Budownictwo naturalne
Hobbit w wielkim mieście
Budownictwo naturalne to architektura, która wrasta w pejzaż, stając się jego częścią. Zamiast kontrastów proponuje symbiozę, uniwersalny idiom zamienia na język lokalny. Czy chatki z gliny, słomy, ziemi mają szansę na znalezienie zastosowania w gęstej tkance miejskiej? Czy też budownictwo naturalne to przygoda zarezerwowana dla hobbitów i samotników?
Tekst: Agata Morka
Zdjęcia: Andrey Evadeenko
Budownictwo naturalne to nie krzykliwe formy rysowane nonszalancką kreską przez drogich architektów, ale głos oddolny, pochodzący od pasjonatów, którzy odwracają się od miejskiej dżungli w poszukiwaniu harmonii z naturą. To sposób wznoszenia struktur, które nie pozostają obojętne na to wszystko, co składa się na genius loci. Biorąc pod uwagę właściwą danemu miejscu rzeźbę terenu, naturalne materiały, ich unikalne właściwości, ten ruch stara się stworzyć architekturę w ścisłej symbiozie z otoczeniem.
Być i nie być
Zgrabna zasada less is more nabiera w przypadku budownictwa naturalnego nowego znaczenia. Nie chodzi już o umiarkowanie i minimalizm form estetycznych, ale o graniczenie szkodliwego wpływu architektury na środowisko. Projektowane w zgodzie z przyrodą, ekologiczne budynki, czerpią z sił natury: produkują energię elektryczną przy użyciu paneli słonecznych, wykorzystują wodę deszczową, ale przede wszystkim budowane są z jak najmniej przetworzonych materiałów, których wytwarzanie nie wymaga produkcji dwutlenku węgla i które ulegają szybkiej biodegradacji.
Słoma, glina, ziemia, drewno stają się podstawą tych konstrukcji, zapewniając ich mieszkańcom ciepło zimą i chłód latem. Dobrze wykonane konstrukcje nie są ani łatwopalne, ani nie stają się siedliskiem gryzoni. Jeśli zostaną schowane pod szerokim okapem dachu, nie przemakają i mogą trwać setki czy nawet tysiące lat. Tego rodzaju wykonanie nie jest nowym pomysłem. Technologie kostki słomianej, COB czy adobe znane są od tysiącleci. Wie o tym każdy, komu dane było pojechać na Bliski Wschód i zobaczyć jedne z najstarszych budowli zrobionych z ziemi.
Zdaje sobie sprawę z tego także i ten, kto przechadzał się kiedyś uliczkami departamentu Finistère w Bretanii, podziwiając ściany domów wykonanych z mieszaniny ziemi, gliny i słomy. Dbałość o „niepozostawienie śladu” plasuje ten rodzaj budownictwa w szerszym nurcie tzw. „zielonej architektury” bądź architektury zrównoważonej – pod ten modny i pojemny termin zwykło się podczepiać wszelkie realizacje, których twórcy są mniej lub bardziej zaniepokojeni stanem naszej planety i wpływem architektury na jej przyszłość.
Tym, co odróżnia budownictwo naturalne od przedsięwzięć w rodzaju Centrum Kultury Kanaków Renza Piano, jest na pewno skala i typ budynków. O ile „zielone” drapacze chmur pną się pod niebo wielkich miast, o tyle realizacje wykonane w duchu budownictwa naturalnego to zazwyczaj małe projekty mieszkalne, które zamiast się piąć, wolą przycupnąć ledwo zauważone, czasem nawet schowane pod ziemią i przykryte dachem pokrytym roślinnością. Są, ale jakby ich nie było. Ich istotą jest bowiem niezauważalność, jak najmniejsza ingerencja w otoczenie. Podstawowe założenie to umiar, zarówno w sensie wizualnym, jak i ekologicznym.
Nie da się pisać o budownictwie naturalnym, nie wspominając o ludziach. Ten typ tworzenia budynków to przede wszystkim praca ich rąk i ich bardzo indywidualne historie.
