Moda
Wprawdzie to przemysł wart miliardy, ale moda to przecież nie tylko pociąg pełen komercji. Może i wagony tłoczne są od wielkich, opływających luksusem nazwisk osób, zajadających truskawki popijane Dom Pérignon. Jednak to solidna lokomotywa ciągnie cały ten światek splendoru, a przy okazji udaje jej się osiągać prędkość umożliwiającą pokazanie tego, co w modzie prawdziwe, piękne i urzekające.
Tekst: Anna Radke
Zdjęcia: Paweł Grabowski
Zaprezentowanie pełnej kolekcji przez projektantów to nie lada wyzwanie. Kreatorzy tak naprawdę ciągle muszą szukać inspiracji. Wysyłają modelki na wybieg przynajmniej dwa razy do roku. Nie ma czasu na zawahanie. Zawsze punktualnie zjawia się Anna Wintour, przychodzą celebryci oraz ważne osoby z branży. Wszyscy oni mogą zamówić rzeczy tuż po ich premierze. Pokaz relacjonują media. Tak naprawdę to każdy tydzień mody, obojętnie – londyński czy też mediolański, nowojorski, czy nawet paryski, pełni w rozgrywce tylko rolę pionka. Warto zaznaczyć, że cała ta gra nie posiada do końca ustalonych reguł. Przemysł „modowy” jest ściśle połączony z innymi dziedzinami, takimi jak: włókiennictwo, krawiectwo, dziennikarstwo, reklama i marketing, a ostatnio nawet prawo. Ktoś w końcu musiał zadbać o wszelkie formy własności intelektualnej projektów. To właśnie ci gracze w rzeczywistości pociągają za sznurki i decydują o tym, kto zostanie zwycięzcą w tym biznesie.
Dziś nie liczy się już tylko sam geniusz i kreatywność projektanta, ale to, jak umie się sprzedać. Trwa walka między tym, co twórcze, a tym, co odtwórcze. W końcu przemysł mody ma przynosić zyski i to nie tylko samej marce, ale i wszystkim, którzy angażowali się w dany projekt. Dlatego pasjonat mody nie musi być drugą Miuccią Pradą. Równie dobrze może zostać redaktorem Vogue’a, blogerem „modowym”, szukać zbytu dla najnowszych kolekcji jako specjalista do spraw sprzedaży, tworzyć wystawy jako visual merchandiser, realizować się jako buyer czy dyrektor kreatywny, fotograf, stylista, a nawet prawnik. Opcji jest wiele. Ważne, by robić to, co się kocha oraz być wielkim zwolennikiem mody, z głową pełną pomysłów i nerwami na wodzy. Przy odpowiedniej motywacji można osiągnąć ogromny sukces, jak na przykład Felicja Milewicz, szefowa działu urody amerykańskiego Glamour czy Alicja Borzyszkowska, która do niedawna na najwyższym szczeblu zarządzała w Londynie PR-em amerykańskiej marki Gap.
Spektakl wielkiej sceny
Oprócz popularnych tygodni mody warto wspomnieć o trade shows, targach skierowanych do ludzi z branży, tak zwanych B2B (ang. Business to Business). W trakcie tego rodzaju wydarzeń można zobaczyć, jak wygląda prawdziwe rzemiosło, poznać tęgie głowy, trzymające ten biznes w ryzach oraz zapoznać się z tendencjami na kolejne sezony.
To tam rozgrywa się spektakl wielkiej sceny, podczas którego ustala się kto wchodzi na dany rynek i z jakimi produktami. Głównymi aktorami są tutaj buyerzy (tłum. kupcy) odpowiedzialni za dobieranie kolekcji dla swoich sklepów. Godne polecenia są: D&A Trade Show, organizowany w Paryżu, Los Angeles i Nowym Jorku, promujący głównie odzież ekologiczną czy słynny MAGIC w Las Vegas, sponsorowany przez chyba najgorętszą gazetę w tym biznesie Women’s Wear Daily. Warto wymienić także White Trade Show, odbywający się w Mediolanie i Nowym Jorku, londyński Pure oraz znane targi tkanin Première Vision.
Przeważnie wydarzenia te odbywają się tuż przed lub tuż po słynnych fashion weeks. Często zdarza się, że kupcy, reprezentujący wielkich kreatorów, przyjeżdżają głównie na trade shows, a tydzień mody traktują jako dodatek, chwilę oddechu, wręcz rozrywkę.
