Życie w lesie – Z daleka od szosy
Dwa lata, dwa miesiące i dwa dni eksperymentu życia w lesie. Jest połowa XIX wieku. Nowa Anglia w stanie Massachusetts. Absolwent Uniwersytetu Harvarda i jeden z liderów Klubu Transcendentalistów odrzuca wszelkie dobra cywilizacji oraz luksusy na rzecz skromnej chaty w środku dzikiej głuszy. Asceta i moralista, którego zapiski stały się biblią minimalistów. Podążając za jego myślami, po ponad 100 latach, ludzie wciąż wyprowadzają się z luksusowych mieszkań i samodzielnie doświadczają, co oznacza egzystowanie z dala od cywilizacji. Poznajcie Henry’ego D. Thoreau.
Tekst: Aleksandra Czapla-Oslislo
Zdjęcie: Paweł Bajew
Do najbliższego sąsiada amerykańska mila, czyli niecałe 2 kilometry. Las wokół stawu Walden w miejscowości Concord. Niespełna 30-letni Henry D. Thoreau, dokładnie w dniu Święta Niepodległości 4 lipca 1845 roku, zamieszkuje w nowym domu położonym na odludziu.
Kiedy się wprowadzał, miejsce nie było jeszcze przygotowane na zimowe warunki atmosferyczne, dawało jedynie schronienie przed deszczem. Domostwo, które postawił od podstaw, korzystając z rozbiórki innego budynku, nie miało tynków ani komina, a ściany, wzniesione z wyblakłych od słońca desek, pełne były szerokich szpar. Właśnie tam zaczął, jak sam podkreślał, życiowy eksperyment. Opisał go na prawie 400 stronach książki Walden, czyli życie w lesie. W zbiorze osiemnastu esejów wyjaśnił swoją decyzję wprost:
zamieszkałem w lesie, ponieważ chciałem żyć świadomie, stawać wyłącznie w życiu przed najbardziej ważkimi kwestiami, przekonać się, czy potrafię przyswoić sobie to, czego może mnie życie nauczyć, abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem.
Filozofia
Na pytanie jak żyć? odpowiadają nie politycy, a filozofowie. I choć Thoreau utyskiwał na ówczesne mu czasy, że dzisiaj istnieją profesorowie filozofii, a nie filozofowie, to sam stał się właśnie nie akademikiem, a myślicielem, za którego naukami podążyły wkrótce tłumy. Leśne doświadczenie z XIX wieku przedzierzgnęło się w manifest i biblię minimalistów. Kuszącą alternatywę, która pozornie jest wyborem tego gorszego, bo prostszego modelu egzystencji.
Ludzie wychwalają tylko jeden sposób życia. Dlaczego jednak mielibyśmy jednemu przypisywać wyższość nad innymi? – notował już w pierwszym rozdziale.
Nie sposób odmówić mu odwagi, bo gdy świat zakochiwał się w rewolucji przemysłowej, w nim budził się bunt. Czuł, że warto za wszelką cenę zachować miłość do tego, co bliskie naturze, na podobieństwo dzieci, które instynktownie lubią przebywać poza domem, bez względu na to, czy świeci słońce, czy pada deszcz. Chcą wchodzić do jaskini, wdrapywać się na drzewa i bawić się w kałużach powstałych po ulewach. Czy mógł przypuszczać, że po latach to naturalne dla niego myślenie przyczyni się do rewolucji w nauczaniu? W tym kontekście nie sposób nie myśleć o tak modnym dziś koncepcie tzw. leśnych przedszkoli, gdzie punkt wyjścia stanowi idea, że to las pozostaje najlepszym placem zabaw, a przyroda pełni rolę mądrej nauczycielki.
Myślenie
Myślenie zależy od miejsca (mówiąc wprost, albo je pobudza, albo nie). Thoreau bez wahania wyznaje, że miejsce, w którym zamieszkał, w większym aniżeli uniwersytet stopniu sprzyjało myśleniu i poważnej lekturze. Bywały takie dni, że po porannej kąpieli w wodach Waldenu do południa tylko siedział w słońcu i rozmyślał. Przez pierwsze lato nie czytał książek wcale, tylko… okopywał całymi dniami fasolę (a miał jej grzędy rozciągające się na siedem mil długości), traktując codzienne prace jak alternatywną formę lektury wprost z przyrody. Później także znajdował czas na tradycyjne studiowanie kanonicznych książek, które uznawał za substytut najlepszych i najdalszych podróży. Opowieści innych pozwoliły mu, bez ruszania się o krok, na daleką i niezwykłą wyprawę (czytał namiętnie i Illiadę, i jak je nazywał – lekkie książki podróżnicze).
