Seks

Seks w roli głównej. Cielesność we współczesnym kinie.

Wiadomo, że seks sprzedaje się dobrze. Zapowiedzi pikantnych scen są najskuteczniejszym wabikiem dla odbiorcy. Producenci wierzą w zwiększenie wpływów z filmów i innych wytworów kultury, jeśli będą one odpowiednio nasycone seksem. Osobnym zjawiskiem jest kino spod znaku „nowej zmysłowości”, w którym cielesność ociera się o brzydotę, a seks mówi o pęknięciu w międzyludzkich relacjach.

Tekst: Edyta Zachurzok
Ilustracje: Krzysztof Rogalski

Synteza ciała i umysłu

Niegdyś nagość w kinie ukazywano widzowi w określonych dawkach. Musiał się on raczej domyślać, nie odsłaniano jej przed nim jak dziś – bez zahamowań. Nagość stanowiła zakazaną przyjemność. Obecnie cielesność przestała gorszyć, przekroczono już wszystkie granice. Nagość na ekranie nie jest więc tą, która daje przyjemność w potocznym rozumieniu. Coraz rzadziej widz czerpie przyjemność z patrzenia, z obecności zmysłowego obiektu. Seks w filmie stał się raczej współczesnym lamentem, rozpaczliwym skowytem.

Dzieje integralności ciała i duszy (w znaczeniu umysłu) są skomplikowane. Po okresie wywiedzionej z oświecenia kartezjańskiej dychotomii, która była niczym innym jak oddzieleniem ciała – zawodnej maszyny – od duszy, przyszedł w XX wieku czas ich ponownej integracji. Doniosłość ciała w opisie i rozumieniu egzystencji człowieka ponownie uwzględniono – deprecjonowanemu ciału przywrócono pierwotne znaczenie. Soma (z gr. ciało) miała wejść w skład compositum, jakim jest człowiek, i zyskać równie ważną pozycję, jak psyche. Chodziło o przywrócenie stanu równowagi pomiędzy tymi dwoma elementami. Przykładem ponownego odkrycia tak rozumianej cielesności był m.in. body art, kierunek sztuki zapoczątkowany pod koniec lat 60., dla którego cielesność stała się uzupełnieniem podmiotu, a ciało podstawową materią artystyczną. Dzięki ekstremalnym działaniom na ciele człowiek miał dotykać głębokich pokładów tego, co znajduje się w jego psychice.

Obnażony człowiek

Podobny trend pojawił się w kinie – cielesność w filmie reprezentowana namacalnie, fizyczność wpisana w audiowizualne medium. Kino pozwala podglądać innych, wejść do ich sypialni, dokonywać psychicznej wiwisekcji. W żadnej innej sytuacji człowiek nie jest bardziej obnażony niż w akcie seksualnego zbliżenia.

Pojawiły się więc filmy zorientowane na seksualność. Od lat 60. coraz odważniej łamano tabu obyczajowe, w temacie seksu wiele do powiedzenia miał nie tylko I. Bergman, lecz również V. Sjöman. Znaczący głos zabrali też twórcy Nowej Fali. W latach 70. nieprzypadkowo pierwszy raz na ekrany kin trafił film pornograficzny „Głębokie gardło” (1972). Punktem odniesienia w kinie artystycznym było „Ostatnie tango w Paryżu” (1973), perwersyjne i wówczas szokujące. Dla kultury masowej ciało szybko stało się produktem – ważny był jego obraz, nie ono samo jako wartość, podmiot. We współczesnym kinie powstała jednak nisza, którą zapełniają filmy ukazujące syntezę ciała i umysłu. I choć daleko im do harmonii, to ciało nie zostaje poddane teatralizacji, uprzedmiotowione, jak dzieje się to w popkulturze. Dzisiejszy stosunek do cielesności, a co za tym idzie do seksualności, przefiltrowany przez współczesne kino mówi o człowieku zaskakująco wiele.

Ciało epatujące brzydotą

Skoro nagość i seksualność to integralne części życia, sztuka, także filmowa, nie ma powodu, by je pomijać.

Niegdyś kryliśmy swoje ciała, ale są one częścią nas i nie możemy wyłączyć ich ze sztuki. Obecnie mówimy otwarcie o erotyzmie. Robią to wszyscy (…). Gdy odsłaniamy nasze ciała, odsłaniamy dusze.¹

Wypowiedź skonstruowana na potrzeby teatru i przytoczona przez Johna Lichfielda zawiera w sobie afirmacyjny pierwiastek. Współczesne kino spod znaku „Intymności” (2000) czy „Wstydu” (2011) odkrywa duszę robaczywą, niespokojną, szukającą równowagi.
Ciało natomiast ujęte jest w sposób naturalistyczny – nieodchudzone, często już niemłode, niedoskonałe. To nie tylko zaskakujące, lecz także zwyczajnie przygnębiające.

