Na manowcach Edenu
Od czystych źródeł Edenu, z których wodę pijać miały jednorożce, po dzikie aleje berlińskiego Tiergarten: ogrody mają moc poruszania wyobraźni. Zebranie wybranych roślin w wyznaczonym miejscu niesie w sobie wewnętrzne napięcie: to natura ujęta w ramy ścieżek, przycięta w szpalery, nadal trochę dzika, ale jednak już okiełznana, oswojona do rozmiaru, który przynosi piękno i równowagę.
Tekst: Agata Morka
Zdjęcia: wielu autorów – opisy pod zdjęciami
Ludzie i ogrody, jeśli wierzyć w opowieść o Edenie, nie tworzą zgranej pary. Z tego rajskiego zostali bezpowrotnie wygnani, tracąc przy tym niewinność, a zyskując nieznającą ukojenia tęsknotę za miejscem idealnym, spokojnym i pięknym. Czy to ogród rajski, czy też działkowy, jest on miejscem swoistej enklawy, niczym mikrokosmos rządzący się własnymi prawami. Nosi zamkniętą w sobie cudowność, nic w tym zatem dziwnego, że aż dwa projekty ogrodów znalazły się w rankingu cudów świata: jeden w oficjalnej selekcji siedmiu dokonanej dawno temu przez Herodota, drugi nieco samozwańczo dodany został do niej niedawno jako ósmy.
Ósmy cud świata?
Ogrody Semiramidy, zwane także wiszącymi ogrodami Babilonu, nie tylko nie należały do asyryjskiej królowej, która żyła prawie dwa wieki po ich powstaniu, ale według najnowszych badań wydaje się, że nie leżały wcale w Babilonie. Jakby tego było mało, wcale także nie wisiały. Ich powstanie uwikłane jest w romantyczną historię. Miały być bowiem antidotum na tęsknotę za domem, której doświadczała królowa Amytis. Zaniepokojony jej smutkiem mąż Nabuchodonozor rozkazał zatem budowę ogrodów, w których posadzono rośliny z Medii, ojczyzny jego żony.
Pomimo tych niejasności na temat genezy cudu, historycy są zgodni co do opisów samego projektu, którego zręczność w istocie mogła budzić podziw. Ogrody ułożone były na tarasach podpieranych przez kolumny, tworząc iluzję olbrzymiej zielonej góry. Nawadniane miały być wodą z Eufratu poprzez wykorzystanie dość prymitywnego systemu irygacyjnego. Jeśli wierzyć przekazom starożytnych historyków, ogrody rozciągały się na powierzchni około 120 metrów kwadratowych, a wysokie były na około 25. Czy ten cud świata rzeczywiście istniał, czy był tylko rajskim marzeniem, do końca nie wiadomo.
Nieco samozwańczo za to dodany do spisu cudów przez brytyjskie media ogród, nomen omen nazwany Edenem, istnieje naprawdę, a powstał w gigantycznej dziurze w ziemi. Kompleks rozciąga się na terenie ponad dwóch hektarów kornwalijskich stoków, które kiedyś zajmowała kopalnia gliny. Zespół Nicholasa Grimshawa przekształcił ją w ogród botaniczny mieszczący ponad tysiąc gatunków roślin, które w naturze występują w lasach deszczowych. Na Eden składa się sześć budynków, ale to dwa z nich stanowią o nieco kosmicznym charakterze całości: biom tropikalny suchy i wilgotny. Biomy złożone są z przenikających się kopuł, opartych na stalowych konstrukcjach nośnych złożonych z sześciokątnych elementów. Biomorficzna forma kopuł przypomina coś z pogranicza baniek mydlanych i gąsienicy. Grimshaw zagrał tutaj na podobną nutę co w swoim wcześniejszym projekcie dworca Waterloo, którego szklane pokrycie wije się poprzez Londyn niczym gigantyczna stonoga.
Współczesny Eden to jednak nie tylko projekt bytujący gdzieś na granicy sennego marzenia. Oniryzm sprawnie łączy się tutaj z bardzo namacalną rentownością projektu, który przyniósł hrabstwu Kornwalii milionowe przychody płynące z turystyki. Ten rajski ogród zyskał światową sławę, a jego bliźniak powstać ma pod kierunkiem zespołu Grimshawa w Chinach.
Ekstrawagancka architektura Edenu nieco przyćmiewa jego pierwotny cel: to przecież przede wszystkim eksperyment naukowy, swoista encyklopedia gatunków jak na ogród botaniczny przystało.