Najbardziej cenił starożytnych klasyków czytanych w oryginale, ale dopuszczał także kilka tytułów bardziej mu współczesnych, kwitując całość, że nie wszystkie książki są równie
nudne, co ich czytelnicy. Żałował, że po lekturze, nie miał z kim dyskutować o tym, co przeczytał. Zresztą ludzkie rozmowy (i czas na nie) uważał za niezwykle cenne:
pora, ażeby miasteczka stały się uniwersytetami, a starsi ich mieszkańcy – wykładowcami (…) czy świat musi się ograniczać do jednego Paryża i Oxfordu?
Takie podejście prowokacyjnie poczytywał za genialny sposób, by wszystkich wyleczyć z tzw. prowincjonalizmu.
Rzeczy
Przyrzekamy coś oddać jutro, a umieramy dzisiaj. Między innymi dlatego według filozofa nie należy tak wielkiej wagi przykładać do tego, co materialne. Jedną z najbardziej dziś kuszących jego postaw jest nie tyle życie na łonie natury, co absolutna redukcja przedmiotów wokół siebie.
(…) wówczas wszystko zostawiłem odłogiem, albowiem bogactwo człowieka proporcjonalne jest do liczby rzeczy, z których potrafi zrezygnować.
Thoreau wyrzekał się prawie wszystkiego, czym tak bardzo chcieli otaczać się inni. Na palcach jednej ręki można wyliczyć przedmioty, które miał w swojej chacie: łopata, siekiera, wiadro, książka… Postulował, że jedyne potrzeby życiowe to pożywienie i schronienie. Dach nad głową zredukował nawet do pomysłu na skrzynię z otworami, która wystarczająco chroni od deszczu – szczęśliwie jednak tego konceptu nie zrealizował. Odzienie traktował jak ostatnią warstwę ludzkiego naskórka i nawet w tej kwestii szukał filozoficznych wyjaśnień, prowadząc wywód o tym, że zmiana odzieży powinna następować u ludzi w momencie ich mentalnej konwersji. Tak jak w naturze, u innych gatunków (np. przeobrażenia u owadów lub zrzucanie wężowej skóry). Przy minimalistycznym podejściu do rzeczy coś tak przepełnionego przedmiotami jak dom może zawładnąć człowiekiem – pisał, dodając na kolejnej stronie: lepiej już nie mieć domu, niż czyścić gałki mebli godzinami. Pod tym względem był wolny – żaden przedmiot nie zdominował nigdy jego życia.
Codzienność
Przez ponad dwa lata mieszkał w jednej izbie, która stała się pomieszczeniem wielofunkcyjnym, skupiającym, jak to określał, wszystkie atrakcje: kuchnię, sypialnię i salon. Tynk położył, gdy zaczęły się mrozy. Od chwili, w której staw pokrył lód, większą część dnia zbierał chrust w lesie, by móc podtrzymać ogień w swoim siedlisku. Mimo tego niektórzy złośliwi znajomi plotkowali, że zamieszkał w głuszy tylko po to, by zamarznąć. Owszem, dane mu było przetrwać kilka groźnych śnieżyc. Po srogiej zimie dni wypełniało mu głównie oporządzanie przydomowego ogródka. O uprawianiu wspomnianej już fasoli zapisał minimum setkę pełnych poezji zdań.
Deklaruje w nich, że długotrwała zażyłość z fasolą dostarczyła mu szczególnych przeżyć. Żaden owoc nie smakuje bowiem tak dobrze, jak ten, który się samemu wyhodowało, zerwało czy zebrało. Do tej mądrości wracają dziś wszyscy wyznawcy slowfoodowych ruchów, a Thoreau uznawał ją za jeden z cudów zwykłego życia. W ów rytuał codzienności wchodziła wojna z chwastami, słońcem i ogryzającymi pędy świstakami, choć ostatecznie i im wybaczał, ciesząc się, że przecież fasola rośnie także po to, by zwierzęta miały pożywienie. Nie on pierwszy miał słabość do tej strączkowej rośliny, której ziarnami nie tylko zaspokajano głód, ale i składano ofiary bogom w starożytnym Egipcie, Rzymianie zaś stosowali ją m.in. do politycznych głosowań (biała oznaczała za, czarna – przeciw).