Duchowość wydaje się wyjałowiona i zdezintegrowana, w najlepszym wypadku w stanie poważnego kryzysu. Wątłe resztki własnego „ja” należy albo amputować, albo możliwie najskuteczniej uciszyć, do czego konsekwentnie dążą Brandon (w tej roli Michael Fassbender) ze „Wstydu” i tytułowa „Pianistka” (2001). Erika (Isabelle Huppert) okalecza się, czerpie seksualne spełnienie z podglądania oraz perwersyjną przyjemność z łączenia światów wysokiej sztuki i pornograficznego profanum. Jest miłośniczką Szuberta i bywalczynią pornokabin. Marzy o masochistycznej relacji, pragnie być bita i upokarzana, sama nacina sobie krocze, klęka, żeby doznać upokorzenia, robiąc fellatio, oddaje mocz tuż obok kopulującej w samochodzie pary. Konsekwentnie odcina się od wszelkich uczuć, jakichkolwiek emocji.

Perwersyjny erotyzm

Seksualność ściśle związana z cielesnością w kinie współczesnym nie pozostaje już w sferze domysłów, ale coraz śmielej wkracza w obszary zarezerwowane dotąd dla filmów pornograficznych. Genitalia w zbliżeniach, dźwięk uderzających o siebie ciał – kamera wnika w najbardziej intymne sytuacje. Prezentuje ciała w całej swej brzydocie, ze wszystkimi niedoskonałościami. Ujęciom nie towarzyszy muzyka ilustracyjna, kamera nie jest ustawiana pod odpowiednim kątem, nie dokłada się starań, by ciało pokazać jak najkorzystniej. Ważniejszy jest efekt naturalności sytuacji, w której znajdują się osoby uprawiające seks. Pierwiastki pornografii pojawiają się w kinie artystycznym, w filmach ukazujących perwersyjny erotyzm, transgresyjną seksualność. Ponownie otwierają dyskusję na temat definicji i różnic między pornografią a filmem erotycznym. Nie szokują, bo nikt tego nie oczekuje. W kwestii seksu trudno bowiem pokazać coś odkrywczego.

Z dala od hollywoodzkiego wdzięku

Zjawiskiem arthouse’owych filmów balansujących na pograniczu pornografii zajmuje się nowa zmysłowość – poranionych, osamotnionych i zagubionych bohaterów. To już nie filmy, które starają się pokazać zmysłowość w rozumieniu pozytywnego przeżycia (zwieńczenia bliskości dwojga ludzi, prowadzącego do inicjacyjnego zdefiniowania własnej seksualności). Człon „nowa” jest raczej niepokojącą zapowiedzią wkraczania w mroczne obszary osobowości. Nowa zmysłowość mówi o samotności, emocjonalnym odcięciu, problemach z komunikacją i o autodestrukcji. Sceny seksu na ekranie dalekie od hollywoodzkiej sztuczności, nierzadko pokazywane z naturalistyczną dokładnością, wywołują skrępowanie, smutek, są raczej wyrazem rozpaczy bohaterów niż ich pożądania. Wprowadzają tematy zaburzeń, skrywanych urazów, granicznych przeżyć, nieprzepracowanych życiowych traum. Mówią zaskakująco dużo na temat ponowoczesnej rzeczywistości.

Kolejne kinowe sezony przynoszą próby diagnozy duchowości współczesnego człowieka. Mówi ona o pustce, którą trudno zapełnić, i o duchowym paraliżu. Parafrazując słowa Anity Piotrowskiej, recenzentki „9 songs”, każda dekada ma swój „Wstyd” – taki, na jaki zasłużyła. Prześledźmy kilka tytułów, które posłużyły się cielesnością, otarły o pornografię czy dotyczyły najciemniejszej strony osobowości, żeby opowiedzieć o współczesnym spotkaniu dwojga ludzi.

Zakazany owoc

Pierwszym przykładem jest chociażby „Intymność” w reż. P. Chereau. W środowe popołudnia w zaniedbanym mieszkaniu kobieta i mężczyzna spotykają się, żeby uprawiać seks. Niewiele o sobie wiedzą, nie rozmawiają, nie zadają pytań, nie wychodzą poza powierzchowną wymianę zdań. Kochają się żarliwie, później wracają do swojej codzienności. Ona do małżeństwa i amatorskiego teatru, on do knajpy, w której pracuje za barem. Są ze sobą tylko raz w tygodniu, na dwie godziny. Przez resztę czasu prowadzą przeciętne życie, w które angażują się jak w niechciany obowiązek. Łamanie tabu, sięganie po zakazany owoc, jest pociągające, daje poczucie wyjątkowości? Tak osiągana bliskość jest znakiem naszych czasów? Być może już nie rozmowa i wiedza o drugim człowieku stają się wyznacznikiem bliskości. Tym wyznacznikiem jest seks.