Słomiany(?) zapał
Barbara Jones jest uznawana za eksperta w zakresie budownictwa z kostek słomy (strawbale). Początkowo chciała poświęcić się pracy z dziećmi. Szybko jednak odkryła, że bardziej niż wymyślanie ciekawych zabaw maluchom interesuje ją technika budowania dachów. Od tego się zaczęło. Jones stopniowo oddawała się studiowaniu technik budownictwa naturalnego, by wkrótce rozwinąć Amazonails i Straw Works – organizacje zajmujące się rozpowszechnianiem budownictwa ze słomy. Dziś Barbara jest autorką około trzystu realizacji wykonanych w technice strawbale na terenie Europy. W czasie swoich prezentacji ta drobna dama wywija drewnianym młotkiem, który z wrodzonym humorem nazywa „przekonywaczem”, by udowodnić publiczności, że budować ze słomy każdy może.
Projekty Barbary Jones prezentują najwyższy poziom techniczny i estetyczny, czego dowodem jest Spiralny Dom (The Spiral House) stojący na pustkowiach hrabstwa Mayo
w Irlandii. Ta unikalna, dwupiętrowa konstrukcja jest zbudowana w technice load bearing, czyli bez dodatkowego szkieletu konstrukcyjnego. Wyróżnia się także odcieniem zastosowanych tynków. Intrygujący kształt budynku, oparty na kształcie muszli ślimaka, w połączeniu z różowawym odcieniem ścian, komponuje się z pejzażem, nie znika w nim jednak, dyskretnie zachowując swoją odrębność. Nad domem, ukończonym w 2003 roku, pracowała nie tylko sama Jones, ale i jego właścicielka, a także – co najciekawsze – setki wolontariuszy.
Ludzie zainteresowani tą alternatywną architekturą tworzą na całym świecie wspólnoty i stowarzyszenia, a nowych członków, zwabionych nie tylko ekologicznymi zaletami budynków, ale też perspektywą szybkiego, taniego i własnoręcznego zbudowania domu, wciąż przybywa. W Polsce warsztaty budownictwa naturalnego prowadzą m.in. Paulina Wojciechowska i Jarema Dubiel z organizacji Earth hands & houses. Z kolei towarzystwo Cohabitat, promujące zarówno budownictwo naturalne, jak i permakulturę, regularnie organizuje cykle webinariów, które wprowadzają początkujących w arkana technologii budowlanej. Bo domy z gliny, słomy czy ziemi można zbudować samemu i w dodatku mieć z tego frajdę. Zresztą idea zrób to sam przyświeca całemu nurtowi budownictwa naturalnego. To ruch, który sprzyja budowaniu relacji, zachęca do współpracy, dobrze sprawdzając się jako projekt rodzinny czy coś, co można zrobić z małą pomocą przyjaciół.
Brytyjczyk Simon Dale zbudował swój pierwszy dom naturalny z myślą o powiększającej się rodzinie. Kilka miesięcy spędzonych pod namiotem na polach Walii z żoną, dwójką dzieci i teściem(!) zaowocowały realizacją rodem z Władcy Pierścieni.
Dom hobbita, jak nazywa swoje dzieło sam Dale, powstał w zaledwie cztery miesiące, a koszt budowy autor oszacował na około 3000 funtów brytyjskich. Budowla, wtopiona w naturalne wzniesienie terenu, doskonale łączy się z pejzażem, a tę jedność podkreśla jeszcze porośnięty zielenią dach. Dale użył wyłącznie naturalnych materiałów: ściany wzniesiono w technice strawbale z podtrzymującym szkieletem drewnianym, a następnie pokryto tynkiem wapiennym. Dom jest całkowicie „ekologiczny”: do ogrzewania wykorzystuje nie tylko termoizolację ze słomy, lecz także piecyk na drewno, lodówka działa dzięki zimnemu powietrzu przedostającemu się z fundamentów, a elektryczność uzyskuje się dzięki panelom słonecznym. Wybory estetyczne podyktowane zostały przede wszystkim funkcją poszczególnych pomieszczeń i naturalnymi kształtami użytych materiałów. Dalekie od geometrii kątów prostych formy mają w sobie nieco infantylny urok, nadając budynkowi bajkowy charakter.
Podobne krągłości form można także uzyskać budując z ziemi. Technologia ta pozwala na dosłowne „wyrzeźbienie” domu.