Zielone laboratorium
Jednym z pierwszych „naukowych” ogrodów był Orto Botanico, utworzony jako część najstarszego uniwersytetu w Europie. To w Padwie młodzi adepci medycyny zaznajamiali się tak z rodzimymi roślinami i ich właściwościami lekarskimi, jak i z gatunkami sprowadzanymi z całego świata. Ogród ufundowała bowiem w 1545 roku Republika Wenecka. Rozległe kontakty handlowe regionu przekładały się także na możliwość przepływu roślin z odległych krajów. Rośliny, starannie opatrzone nazwami, katalogowane były w kolekcje. Oryginalne założenie ogrodowe dyktowało wewnętrzny porządek, wprowadzając klarowny system podziału przestrzeni. Geometria założenia odzwierciedlać miała wyższy kosmiczny porządek doskonałych figur wpisanych w siebie: kwadrat ogrodu, czyli świat, okolony okręgiem wody niczym oceanem. Idealny mikrokosmos – ujęty w ramy, wymierzalny i opisany.
Podobna myśl przyświecała mistrzowi teorii postmodernizmu w architekturze Charlesowi Jencksowi, gdy projektował Ogród Kosmicznej Spekulacji. To ogród prywatny, jednak nie znajdzie się w nim banalnego oczka wodnego czy swojskiej figury krasnala. Wszystko zaczęło się dość trywialnie, oto w 1998 roku dzieci Jencksa chciały sobie popływać. Dziura wykopana pod sztuczne jezioro w szkockiej ziemi na terenie należącym do żony Jencksa, Maggie, rozpaliła wyobraźnię architekta na kolejnych 20 lat. We współpracy z rzeźbiarzami, filozofami i naukowcami Jencks zaaranżował 20 hektarów dookoła domu w Portrack jako ogród-myśl. Prawa fizyki leżą u podstaw projektu: są tu faliste wzgórza niby solitony, można przejść się ścieżką kwarków, a kształty trawników nawiązują do geometrii fraktalnej. Zwieńczeniem całego założenia jest Kaskada Wszechświata, konstrukcja wijąca się od progu domu poprzez wzgórze aż do stawu. Te betonowe schody reprezentować mają tajemnicę wszechświata, zaś ich rytm wyznacza dwadzieścia pięć przystanków – zwrotów w historii kosmosu.Ten szkocki ogród to w istocie współczesna interpretacja myślenia o ogrodach obecnego już w XVI-wiecznej Padwie.
Jencks tłumaczy: „Koncepcja ogrodu jako mikrokosmosu jest całkiem dobrze znana. W zasadzie, wydaje mi się, że jest to najbardziej istotna motywacja do stworzenia ogrodu. Czym jest bowiem ogród, jeśli nie celebracją naszego miejsca we wszechświecie?”¹.
Podobnie naukowe założenie przyświecało twórcom zielonych dachów w San Francisco, współczesnego zielonego laboratorium wykreowanego przez zespół Renza Piano w ścisłej współpracy z Kalifornijską Akademią Nauk. W 2008 roku w samym sercu parku Golden Gate powstał ogród botaniczny, który pokrywa dach głównego budynku Akademii. Widziany z lotu ptaka, położony na wysokości ponad dziesięciu metrów, rozciąga się na potężnym dwuipółakrowym prostokącie dachu, uderzając zielenią tak soczystą, jak ta znana z popularnej tapety Windowsa. Ogród ten niczym Rzym „na siedmiu wzgórzach piętrzy się”, przy czym dwa z nich to kopuły poprzebijane serią oculusów, przez które widać wnętrze budynku. Okna te same otwierają się w momencie, gdy wnętrze osiąga temperaturę wymagającą przewietrzenia. Całość obsadzono setkami gatunków lokalnych roślin umieszczonych w biodegradalnych pojemnikach.
Ogród jednak – poza tym, że może być miejscem medytacji o wszechświecie czy naukowym eksperymentem – jest także, a może przede wszystkim, przestrzenią odpoczynku. Do niego przychodzi się po wytchnienie.
Między niebem a ziemią
Czy to mały komunalny ogród w środku miasta, czy też działka na obrzeżach, jest coś w obcowaniu z zielenią, z zapachem ziemi, co przynosi pierwotne niemalże zadowolenie. Obecność zieleni w urbanistycznym kontekście to temat ważki, decyduje bowiem w dużym stopniu o jakości życia mieszkańców, szczególnie w przypadku ogromnych miast. Wiedział o tym Ebenezer Howard, rozwijając swoją koncepcję miasta ogrodu, myślą o tym również twórcy osiedla w Shenzhen, którzy ogrody uczynili osią swojej wizji dla współczesnej metropolii.