Marlon Brando w „Ostatnim tangu w Paryżu” (1973) składa bolesną deklarację. Mówi, że nie interesuje go, dokąd idzie i kim jest nowo poznana dziewczyna. Podobne relacje obserwujemy w „9 songs” (2004) M. Winterbottoma, w „Intymności” P. Chereau czy w „Anatomii piekła” (2004) C. Breillat. Ale o ile w filmie B. Bertolucciego sytuacja ewoluuje – mężczyzna chce poznać przeszłość nieznajomej, wyjść poza luźno ustalone reguły, o tyle w filmach z ostatniej dekady od razu wiadomo, że zawarta transakcja nie zamieni się w związek w tradycyjnym rozumieniu. Relacje oparte są na umowie, bardziej lub mniej sformalizowanej czy dopowiedzianej, ale wciąż jest to rodzaj kontraktu, w którym każdy daje drugiej stronie to, czego ona oczekuje.

Reguły są furtką, możliwością zachowania powierzchownej relacji. Chodzi o to, by nie angażować się zanadto, pozostać bezpiecznej odległości, zachować dystans.
W „9 songs” spotykają się mężczyzna i kobieta. Na kolejnych koncertach wysłuchują tytułowych 9 utworów, a upływający rok z ich życia poznajemy, oglądając ich intymne, bardzo śmiałe zbliżenia seksualne. Bohaterowie prowadzą się nawzajem od jednego erotycznego pragnienia do drugiego, są dla siebie zmysłowymi, czasem wyuzdanymi przewodnikami. Relacja szybko się wyczerpuje.

Co jest przyczyną? Przesycenie? Powierzchowność kontaktu opartego na umowie? Mimo środków wyrazu przynależnych pornografii, film nie zalicza się do tego gatunku. Mówi o powszechnej tendencji ucieczkowej, która wdarła się w międzyludzkie relacje. Być może zadowala nas potencjalność, projekt, który niekoniecznie musi zaistnieć. Wystarczy, że jest lub można go z łatwością przerwać, nie doprowadzając do końca.

Przemoc seksualna

Wariantami relacji transgresyjnych będą te prezentowane w „Pianistce” M. Haneke i w nowszym „Wstydzie” S. McQuenna. To już nawet nie „efektowna masturbacja we dwoje”, do której sprowadza się życie seksualne dwojga ludzi według Marioli Jankun-Dopartowej, diagnozującej skutki rewolucji seksualnej lat 60. Swoboda seksualna, będąca najznamienitszą zdobyczą kontrkultury, zaowocowała jej zdaniem stanem pustki, zagubienia, zerwania międzyludzkich więzi. Należy ją także łączyć z narcyzmem współczesnej kultury. Narcyza w bohaterze „Wstydu” zobaczył Tadeusz Sobolewski.

Człowiek o osobowości narcystycznej bezustannie dąży do perfekcji we wszystkim, co robi. (…) Pod tą zewnętrzną fasadą czai się jednak, podszyta zawiścią i gniewem, pustka wewnętrzna. U źródeł tej pustki leży uwewnętrzniony wstyd.²

Doskonałym uosobieniem zagubienia i opisanej przez Sobolewskiego pustki jest postać Brandona z filmu S. McQueena. Przeestetyzowane zdjęcia, zimne i ascetyczne piękno niektórych kadrów, które przypominają momentami malarstwo E. Hoppera, pokazują człowieka szczelnie odgrodzonego od siebie i niezdolnego do tworzenia konstruktywnych więzi z innymi. Te zaś, które on tworzy, oparte są na seksualnej i psychicznej przemocy, uzależnieniu i pogardzie dla słabości. Emocja czy może raczej stan, który nieustannie mu towarzyszy, to przede wszystkim uwewnętrzniony, toksyczny wstyd.

Wstyd to narzędzie w rękach innych i narzędzie samokarania. Nie wystarcza już szpilka wbijana w ramię, jak w „Córce proboszcza” G. Orwella, żyletka z „Pianistki”, żeby odłączyć się całkowicie, trzeba dużo więcej. Amputowanie emocji nie może łączyć się z odczuwaniem przyjemności, nie może być ekstatycznym doznaniem, musi boleć.