Ziemia obiecana, ziemia ubijana
Ianto Evans, brodaty Walijczyk o wyglądzie czarodzieja, założyciel Cob Cottage Company, promuje technologię COB odkąd wybudował w Stanach Zjednoczonych pierwszy dom przy jej użyciu. Z wykształcenia architekt krajobrazu, odszedł od tej profesji, bo podobno się nudził. Zamiast spędzać niekończące się godziny za biurkiem, wolał w sposób bardziej organiczny doświadczać powstawania budynków.
COB to metoda polegająca na mieszaniu ziemi i słomy z wodą, czasem z piaskiem i gliną, w ten sposób, by komponenty dobrze się połączyły. Mimo, że jest to ciężka praca fizyczna, to także dobra zabawa. Składniki wysypywane są na płachty folii, po której chodzi się bosymi stopami, żeby wyrobić materiał. Z tak przygotowanej mieszanki, na fundamentach zrobionych z odzyskanych cegieł, kawałków chodnika czy skał, rzeźbi się ściany. Dom zbudowany w technologii COB jest ciepły zimą i chłodny latem, a wytrzymałość materiału na zmiany pogody sprawia, że w tej technice można budować zarówno w wilgotnym, jak i suchym klimacie. Budowle wyrzeźbione przez Evansa wraz z Lindą Smiley wyróżnia żywa kolorystyka i bijący od nich optymizm. Ich Śmiejący się dom (Laughing House), ukryty w lasach Oregonu, zadziwia wielością kolorów i detali, jego ściany ozdobione są mozaikami i freskami, a ościeżnice okalają gliniane motywy roślinne.
Kto jednak nie czuje się na siłach, aby ubijać ziemię gołymi stopami, ten doceni technologii earthbag. Wywodząca się z wojskowych doświadczeń budowania m.in. schronów, polega na układaniu na sobie worków z ziemią tak jak układa się cegły. Technologię tę w latach 70. rozpowszechnił irański architekt Nader Khalili, a potem udoskonalił, wprowadzając tak zwaną metodę superadobe. W naturalnym budownictwie Khalili odnajdywał prostotę i poezję, powtarzając, że ziemia zamienia się w złoto w ręku mędrca. Jednak pracom Khalili nie przyświecały tylko ekologiczne przesłanki. Była to również architektura zaangażowana społecznie, proponująca alternatywne sposoby budowania schronień dla tych, którzy najbardziej ich potrzebują.
Superadobe wykorzystano na stokach Nepalu, budując kompleks mieszkalno-szkolny dla tamtejszych bezdomnych dzieci. O tym, czy projekt sprostał oczekiwaniom, najlepiej
świadczyć może amatorski film – rozmowa z jednym z chłopców uczestniczących w budowie. Zapewniając, że nigdy niczego podobnego nie widział, dodaje z uśmiechem: I wiesz co? To jest bardzo proste.
Śródziemie w śródmieściu
Rzut oka na realizacje budownictwa naturalnego nasuwa jednak niepokojącą konkluzję. Wygląda na to, że jego uroki w pełni docenią tylko mieszkańcy Śródziemia lub eremici.
Większość budynków wykonanych w technikach naturalnych mieści się bowiem daleko poza skupiskami miejskimi. A co z mieszczuchami? Co z hobbitami miejskimi? Czy oni też mają szansę na mieszkanie w domach zbudowanych ze zdrowych materiałów? I czy budownictwo naturalne nadaje się tylko na struktury mieszkalne? Żeby się o tym przekonać, trzeba pojechać do dwóch europejskich stolic: Berlina i Amsterdamu.
Jeśli Amsterdam, to wysokie wąskie domy, upchane gęsto na wyspach pociętych siatką kanałów. W jednej z rozwijających się wschodnich dzielnic miasta, Ijburgu, można zobaczyć zaskakujące zbiorowisko architektury eksperymentalnej. Oprócz pływających domów, które w całości dają się przenosić z jednego miejsca na drugie, wciśnięty w pierzeję jednej z ulic stoi budynek Dave’a Lamberta i Barbary Reign. Na jego fasadzie widnieje dumny napis: Jestem zrobiony ze słomy. Jest on przykładem pierwszej w XXI-wiecznej Holandii konstrukcji stworzonej z prefabrykowanych materiałów słomianych. Technologia ta pozwala na niezwykle szybkie ukończenie budowy zewnętrznej skorupy (w tym przypadku zajęło to zaledwie tydzień). Oprócz słomy do konstrukcji budowli użyto także metalu i drewna. Słomiane ściany pokryte są glinianym tynkiem, który pozwala im oddychać i utrzymuje właściwe nawilżenie powietrza wewnątrz domu. Basen na dachu pełni funkcję rezerwuaru wody deszczowej, którą następnie wykorzystuje się do spłukiwania toalet. Słoma zapewnia ciepło, zaś panele słoneczne – energię.