W odpowiedzi na problem rozwijającego się w galopującym tempie miasta belgijski architekt Vincent Callebaut zaproponował samowystarczalne wieże mieszkalne. Na pierwszy rzut oka wyglądają one na nieco chybotliwe konstrukcje, jakie układają dzieci z kamyków na plażach. Jednak wieże Callebauta to dobrze funkcjonujące organizmy, które energię czerpią ze słońca i wiatru, same produkują żywność w podniebnych zieleniakach oraz zdolne są przetwarzać odpady. Ogród staje się tutaj integralną częścią budynku, jego zielonym, bijącym sercem. Wieże są na tyle niezależne, że mieszkańcy w zasadzie nie muszą wychodzić poza ich obręb, architekt bowiem przewiduje w nich także przestrzenie przeznaczone na biura. To propozycja tak odważna, jak i nieco samotna: ogrody wśród chmur, zamknięte jednak na otoczenie i niekoniecznie prowokujące ludzkie interakcje. Zgoła inną naturę mają komunalne ogrody Nowego Jorku czy Berlina. To nie futurystyczne wersje bytujące gdzieś w obłokach, ale bardzo dobrze zakorzenione w tkance miejskiej twory. Powstały z inicjatywy mieszkańców, powbijane między budynki, niemalże wyszarpnięte spod cienia wieżowców przez ludzi, którzy chcieli uprawiać wspólny ogródek.
Na Lower East Side w Nowym Jorku jest takich miejsc najwięcej, bo prawie czterdzieści, w Berlinie zaś najpopularniejszy taki ogród mieści się w znanej z rozbuchanego nocnego życia dzielnicy Kreuzberg. Prinzessinnengarten powstał w 2009 roku na kawałku ziemi, która leżała nieużywana przez niemalże pięćdziesiąt lat. Z inicjatywy Roberta Shawa, którego zainspirowały podobne miejskie ogrody na Kubie, nieużytek przekształcono w ogród. Shaw poszukiwał nowego sposobu na życie, który pozwoliłby mu spędzać więcej czasu z dzieckiem. Dość utopijną wizję miejskiego ogrodu przekuł w samowystarczalny biznes. Dziś na terenie Prinzessinnengarten uprawiane są przede wszystkim warzywa, które są następnie sprzedawane. Jest także restauracja, a nawet warsztaty edukacyjne. To ogród, który łączy w sobie romantyzm i komercję, pozwalając na ich zrównoważoną koegzystencję w przestrzeni miasta.
Superogród
Także władze miejskie Singapuru rozpoznały tak moc przyciągania, jak i potencjalną komercyjną wartość ogrodów i to właśnie zieleń uczyniły jednym z priorytetów w kształtowaniu wizerunku miasta. Ta ambitna wizja szła nawet o krok dalej niż koncepcja Ebenezera Howarda – Singapur nie miał być miastem ogrodem, ale miastem w ogrodzie. To zieleń miała tutaj przewodzić, wyjść na pierwszy plan i dyktować decyzje urbanistyczne. Skala przedsięwzięcia była ogromna pod każdym względem: na ogród przeznaczono ponad sto hektarów, rozpisano na niego międzynarodowy architektoniczny konkurs i opatrzono odpowiednio głośną kampanią medialną.
Oficjalnie ogrody otwarto w 2012 roku i od tamtego czasu projekt zdaje się zdobywać wszelkie możliwe nagrody, certyfikaty doskonałości i wyróżnienia, a nawet bije rekordy Guinnessa. Rozciąga się na terenie ponad stu hektarów, a podzielony jest na trzy osobne ogrody – centralny, wschodni i południowy – okalające z trzech stron zatokę. Oprócz imponującej i przebogatej roślinności kompleks wyróżnia także wpleciona weń architektura. Kopuła Kwiatów, jedna z największych szklarni na świecie, sąsiaduje tutaj z wertykalnymi ogrodami oplatającymi tak zwane superdrzewa – wysokie na niemalże pięćdziesiąt metrów metalowe struktury, otwierające się ku niebu kielichami gałęzi, które dodatkowo w nocy rozbłyskują kolorowymi światłami.
Ogrody nad Zatoką to współczesny gigant ogrodniczy, miliony odwiedzających potwierdzają komercyjny sukces projektu uszytego na miarę metropolii XXI wieku. To już nie intymny hortus conclusus ani pieczołowicie skatalogowany Orto Botanico, a nowy rodzaj miejskiego ogrodu. Ten współczesny Eden opiera się na mocnej stymulacji, tutaj liczy się rozmiar, rozmach i ilość atrakcyjnych bodźców, którym poddawani są odwiedzający. Ale gdy w tym kolosie milkną już kroki rozentuzjazmowanego tłumu, można usiąść i popatrzeć z jego perspektywy na drugą stronę zatoki ze spokojnymi pionami wież centrum miasta, by w tym lekko kakofonicznym, przeskalowanym współczesnym Edenie znaleźć to, co jest sercem każdego ogrodu — ciszę.
Źródła
M. Rinaldi, The Garden of Cosmic Speculation by Charles Jencks, 2012, dostęp online: http://aasarchitecture.com
Na manowcach Edenu