Finałowe sceny kompulsywnego seksu we „Wstydzie” to prezentacja krańcowej autoprzemocy. Doświadczenie graniczne, które pozwoli rozpocząć wyniszczający rytuał od nowa. Obraz autodestrukcji jest przerażający tym bardziej, że skrzętnie chowa go pod cielesną powłoką przystojny mężczyzna. Do jakiego stopnia trzeba zredukować ludzkie odruchy, jak jeszcze można okaleczyć ciało, zahibernować psychikę, żeby życie zanadto nie bolało? Zanim padnie odpowiedź, toksyczny wstyd sieje spustoszenie, a poniewierane ciało pozwala niszczyć wewnętrzne „ja”.

Klasyczne sceny łóżkowe

Film „Big Love” (2012) B. Białowąs miał łamać obyczajowe tabu, sceny seksualnych zbliżeń miały wzbudzać kontrowersje. W rzeczywistości jest on jednak schematyczną opowieścią o rodzącej się miłości. Operuje nagością, używa cielesności i seksualności, żeby opowiedzieć o relacji dwojga ludzi, ale nie mówi o nich w zasadzie niczego nowego. Nie dotyka prawdy o współczesności. Sceny seksu, zwłaszcza te otwierające znajomość, miały być w hollywoodzkim rozumieniu atrakcyjne. W rzeczywistości bliżej im do sztampy poprawnego kina z tzw. scenami łóżkowymi.

O seksualnej inicjacji ze smakiem opowiada w swoim filmie Jacek Borcuch. Miejsce seksu wydaje się w tej historii uzasadnione. Problemem tożsamości współczesnego człowieka, której istotnym elementem jest cielesność, zajmuje się również film w reżyserii M. Grzegorzka „Jestem twój” (2009). Jako jedyny z polskiego podwórka w pewnym sensie wpisuje się w nową zmysłowość.

Sceny seksu są tutaj gwałtowne i brutalne, bohaterowie chcą wierzyć, że łączy ich prawdziwe uczucie (toksyczny romans Ali, w tej roli Roma Gąsiorowska-Żurawska). Kiedy okazuje się, że tak nie jest, ranią się celnie i obmyślają nowe sposoby na porządkowanie życia – Artur (w tej roli Mariusz Ostrowski) odwołuje się do wyższego porządku więzów krwi. Nie sposób doszukać się w zakończeniu filmu choćby śladu nadziei. Psychodrama z przebijającym teatralnym rodowodem scenariusza pokazuje zezwierzęcenie stosunków ludzi zamkniętych w swoich przestrzeniach. Marta w swoim designerskim mieszkaniu i Artur w obskurnym blokowisku z władczą i demonicznie zaborczą matką.

Artystyczny przekaz

Kino epatuje seksem, nierzadko wulgarnie go eksploatując. Czasem jest to nieuzasadniona golizna, coraz częściej nagość na użytek diagnozy rzeczywistości. Ciało, które odsłania egzystencjalne zawirowania, choć ranione i tłamszone, karane i pozbawiane przyjemności, poddane autoagresji, wystawione na widok publiczny, uprzedmiotowione, to jednak na przekór wszystkiemu mówiące o stanie ducha. Ciało odzyskane i doświadczające, za sprawą którego poszukuje się prawdy na różne sposoby i różnymi środkami wyrazu. Odejście od tradycyjnej estetyki w prezentowaniu cielesności, od tego, co nazywa się atrakcyjnym obrazem, jest stałą tendencją w kinie artystycznym.

Porównywanie odmiennych od tradycyjnych kategorii estetycznych pozwala dotykać istoty rzeczy. Zdemaskować najbardziej niepokojące mechanizmy rządzące współczesnością. Brzydota w prezentowaniu ciała i wprowadzanie cielesności w obieg kultury paradoksalnie umożliwia odsłonięcie choćby części prawdy o sytuacji dzisiejszego człowieka.


1 P. Carr-Gomm, Historia nagości, Warszawa 2010.
2 J. Bradshaw, Toksyczny wstyd. Jak uzdrowić wstyd, który cię zniewala, Warszawa 1997.

Seks w roli głównej. Cielesność we współczesnym kinie.

Reklama B1

Zmieniaj świat wspólnie z nami

Dobre dziennikarstwo, wartościowe treści, rzetelne i sprawdzone informacje.
Tworzymy przestrzeń ludzi świadomych.

Wszystkie artykuły dostępne są bezpłatnie.
Abyśmy mogli rozwijać tą stronę, potrzebujemy Twojego wsparcia.