EarthShip – domy ze śmieci
Nowy Meksyk to jeden z tych stanów, które zazwyczaj mija się w podróży do gdzieś indziej. To jeden z tych bezkresnych pejzaży Ameryki, które szczególnie Europejczykowi nie mieszczą się w głowie. Pustynia i wielkie rdzawoczerwone nic, niemalże nieskończone, poddające w wątpliwość pojęcie tego, co oznacza daleko, a co blisko. Z tym właśnie pejzażem korespondują wyjątkowe budowle Michaela Reynoldsa. Wyrastają z ziemi zjednoczone z otoczeniem. Zbudowane są ze śmieci.
Tekst: Agata Morka
Zdjęcia: Kirsten Jacobsen (Earthship Biotecture )
Architektura rezydencjonalna to chyba jeden z najtrudniejszych tematów, jakich architekt może się podjąć. Chodzi przecież o zbudowanie domu; przestrzeni niezwykle intymnej, tak bardzo własnej, w obrębie której rozgrywa się codzienność. Konstruowanie domostw na przełomie XX i XXI wieku nabiera dodatkowej wagi: jak stworzyć swoją cichą przystań, która nie będzie raniła już i tak obolałej planety? Różnorakie odmiany nurtu zielonej architektury proponują alternatywne rozwiązania: od paneli słonecznych po budowanie chatek z gliny. Amerykański architekt Michael Reynolds postawił kwestię współczesnego ekologicznego domu w centrum swoich badań i działań. Przygodę z radykalnie zieloną biotekturą (połączenie architektury i biologii) rozpoczął wśród czerwonego bezkresu stanu Nowy Meksyk.
Chciałem ocalić swój własny tyłek
Earthship, technika budowania rozwinięta przez Reynoldsa, zdawać by się mogło, tak bezinwazyjna i oparta na poszanowaniu natury, wyrosła ze zwykłego dla rodzaju ludzkiego zainteresowania własnym ja. Zapytany o początki pomysłu, spiritus movens projektu odpowiada z rozbrajającą szczerością: Chciałem ocalić swój własny tyłek.
Od zawsze brakowało mu pokory. Już jego praca dyplomowa, której fragmenty opublikowano w 1971 roku w prestiżowym Architectural Record, wskazywała, że pójdzie on pod prąd. Buntuje się w niej przeciw istniejącemu status quo architektury lat siedemdziesiątych i proponuje obejście istniejących kodów budowlanych. Reynolds skupia się na architekturze mieszkaniowej, czyli na tym rodzaju budownictwa, który wchodzi w chyba najbardziej ścisłą interakcję z jej użytkownikiem. Podchodzi do reguł co najmniej kreatywnie, choć na tak wczesnym etapie kariery architekt stara się jeszcze, przynajmniej częściowo, wpisać swoją wizję w zastany pejzaż amerykańskich miast.
Projekt, nazwany asamblażem gruntu (land assemblage), opiera się na schemacie charakterystycznej amerykańskiej siatki ulic, nadal traktując samochód jako główny punkt odniesienia i przyznając mu centralną rolę w planowanym przedsięwzięciu. Choć pojazd i ruch odgrywają bardzo istotną rolę w jego propozycji, to daleko mu do zmechanizowanej koncepcji Le Corbusiera i jego Planu Voisin. Radykalizm Reynoldsa oparty jest przede wszystkim na potrzebach człowieka i zdaje się być znacznie mniej arbitralny niż ten szwajcarskiego mistrza.
Jego niepewność wzbudza to, co niepokoiło również Jane Jacobs: powolne umieranie amerykańskich metropolii, których centra stają się puste, a których mieszkańcy bytują w standardowych domach na przedmieściach. Reynolds chce ocalić serce miasta, skomplikowane i wielofunkcyjne, w którym tereny komercyjne przeplatać powinny się z rezydencjonalnymi. Tłumaczy:
Serca naszych miast tracą swoją siłę, tak symbolicznie, jak i fizycznie. Dlatego proponuję „rezydencjonalny koc” (residential blanket) ponad kompleksem komercyjnym w środku miasta. Ten rezydencjonalny koc zwiększyłby powierzchnię użytkową gruntów poprzez utworzenie dodatkowych przestrzeni ułożonych jedne na drugich bądź zawieszonych ponad ziemią.
Czy Reynolds proponuje zatem cokolwiek innego, niż znane dzisiaj, aż za dobrze, drapacze chmur? Otóż tak. I nie chodzi tylko o dość ekstrawagancką formę sugerowanych budynków, których kształt odwołuje się do piramid, rozwiązując w ten sposób problem braku miejsca w gęstej tkance miejskiej. Już w pracy dyplomowej widać, jak ważne dla architekta są dwie wartości: wolność i ponowne użycie materiałów. Podkreśla:
Jednostki mieszkaniowe mogłyby być budowane indywidualnie (…) z taką samą wolnością, jak domy budowane na przedmieściach czy na terenach wiejskich. (…) Wraz ze zmianą potrzeb oryginalne mieszkania mogłyby być rozebrane, a na ich miejscu powstałyby nowe, ponownie używając poprzednich materiałów (…) Domy byłyby więc budowane z myślą o ich trwałości.
Proponując użycie swojej superstruktury na szeroką skalę, Reynolds odnosi się także do problemu powtarzalności, pisząc:
Jeśli ten schemat byłby użyty na duża skalę w kilku miastach, to oryginalna superstruktura lub jej warianty mogłyby być powtórzone w każdym z miast, pozostając jednak dalekie od monotonii i stereotypów.