Samotność
Najczęstsze wątpliwości innych budziła samotność. Choć należy ustalić kategorycznie, że Thoreau nie uciekł do lasu na 26 miesięcy, by zostać pustelnikiem – nie zaprzestał on ani przyjmowania gości u siebie, ani regularnych wizyt w miasteczku Concord. Nie odseparował się od ludzi na zawsze, ale większość dnia spędzał bez żadnego towarzystwa. Horyzont mój tworzą lasy i w jego kręgu zostaję zupełnie sam – to niedzielenie świata z innymi dawało mu niezwykłe poczucie, że oto ma na wyłączność swój księżyc, swoje gwiazdy i własne słońce. Raz, gdy targała nim wątpliwość, czy takie osamotnienie ma sens, odkrył natychmiast, że natura jest kompanem na równi dobrym, co człowiek. Towarzystwo nazywał czasem rzeczą tandetną, szczególnie gdy chodziło o czas trawiony na plotkowanie, co więcej, uważał, że nie zna lepszego towarzysza niż samotność.
Paradoksalnie w domu na odludziu odwiedzano go dość często, zdarzało się, że i dwadzieścia osób kręciło się po chacie. Odległość jednak, co wspomina z dumą, ujawniła szybko swoje zalety – jak ktoś fatygował się już taki szmat drogi, to nie w sprawach błahych. Co ciekawe, wizytowali go i bywalcy lokalnego przytułku, i arystokraci. Zauważył wśród gości pewną zasadę. Odwiedziny stawały się po krótkim czasie zwierciadłem człowieka: młodych cieszył pobyt w lesie, starsi mówili głównie o chorobach, pastorzy pouczali go, co Bóg ma do powiedzenia na temat jego życia, a gospodynie domowe wścibiały nos w kredens i nieodpowiednio pościelone łóżko. W największe śniegi czasem i dwa tygodnie nikt do niego nie zaglądał. Wtedy codzienne, samotne spacery wydłużały się ze względu na konieczność mozolnego przedzierania się przez zaspy. Bywało, że tylko po to szedł nawet osiem mil w śniegu, by dojść do ulubionego drzewa bukowego, które traktował jak najlepszego przyjaciela.
Sąsiedzi
Najbliżej od pola fasoli mieszkał niewolnik, którego właściciel wybudował mu dom i pozwolił przebywać w waldeńskim lesie. Bliżej miasteczka pędziła żywot kobieta tkająca płótna i podśpiewująca w trakcie pracy. W innej części lasu rezydowała wdowa będąca wróżbitką, ale wszyscy miejscowi wiedzieli, że przepowiadała tylko dobre proroctwa. Nie sposób też nie wspomnieć o garncarzu Waymanie i rybakach, którzy chętnie w milczeniu łowili w wodach stawu Walden. Próżno na ponad 300 stronach szukać więcej imion. Za równie cenne towarzystwo Thoreau uznawał zwierzęta.
Opowieść o tego rodzaju sąsiadach zaczyna od tych, których zazwyczaj człowiek unika. Myszy urządziły sobie bez przeszkód kryjówkę pod jego podłogą. W szopie pomieszkiwała czajka, potem do towarzystwa dołączyła płocha kuropatwa z małymi. W piwnicy zimowały krety, obgryzając kartofle, a on ze spokojem godzinami obserwował ptaki, co stało się jego prawdziwą namiętnością. O walce mrówek czarnych z czerwonymi rozpisywał się na kilka stron, dokumentując konflikt z równym napięciem, co starożytni wojnę trojańską.
Zwierzęta
Naszła mnie ochota na dzikość – zapisał pewnego dnia, przyznając się, że zobaczył świstaka i chciał go upolować, by następnie zjeść na surowo. Innym razem wspominał, że obudziła się w nim niespodziewana ochota, by zachowywać się jak zwierzę. Bliskość z naturą wymusiła na Thoreau bycie myśliwym, rybakiem i traperem. Jednak pisząc o polowaniu, postulował, by zostać człowiekiem, a nie barbarzyńcą. Z czasem odkrył jednak, że jedzenie mięsa zwierząt jest niezasadne – ilość czasu i energii, jaką zużywał, by złowić rybę, nijak miała się do tego, że ten sam głód można przecież było zaspokoić kilkoma ziemniakami lub chlebem. Mniej z tym kłopotu i nieporządku, twierdził, pragmatycznie podchodząc do sprawy. Kasztany świetnie zastępowały mu pieczywo, a najchętniej cały posiłek ograniczał do garści czarnych jagód. Dla rozwoju duchowego polecał nie tylko redukcję mięsa, ale zmniejszenie ilości pożywienia w ogóle, traktując poszczenie jako cnotę.
