Nieznana Warszawa
Zapomnij o Warszawie, natychmiast! O wszystkim, czego wcześniej doświadczyłeś, co wyczytałeś w przewodnikach albo na forach, usłyszałeś od znajomych czy w domu! Pozbądź się wszystkich wspomnień, przekonań, sympatii i uprzedzeń. Niezależnie od tego, czy mieszkasz w Warszawie od pokoleń, od kilku miesięcy albo może jesteś tylko na chwilę, zatrać się w niej i poczuj jak zagubiony turysta w nieznanym mieście. Wtedy wszystko zobaczysz na nowo.
Tekst: dr Kamila Tuszyńska
Zdjęcia: Maciej Dziekan
Kiedy Dan Kieran pisał najważniejszą lekturę wszystkich przeciwników turystyki zorganizowanej, zapewne nie przypuszczał, że jego książka przyczyni się do mody na „wolne podróżowanie”. Pierwotna pochwała spontaniczności i rezygnacji z planów dla wielu osób paradoksalnie stała się planowaniem podróżowania bez planów. O ile łatwo jest wsiąść w samolot, wysiąść w Hanoi i dopiero na miejscu decydować, czy dalszą podróż w głąb Wietnamu odbyć dziś czy za trzy dni, to trudniej jest być slow turystą w stolicy kraju europejskiego, szczególnie jeżeli towarzyszy temu presja znalezienia zupełnie nieturystycznej atrakcji, zakładając, że mamy na to cztery dni. A jeszcze trudniej jest odkryć coś nieznanego, jeśli już znamy to miasto albo wręcz w nim mieszkamy.
Modna turystyka alternatywna
Kilka lat temu, jeżeli chciało się poznać miasto z innej strony niż ta opisana w przewodnikach, wystarczyło omijać główne ulice i atrakcje turystyczne, a w zamian zwiedzić jakąś mniej znaną dzielnicę, niepozorne muzeum czy wypić kawę w lokalu, do którego trafiło się przez przypadek. Ale to było kilka lat temu. Obecnie alternatywna turystyka staje się masowa. Zwiedzanie z godnie z listą must-see, czyli według miejsc, które trzeba zobaczyć („jak to, w Paryżu nie wjechałeś na wieżę Eiffla? ”), jest w złym tonie, ponieważ oznacza konformizm i podążanie za gustem zbiorowości. Bycie oryginalnym w czasach mody na alternatywność nie jest proste.
Wszystko, co niszowe, jest obecnie bardzo popularne i nie ma znaczenia, czy jest to indyjski street food, serwowany w jednorazowych naczyniach z bambusa, czy wokalista, który nigdy nie podpisał kontraktu z żadną wytwórnią, a mimo to co miesiąc wrzuca na portal muzyczny kilka utworów. Lepiej pochwalić się znajomością repertuaru takiego artysty niż zespołu znanego z pierwszej trójki najczęściej słuchanych przebojów komercyjnej rozgłośni.
Podobnie jest z alternatywnym zwiedzeniem, które od pewnego czasu jest tak popularne, że powstają portale poświęcone wyłącznie tej tematyce. Jeśli chodzi o Warszawę, jeszcze kilka-kilkanaście lat temu, chcąc zwiedzić miejsce z dala od typowo turystycznych szlaków, wystarczyło pojechać na Pragę. Nie trzeba było poruszać się wzdłuż określonych ulic, żeby usłyszeć gwarę warszawską, poczuć lokalny koloryt, a nawet zrozumieć historię całego miasta (te nigdy nieremontowane kamienice ze śladami kul czy podwórkowe kapliczki z Matką Boską!) i wrócić z zapasem anegdot, które niekiedy, u co wrażliwszych słuchaczy, mogły mrozić krew w żyłach. Obecnie Praga stała się tak modna, że trudno jest komuś, kto chce trafić w miejsce nietypowe, polecić na przykład pyzy na Bazarze Różyckiego, bo pewno już o nich czytał na którymś alternatywnym fanpejdżu i wie, co to Różyc. Czy w ogóle można coś jeszcze odkryć w stolicy, mieście opisywanym w niezliczonych materiałach dla turystów?
Warszawa to metropolia z wieloma licencjonowanymi przewodnikami, drukowanymi informatorami, darmowymi spacerami organizowanymi przez pasjonatów albo trasami proponowanymi przez instytucje miejskie, takie jak Urząd Dzielnicy Wola, który w zeszłym roku wydał swój spacerownik. Jednak każda z powyższych możliwości nadal jest zorganizowanym sposobem zwiedzania, ponieważ trasa jest zawsze narzucona i przez kogoś wybrana, np. zwiedza się według określonych motywów przewodnich, takich jak warszawskie mozaiki, czy też warszawski modernizm. Jest więc Warszawa kulturalna, jest Warszawa europejska, jest Warszawa wege, jest Warszawa rowerowa, jest Warszawa prorodzinna, jest w końcu Warszawa offowa. Czy da się jeszcze zwiedzić stolicę alternatywnie? Da się, tylko trzeba zapomnieć o wszystkim na temat Warszawy i po prostu się w niej… zgubić.
Slow turystyka, czyli powłócz się!