Polska niedawno zaczęła tworzyć swój alfabet mody, organizując zaledwie od siedmiu sezonów FashionPhilosophy Fashion Week Poland w Łodzi. Jest to nieco ponad trzy lata, przynajmniej jeżeli chodzi o kolejne odsłony tygodnia mody. Na razie nasz kraj może tylko pomarzyć o wieloletnich tradycjach, jakie posiadają w tej kwestii Włosi, Francuzi czy nawet Amerykanie, choć na światowych salonach mamy swoich przedstawicieli. Nie mamy się czego wstydzić. Godnie reprezentuje nas chociażby Krzysztof Stróżyna.
Money, money, money…
Przemysł mody w Polsce prężnie się rozwija i nie chodzi tu tylko o coraz bardziej profesjonalnie organizowany w Łodzi tydzień mody, ale również zawodowe podejście pracowników w tej dziedzinie oraz liczbę zagranicznych firm, wchodzących na rynek. Warto jednak pamiętać, że obecnie większość sklepów słynnych marek otwiera się w ramach umów licencyjnych i franczyz. W latach 70. XX wieku licencje stały się dla projektantów popularnym sposobem, by rozwinąć swoją markę bez dodatkowego nakładu finansowego czy ryzyka utracenia głównego produktu. Dlatego największe firmy konsekwentnie zaczęły rozszerzać swoją działalność przez dodawanie linii: perfum, kosmetyków, kostiumów kąpielowych, obuwia, bielizny, torebek, okularów przeciwsłonecznych, zegarków i innych akcesoriów. W późniejszym czasie rozpoczęto rozbudowywać daną firmę o: kolekcje dla domu, farby, meble, rowery czy nawet papierosy.
Swego czasu najbardziej ekstremalnym przypadkiem był włoski dom mody Gucci, który w jednym momencie licencjonował aż 22.000 produktów (łącznie z… latarkami i karmą dla psów). Z kolei licencje Pierre’a Cardina generowały 90% jego sprzedaży, co przynosiło mu zysk w wysokości 1,5 miliarda dolarów i czyniło go jednym z najbogatszych Francuzów.
Licencje stały się jeszcze powszechniejsze, gdy projektanci przestawali być jedynymi właścicielami biznesu i żyli pod presją uzyskiwania coraz większych dochodów, szczególnie na arenie międzynarodowej.
Często uciekali się wtedy do kreowania tzw. diffusion lines, które czyniły ich kolekcje bardziej dostępnymi dla klientów klasy średniej. W 2000 roku Jones Apparel Group uzyskała dochód w wysokości 4,2 miliardów dolarów, z czego 75% pochodziło z bycia licencjobiorcą Polo Jeans, Lauren by Ralph Lauren, Nine West i Evan Picone. Warto wspomnieć również o Warnaco współpracującej z Calvinem Kleinem, Estee Lauder dominującej w branży kosmetycznej oraz Luxottica czy Safilo produkujących oprawki do okularów.
Tropem tego, co czynili zagraniczni projektanci trzy dekady temu, polski duet posiadający markę Bohoboco zdecydował się wypromować własną linię perfum.
Inną, bardzo powszechną na rodzimym rynku formą biznesową jest franczyza. Paradise Group wprowadziła do Polski brytyjską markę Burberry, natomiast korporacja Alshaya obsługuje w naszym kraju franczyzę Victoria’s Secret. Podczas pierwszych lat franczyza wprowadza pewne ograniczenia, np. w Victoria’s Secret w warszawskich Złotych Tarasach sprzedawane są tylko kosmetyki, akcesoria oraz… majtki. Te pierwsze to sprawa oczywista, bowiem na produkty do pielęgnacji nałożona jest największa marża. Może jednak dziwić polityka firmy, że klientka nie może kupić pasującego biustonosza do wybranej przez siebie pary bielizny. Cała kolekcja będzie pojawiała się pewnie stopniowo, w zależności od wielkości sprzedaży, zaznaczonej w kontrakcie.
Rzadko kiedy dana marka decyduje się wejść na nieznany rynek, jakim nadal jest Polska i otworzyć flagship store, który jest zarządzany bezpośrednio przez daną jednostkę oraz posiada pełen asortyment. Dla korporacji ważne jest, by poznać potencjalnego klienta, a także jego demografię, psychografię oraz gust. Warto zauważyć, że rzeczy sprzedawane na przykład w hiszpańskiej Zarze różnią się od tych, które są dostępne w Szwecji. Oczywistym zadaniem kupców jest rozprowadzać kolekcję w taki sposób, by w danym państwie osiągnęła możliwie największą sprzedaż. Zatem to, jakie marki staną się dostępne w Polsce, nie zależy tylko od zasobności naszych portfeli, ale i od naszego podejścia, wrażliwości na modę i stylu życia. Podobno luksus w czasach kryzysu najlepiej się sprzedaje, jednak byłoby znakomicie, gdyby „wysoka moda” nie była postrzegana w kategorii snobizmu, a reszta społeczeństwa nie ubierała się tylko w sieciówkach.