Jeśli natomiast Berlin, to mur. A jeśli mur, to miejsca pamięci, których wiele w tym niezabliźnionym mieście. Na jednej z takich blizn, tam, gdzie kiedyś wznosił się kościół (został zniszczony w czasach NRD po to, by zwiększyć strefę wokół muru, zwaną pasem śmierci), stoi jedna z najciekawszych współczesnych konstrukcji budownictwa naturalnego. I nie jest to dom.
Architekci Rudolf Reitermann i Peter Sassenroth wybudowali tutaj Kaplicę Pojednania, niewielki obiekt sakralny na planie owalu. Złożona z dwóch warstw budowla dyskretnie wpisuje się w pejzaż miejski, pozostając daleka od ostentacji. Budynek zaskakuje swoją pozorną otwartością: jego drewniana prześwitująca „skóra” złożona z belek, emanuje lekkością i zaprasza do środka. Jednak jest to lekkość pozorna. Kształt drewnianego ambitu wymusza kolisty spacer wokół tego, co tak naprawdę stanowi serce obiektu: samej kaplicy, okolonej potężną ścianą z ubitej ziemi i cegieł pozostałych po zburzonym kościele.
Bazując na kontrastach naturalnych materiałów, wykorzystanych tak, aby jak najlepiej podkreślić ich właściwości, niemieccy architekci pokazali, że budownictwo naturalne nie tylko znajduje przełożenie na środowisko miejskie, lecz także doskonale sprawdza się w kameralnych realizacjach publicznych. A zatem można. Żeby obcować z budownictwem naturalnym, nie trzeba uciekać w lasy, na pola, na bezdroża ani kurczyć się do rozmiarów hobbita. Ten sposób budowania da się niemal bezboleśnie przeszczepić także do wielkich miast. Możliwe, że ten trend, z uwagi na jego ekologiczne, ekonomiczne i społeczne zalety, stanie się istotnym nurtem w miastach przyszłości. I niewykluczone, że każdy z nas będzie mógł mieć swój kawałek Śródziemia w śródmieściu.
A od redakcji – polska Hobbitówa…
Również w naszym kraju – i to wcale nie tak rzadko – możemy spotkać domy wykonane z naturalnych materiałów. Polakom nie brakuje pomysłowości, odwagi i kreatywnego podejścia.
Jeden z bardziej urokliwych domów z gliny, drewna, słomy i kamieni powstał na wzgórzu tuż za Krzywczą w województwie podkarpackim. Zaprojektował go i własnymi rękami wybudował Bogdan Pękalski.
Hobbitówa (bo tak się ów domek Hobbita nazywa), to miejsce żywcem wyjęte z opowieści fantasy. Chata wyłania się ze skarpy jednak stapia z otoczeniem. Konstrukcja wykonana została z drewna sosnowego, a ściany ze słomy pokrytej gliną. Dach powstał ze słomy i ziemi – dziś porasta go trawa i mech. Posadzone przed rozpoczęciem budowy słupy wierzbowe, zapuszczając korzenie, wzmacniają konstrukcję z każdym rokiem coraz solidniej. Wiosną i latem, po wypuszczeniu liści, wierzby dają przyjemny cień, a całość wygląda tak, jakby istniała tam od zawsze i została stworzona przez naturę.
Dom wkopany częściowo w ziemię jest rozwiązaniem wyjątkowo ekonomicznym – niezależnie od pory roku, już kilkanaście centymetrów pod powierzchnią ziemi utrzymuje się stała temperatura kilku stopni powyżej zera. Zimą łatwiej takie mieszkanie ogrzać, a latem praktycznie nie trzeba klimatyzować, bo temperatura rzadko przekracza 25°C, nawet w bardzo upalne dni.
To miejsce naprawdę warto zobaczyć, przenosi w czasie, pobudza wyobraźnię i skłania do refleksji nad tym, że na naszej Matce Ziemi możemy rozrabiać trochę mniej.