Alternatywne zwiedzanie jest niekiedy błędnie utożsamiane z alternatywną turystyką miejską, czyli Urban Exploring. Nie chodzi jednak o eksplorację zamkniętych i ogrodzonych obiektów i balansowanie niekiedy na granicy prawa, tylko o slow turystykę – zwolnienie i przyjrzenie się miejscom, które często się mija, a rzadko zauważa, dlatego też miejskie zwiedzenie można sprowadzić do opozycji: bezmyślne przechodzenie versus uważne spacerowanie. Flâneur, postać z tekstu Charlesa Baudelaire’a, to spacerowicz, ale jednocześnie artysta esteta, dlatego celem jego każdego, pozornie bezcelowego, spaceru jest kontemplacja miasta poprzez dostrzeganie zazwyczaj niedostrzeganych szczegółów. Skoro flaner to turysta we własnym mieście, a flanering to sztuka uważnego spacerowania, to slow turystyka jako niespieszna włóczęga po mieście jest synonimem pojęcia flâneura, związanego z doświadczaniem świata poprzez przechadzanie się.
Jeśli jest się na wycieczce w Warszawie, to ostatnio, oprócz tych najsłynniejszych atrakcji, takich jak np. Starówka czy Łazienki Królewskie albo Muzeum Powstania Warszawskiego i Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, inne obowiązkowe punkty, które trzeba „odhaczyć”, to bulwary i plaże nad Wisłą albo Hala Koszyki. Są to miejsca tak samo dobrze znane turystom (przynajmniej ze słyszenia), jak i mieszkańcom Warszawy. Zazwyczaj turyści nie zwracają uwagi na otoczenie mijane po drodze do znanego obiektu, z kolei mieszkańcy Warszawy rzadko przyglądają się często mijanym miejscom, które wydają się dobrze znane. Nie ma mowy o uważnym spacerowaniu, skoro zazwyczaj nawet się nie przechadzamy, tylko idziemy, a często nawet pędzimy do określonego celu. W takim nieuważnym pędzie nietrudno ominąć nieznany zakątek czy prawdziwy skarb architektury warszawskiej. Zwłaszcza że coraz częściej wejście do jakiegoś budynku czy podwórza nie wygląda zachęcająco i nic nie wskazuje na to, że wnętrze kryje atrakcję.
Nieznane znane
Można powiedzieć, że w slow turystyce chodzi o to, żeby w pozornie dobrze znanym miejscu odkryć coś nieznanego, niesamowitego. Analiza etymologiczna przeprowadzana przez Zygmunta Freuda wskazuje, że niesamowitość, czyli das Unheimliche, jest przeciwieństwem tego, co „domowe” (heimlich), swojskie. Niesamowitość oznacza, że to, co dotąd było „domowe”, znane, zaczyna jawić się jako nieznane i dziwne, chociaż tak naprawdę nie jest ani niczym nowym, ani obcym.
Żeby coś znane okazało się nieznane, nie jest potrzebna daleka wyprawa, slow turystyka to podróżowanie bez podróży. Trzeba wyjść z domu, ale niekoniecznie wybierać się na drugi koniec świata czy nawet Polski. Większość z nas nie ma szans, żeby poczuć się jak Hiram Bingham, gdy po raz pierwszy zobaczył osadę w Machu Picchu, albo Robert Ballard po zlokalizowaniu wraku „Titanica” – slow turysta nie musi od razu być podróżnikiem, żeby odkryć coś w Warszawie. Nie chodzi o przebyty dystans, lecz o dystans do otaczającej rzeczywistości, o nastawienie, czyli świadomość, otwartość i uważność. Trzeba odejść od posiadanej wiedzy, udać, że pierwszy raz się przechodzi się znaną od lat trasą, zmienić się z tubylców w „tambylców”. Dopiero jak się „zgubisz”, czyli wyłączysz mentalny GPS, a bezmyślne, mechaniczne przemieszczanie zamienisz na „podróżowanie” i świadome spacerowanie, zaczniesz być uważny. Wtedy można spojrzeć na rzeczy tak, jakby się je widziało po raz pierwszy. Uważność to nie tylko sprowadzenie do bycia tu i teraz, to także – o ile nie przede wszystkim – umiejętność patrzenia na świat z nieustanną dziecięcą ciekawością.
Alternatywna trasa turystyczna
Zapomnieć o Warszawie proponuję w Śródmieściu, czyli fragmencie miasta, na temat którego trudno nie mieć żadnej wiedzy. Mogłoby się wydawać, że jest to rejon będący zaprzeczeniem idei slow zwiedzania, ale to właśnie w otoczeniu największych atrakcji turystycznych stolicy, przy najbardziej popularnych ulicach albo miejscach, takich jak Zamek Królewski czy Pałac Kultury i Nauki, znajdują się obiekty, z istnienia których mało kto zdaje sobie sprawę! Kto by się spodziewał w środku miasta znaleźć idealnie zachowane budynki fabryki z czasów zaboru? Lub sejf, który splądrowano w tak filmowy sposób, że policjanci na szkoleniach przez lata musieli uczyć się o tej kradzieży? Albo miniaturową kamienicę? To wszystko kryje centrum Warszawy, najbardziej turystyczny i pozornie najbardziej znany rejon stolicy.
W tym przypadku slow turystyka oznacza nie tyle turystykę alternatywną, co raczej ukrytą, ponieważ wszystkie opisane poniżej atrakcje kryją się w bramach, podwórkach czy budynkach. A w wolnym podróżowaniu (nawet po własnym mieście) chodzi właśnie o to, żeby odkryć ukryte albo dostrzec dotąd niedostrzegane.