzy w dwudziestoleciu międzywojennym próbowali reagować na społeczne wyzwania. Oczywiście, szukając cech charakterystycznych, w dowolnym miejscu spaceru można zauważyć, że kierunek ten cechują zgeometryzowane formy, płaskie dachy, gładkie ściany, balkony o różnych kształtach, różnorodne okna (w tym także okrągłe, tak zwane nautyczne), przeszklone spore powierzchnie i całkowity brak dekoracji lub minimalizm w ozdobach. Odtąd nieśmiertelne stały się obowiązujące do dziś takie sentencje jak: Form follows function (forma podąża za funkcją), Less is more (mniej znaczy więcej) oraz deklaracja, że ornament jest zbrodnią! – szczególnie prowokacyjna po czasach dekoracyjnej secesji.
Architekci postanowili nie kopiować poprzedników, porzucili neobarok, neorenesans czy neoklasycyzm na rzecz czegoś zupełnie nowego. Słowo modernizm nie przez przypadek wywodzi się z francuskiego, w którym moderne oznacza nowoczesny i współczesny. Nic dziwnego, że stało się idealnym terminem do określenia porzucającego tradycję podejścia do świata.
Katowice