Romans stulecia (czekolada)
Śniła mi się ona – mroczna i ponętna. Zapytała: Jak bardzo mnie kochasz? Jak bardzo? Tak, że mógłbym Cię zjeść po kawałeczku całą – odpowiadam. A ona na to: Więc zrób to – Już! Teraz! Natychmiast! Ech… i obudziłem się. Taki to był mój sen. Czekolada i ja.
Tekst: Grzegorz Meisel
Słodki początek
Nie do końca wiadomo, kiedy rozpoczęła się nasza słodko-rodzinna tradycja, ale przełomowy był 1917 rok. Wtedy to jeden z sześciu braci dziadka, Grzegorza Meisela – Leon, cukiernik z wykształcenia, założył w Wodzisławiu małą cukierniczą manufakturę. Jego brat Józef także poszedł słodką drogą i założył podobną manufakturę w Rybniku.
Józef Meisel potrafił świetnie ręcznie temperować czekoladę i produkować z niej prawdziwe rarytasy (na ich wspomnienie do dziś starszym członkom naszego rodu zaczynają błyszczeć oczy). Jego sztandarowym dziełem były śliwki w czekoladzie. Ciężko byłoby nie wspomnieć też o skórkach pomarańczy w czekoladzie deserowej i o pralinach…
Brat Józefa, Leon, specjalizował się głównie w piernikach oraz w śląskim specjale zwanym moczką. Produkował również wspaniałe figurki z cukru, z marcepanu oraz karmelki w przeróżnych smakach. Ich zakłady prosperowały przez lata.
W roku 1968 Leon Meisel postanowił przejść na emeryturę i resztę życia spędzić samotnie jako zakonnik. Swoją ukochaną manufakturę przekazał jednemu ze swych bratanków – Lucjanowi Meiselowi, mojemu ojcu. Długo zastanawiałem się nad tym, jak w dzisiejszych czasach kontynuować cukierniczy dorobek stryja Leona. Zobowiązałem się do tego, by rodzinna tradycja nie umarła, by rodzinne receptury wciąż były w użyciu, a nie tylko we wspomnieniach. Nazwa „Słodka manufaktura Leona” jest więc moim skromnym hołdem i podziękowaniem dla stryja.
Smak na ubraniu
Pamiętam, jak w dzieciństwie przychodziłem do szkoły, a koleżanki zachwycały się, że słodko pachnę. Czym pachniałem? Niewątpliwie tym, co ojciec akurat produkował w naszej cukierni. Raz były to karmelki owocowe, raz anyżowe (nazywane w naszym mieście „Majzelkami”, od naszego nazwiska).
Nieświadomie nosiłem na sobie zapach anyżowych ciasteczek, piernika, a także innych aromatycznych słodkości. Wychowany w cukierni nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jej zapach nieustannie za mną podąża. Dopiero po latach, kiedy zacząłem wyjeżdżać na dłużej z domu, zrozumiałem, co czują inni.
Inspiracje
Nasza „Słodka Manufaktura Leona” czerpie inspiracje z ruchu Slow Food, który zachęca, by wrócić do tradycyjnych metod produkowania regionalnych potraw i przysmaków. To w jaki sposób podchodzimy do produkcji, nawiązuje do tradycji pracy rzemieślniczej w małych rodzinnych firmach. Stąd nasze hasło przewodnie: „Tradycje rodzinne bywają różne – nasza jest słodka od 1917 roku”.
Nasze słodkości powstają na bazie przedwojennych rodzinnych receptur, bardzo często połączonych z zupełnie nowymi trendami w świecie czekolady. Nie brakuje nam kreatywności i nowych pomysłów. Wszystko co robimy, wynika z pasji, dlatego każdy przepis jest wyjątkowy. Nie kopiujemy pomysłów, nie bazujemy na znanych recepturach. Tworzymy, kreujemy…
Każde pralinki, karmelki czy trufle od początku do końca są wykonywane przez nas ręcznie, bez udziału przemysłowych metod. Nawet opakowanie nie odstępuje od tej reguły. Słodycze wkładamy do drewnianego pudełka, wykończonego woskiem antykwarycznym. Papier na etykietki też jest ręcznie barwiony. Nasze pudełko dostało nagrodę w konkursie „Perły wśród opakowań” w 2010 roku.
Czekoladowe…
Naszą rodzinną specjalnością są trufle. Produkujemy trufle z płatkami róży, kolonialne ze skórką pomarańczy, z marcepanem, toskańskie, śliwkowe i wiele innych czekoladowych frykasów. Trufle to z pewnością najbardziej wyszukane czekoladki. Tworzymy je z najwyższej jakości składników, po czym ręcznie nadajemy im niepowtarzalny kształt i fakturę. Trudno oddać w słowach smak naszych czekoladek. Trzeba spróbować, poczuć ten smak, rozkoszować się zapachem. Wtedy można dopiero zrozumieć, czym są. Moje ulubione to trufle kolonialne – włożyłem w nie kawałek serca.
Slow food, czyli tradycje
Zawsze byłem wrażliwy na ekologię, zdrową żywność. To przywiodło mnie kiedyś na targi Slow Food’u do Turynu i się zaczęło…
Przeżyłem tam prawdziwe objawienie zmysłowo-kulinarne. Odkryłem, co to znaczy powrót do tradycyjnych metod produkcji, do prawdziwego rzemiosła starej szkoły. Zobaczyłem setki dumnych ludzi z małych rodzinnych firm, z prawdziwą pasją podchodzących do tego, co robią. Sery, wina, czekolady smakowały w ich towarzystwie zupełnie inaczej niż te kupowane w markecie. Degustacji towarzyszyły opowieści o etapach produkcji, rodzinne historie o małym stadzie kóz czy krów, które dają mleko do serów, o małych winnicach i winobraniu. Może brzmi to patetycznie, ale dopiero w tej niepowtarzalnej atmosferze poczułem, że wpisuję się w odwieczny i niepowtarzalny łańcuch rodzinnych tradycji kulinarnych. Wszystkimi zmysłami.
Targi się skończyły, a ja wróciłem do swojego rodzinnego domu-cukierni i spojrzałem zupełnie innym wzrokiem na moje dzieciństwo. Na swojego ojca, stryja, dziadka i pradziadka – zobaczyłem dokładnie tę samą dumę i długą tradycję, którą ujrzałem w Turynie.
Od redakcji
W poniedziałek odebraliśmy przesyłkę – zwykła, owinięta w szary papier oklejony taśmą samoprzylepną. Intuicja podpowiadała nam jednak, że musi być w niej coś wyjątkowego. Mieliśmy rację, pochodziła od Leona…
Paczka nie czekała długo w recepcji – świadomość zawartości nie dawała skupić się na innych czynnościach. W środku znaleźliśmy prezenty: torebkę i trzy pudełka (w tym jedno drewniane – złocone). Torebka jak torebka, ale pudełka – aż szkoda otwierać! Misternie opakowane w szary papier z naklejoną, monochromatyczną etykietką. Technika druku, w której etykiety zostały wykonane, wyglądała na równie tradycyjną, jak czekoladki, o których wcześniej tyle słyszeliśmy. „Ręcznie pakowane” – ten napis na naklejce ostatecznie uniemożliwił nam otwarcie. – Niech jeszcze trochę poleży – pomyśleliśmy – tak ładnie wygląda. Nie wahaliśmy się przy torebce. Dotarliśmy do zawartości szybko i sprawnie. Co chwilę mijaliśmy redakcyjnych kolegów z ustami umazanymi kakao…
Romans stulecia (czekolada)