Ten zostanie uznany za dobroczyńcę ludzkości, kto nauczy człowieka ograniczania się do bardziej niewinnego i zdrowego pożywienia. W kolejnych rozdziałach ujawnił także swój stosunek do używek: rad bym zawsze zachować trzeźwość, wszak liczba szczebli pijaństwa osiągnęła nieskończoność.
Thoreau wolał upijać się powietrzem, nad wino wielbiąc, oczywiście, zwykłą wodę.
Czas
Unikał zegarka.
Żyłem podobnie jak Indianie Puri, którzy podobno jednym i tym samym słowem nazywają dzień wczorajszy, dzisiejszy i jutrzejszy.
Wstając o świcie, codziennie miał wolne popołudnie. Spacerował do miasteczka, bywał w lesie, pływał, obserwował przyrodę. Siadał np. na łodzi, grał na flecie i oglądał tańczące w wodzie okonie. W oczach mieszkańców Concord taki tryb życia uchodził za nieróbstwo, tymczasem sam zainteresowany robił dokładnie to, co chciał, a nie to, co musiał. Czas określały mu w dłuższej perspektywie tylko pory roku. Najbardziej uwielbiał w nich momenty graniczne i przesilenia, chwile, gdy lato stawało się jesienią, a zima zanikała na rzecz dającej życie wiosny. Znienawidził pośpiech i był przeciwnikiem wszystkich udogodnień w tym zakresie (za przekleństwo uważał np. kolej żelazną, która pozwalała, nie wiedzieć po co, na podróżowanie w zawrotnym tempie). I jeśli szukać w całej książce najcenniejszej myśli na potrzeby XXI wieku, bez wahania wybrałabym tę dotyczącą czasu. Thoreau niewinnie pyta: dlaczego człowiek ma zamienić swoją wiosnę w lato?
Cywilizacja
Traktować dobrobyt jako źródło cierpień przychodziło mu z łatwością. Pisał, że ludzie odprawiają jakąś swoistą pokutę, a nieszczęście dziedziczą w postaci domów, stodół, bydła itp. Krytykował nie tylko amerykański system, który narzucał jak żyć. Z jego skrzętnych obliczeń wynikało, że wystarczy mu w ciągu roku pracować zarobkowo dokładnie 6 tygodni, by pozostały czas mieć dla siebie wolny. Nie lubił jakichkolwiek ograniczeń, tych dosłownych i metaforycznych.
Jeśli na naszych farmach rozbiera się płoty i stawia kamienne mury, zakreśla się w ten sposób granice naszemu życiu i decyduje o naszym losie – na żadne decydowanie innych się nie godził.
Raz w trakcie eksperymentu w lesie zamknięto go w areszcie za niezapłacony podatek. Po jednym dniu jednak wypuszczono, wrócił na czas pory obiadowej, zjadając wówczas ulubione czarne jagody.
Tedy upłynął mój pierwszy spędzony w lesie rok. Drugi był do niego podobny. Wyprowadziłem się znad stawu Walden szóstego września 1847 roku.
Dlaczego, gdy osiągnął apogeum szczęśliwego, prostego życia, nagle przerwał eksperyment? Biografowie piszą, że zrobił to na prośbę przyjaciela Ralpha Waldo Emersona, który wyjeżdżał z wykładami za granicę i Thoreau miał podjąć się opieki nad jego domem.
Walden
W 1922 roku rodziny Emersonów, Forbesów i Heywoodów podarowały około 80 akrów obszaru otaczającego staw Walden na rzecz terenów publicznych stanu Massachusetts. Postawili warunek, by zachować linię brzegową i las jako miejsce otwarte dla tych, którzy pragną czerpać przyjemność ze stawu, lasów i przyrody, a także kąpieli, pływania łodziami, łowienia ryb i pikników. W 1947 roku Towarzystwo Thoreau ufundowało kamień z inskrypcją, który dziś leży w miejscu paleniska chaty Henry’ego. W latach 60. staw Walden został z kolei wpisany na Listę Narodowych Pomników Historycznych, a następnie włączony w skład Stanowych Parków Massachusetts. Dziś to miejsce z repliką surowej chaty odwiedza ponad 600 tysięcy ludzi rocznie.
Źródła
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Henry’ego D. Thoreau – Walden, czyli życie w lesie w przekładzie Haliny Cieplińskiej, Warszawa 1991.
Życie w lesie – Z daleka od szosy