Przyszłość w modzie
Ubranie stało się formą wyrażania własnego „ja”. W Polsce mamy wielu świetnych, utalentowanych i młodych kreatorów mody, których projekty kosztują mniej więcej tyle, co odzież w H&M, a są o wiele lepszej jakości. Cieszy rosnąca liczba butików internetowych, takich jak Full of Style czy Mostrami z rzeczami, gdzie podziwiać można metkę z napisem made in Poland.
Idąc ulicą widać, że nasi rodacy również wyglądają coraz lepiej i to niekoniecznie wyłącznie dzięki wielkim markom, ale właśnie za sprawą takich kreatorów i magazynów, które starają się propagować modę. Nie ma co ukrywać, polski rynek w tej sferze dopiero raczkuje. Powinniśmy jednak docenić to, że do kraju ściąga coraz więcej zagranicznych marek, to również kształtuje naszą świadomość stylu. Trzeba jednak zrozumieć, że ten biznes nie składa się tylko z aroganckich kobiet, które walczą o ostatnią parę szpilek Louboutina.
Wśród osób działających w branży „modowej” są mądrzy i wykształceni ludzie, próbujący sprostać naszym estetycznym oczekiwaniom. W każdym sezonie proponują oni rzeczy, w których nie tylko można dobrze się czuć, ale które po prostu zachwycają. Dopiero, gdy uświadomimy sobie ten fakt, będziemy mogli stać się całkowicie dojrzałym „modowo” narodem. Nie każdy pokocha modę i zaakceptuje ją jako zjawisko, ale ci, którzy choć trochę zgadzają się z tą opinią powinni przyczynić się do tego, by polski przemysł mody rósł w siłę. Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg sukcesywnie wspiera tamtejszy Garment District i uczelnie kształcące w tym kierunku, między innymi Fashion Institute of Technology oraz Parsons The New School for Design.
Posiada bowiem świadomość, że moda przynosi temu miastu olbrzymie zyski. Sprawia również, że Nowy Jork jest jeszcze bardziej czarujący, umacniając się w swojej pozycji królestwa ready-to-wear.
Zmiana ustroju w Polsce po 1989 roku spowodowała liczne przeobrażenia gospodarcze. Nagle staliśmy się społeczeństwem kapitalistycznym, przeobraziliśmy się w naród konsumentów, zaczęliśmy pożądać marek luksusowych. Polacy przestali być przywiązani do mody dyktowanej przez Barbarę Hoff, do Peweksów i własnej kreatywności. Zapragnęli zagranicznych sklepów, które stopniowo zaczęły wchodzić na polski rynek. Konsekwencją tego był wzmożony popyt na profesjonalnych pracowników w dziedzinie mody. Początki nie należały do najłatwiejszych, bo w Polsce takich ludzi brakowało. Niektórzy wyjeżdżali, by zdobywać wiedzę w innych państwach Europy. Z czasem jednak można było kształcić się w tym kierunku również w Warszawie. Swoją działalność rozpoczął VIAMODA Polsko-Włoski Instytut Designu i Managementu, będący przedstawicielstwem włoskiej uczelni Polimoda International Institute of Design & Marketing na Europę Środkowo-Wschodnią.
Pomysłodawcą uczelni był właściciel polskiej marki Caterina. Warto zauważyć, że przepustką do kariery w sferze mody są nie tylko studia kierunkowe. By realizować się na tym polu należy poszerzać swoją wiedzę również z zakresu socjologii, ekonomii, zarządzania, prawa czy historii sztuki. W Polsce cały czas rośnie liczba specjalistów „modowych”. Kraj rozwija się ekonomicznie, dzięki czemu na rynek wchodzą marki wcześniej wręcz nieosiągalne, jak np.: Gap, Victoria’s Secret, COS czy od niedawna Hollister. Jednak nie ma co ukrywać, największą barierą do osiągnięcia wysokiego poziomu w tym biznesie są… pieniądze. Średnie zarobki Polaków nadal odbiegają od mediany płac w Unii Europejskiej. Drugi problem to kwestia podejścia. Nie wszyscy rodacy są otwarci na modę. Wielu ludzi traktuje ją nadal jako błahą i materialną zachciankę. Warto zadbać o to, by i w tym pięknym, rozwijającym się kraju stworzyć kanon świadomej i zaangażowanej mody, wykształcić wręcz „modową” kulturę.
Sesja
Make up: Michał Sadowski
Modele: Klaudia Kozik/Specto
FashionColor: Sebastian Ciesielski
Stylizacja: Joanna Bojanek
Włosy: Tymoteusz Pięta
Postprodukcja: Nicholas Harding
Moda