Architekt chce osiągnąć taki indywidualizm, zostawiając mieszkańcom wolność wyboru co do ostatecznych kształtów ich rezydencji. To, co indywidualne, przedkłada nad sztywny system i raczej nie spędzałyby mu snu z powiek spontaniczne ingerencje mieszkańców w tkankę budynku. A już na pewno nie wpadałby w szał, jak wielki Corbu, gdyby ktoś miał czelność zmienić kolor zasłon w jednym z jego budynków. Już we wstępie do tej wczesnej publikacji Reynolds prezentowany jest jako wizjoner. Tytuł ten, z całą jego nieco romantyzującą, jeśli nie pretensjonalną otoczką, oddaje jednak charyzmatyczną osobowość architekta i jego skłonność do awangardowych rozwiązań. Zresztą wygląda nawet jak czarodziej. Długie białe włosy, broda, intensywne spojrzenie, czynią z niego Gandalfa radykalnie zielonej architektury.
Pod prąd
Pierwsze eksperymenty z techniką earthship podjął już w rok po pamiętnej publikacji w Architectural Record. Do budowy Thumb House użył puszek, starych opon i odzyskanego szkła. Te materiały stały się podstawą do rozwinięcia sposobu budownictwa, które dziś opatrzone jest własnym znakiem towarowym i nazywa się earthship biotecture. Reynolds dużo marzył. O domach samowystarczalnych. O domach bez rachunków za prąd i wodę. Niezależnych tak od politycznego systemu, jak i narzuconych budowlanych kodów. Earthship jest odpowiedzią na te, zdawać by się mogło, utopijne mrzonki. Eksperymentował z nowymi konstrukcjami w stanie Nowy Meksyk.
Jak można było się spodziewać, jego próby nie spotkały się początkowo z przychylnością lokalnych władz, jako że stały w opozycji do wszystkich reguł. Przekonanie urzędników do spojrzenia łaskawszym okiem na tę radykalną architektoniczną przygodę wymagało od Reynoldsa nie lada poświęceń. Nie tylko musiał ściąć gandalfowe loki, ale i kupić garnitur, by pojawić się w sądzie i bronić swych racji. Ostatecznie stan Nowy Meksyk przydzielił mu teren dwóch akrów, na którym ekscentryczny kreator mógł robić, co tylko jego rogata dusza zapragnie. Władze zobowiązały się nawet do dostarczania mu odpadów, dowożąc transporty opon i butelek.
Z biegiem lat rozwinął podstawowy schemat konstrukcyjny domu, który występować może w różnych wariantach i połączeniach. Wszystkie struktury bazują jednak na tym samym założeniu: konstrukcja jest oparta o fundament/ ścianę zrobioną z ponad 750 używanych opon wypełnionych ziemią. Do budowy ścian wykorzystuje się cement i puszki. Stanowią one swego rodzaju motyw dekoracyjny, pełniąc jednocześnie istotną funkcję konstrukcyjną – mają na tyle silną strukturę, że pozwalają na znacznie mniejsze zużycie cementu. Jako cegieł Reynolds używa również elementów szklanych, dwie sklejone ze sobą przecięte na pół butelki tworzą materiał tak wytrzymały, jak i ozdobny.
Kwestia ogrzewania rozwiązana jest w oparciu o słońce i wiatr. W najprostszej wersji domy opatrzone są najtańszymi panelami słonecznymi ustawionymi ponad oknami fasady. Bardziej rozbudowane wersje earthshipów mają własne elektrownie wiatrowe dostarczające domom energii. W wersji luksusowej ściany budynku dodatkowo akumulują ciepło w ciągu dnia, by potem w nocy oddać je otoczeniu. Wchodząc do domu, uderza nas upał. Skumulowane ogrzane powietrze w obrębie szklarni można jednak inteligentnie wykorzystać: w zimie otwierając drzwi prowadzące do dalszej części domu i wpuszczając ciepło do środka, a w lecie odcinając te przestrzeń od wnętrza i chłodząc je za pomocą ekologicznego systemu klimatyzacji. Wprowadzona głęboko w ziemię otwarta rura prowadząca od otworu wywietrznika w domu, poprzez połać gruntu znajdującego się na zewnątrz budynku, umożliwia mu oddychanie, a jego mieszkańcom zapewnia regulację ciepłoty pomieszczeń. Połączenie mocy szklarni i wywietrzników pozwala na utrzymanie stałej temperatury w domu na poziomie 21 stopni.
Wodę wykorzystuje się tutaj do ostatniej kropli i to w czterech cyklach. Po pierwsze, zbiera się deszczówkę: pokrycie dachu i jego pochylenie umożliwia jej spływanie do sieci niby-rur z filtrami. W momencie, gdy woda dociera do domu, jest już zupełnie oczyszczona i nadaje się do picia. Po drugie, użytej wody się nie marnuje, to zbyt cenny towar, szczególnie w suchym klimacie Nowego Meksyku. Tę używaną do kąpieli odprowadza się rurami do tak zwanego przetrawiacza, czyli pudełka z robakami, które pomagają ją oczyścić. Tak uzdatniona stosowana jest później do podlewania roślin wewnątrz posesji. Trzeci etap stanowi system kanalizacyjny, który Reynolds rozwiązuje w sposób prosty i, jak na ten problem, dość szykowny. Woda do toalet pochodzi ze studni, w których przechowuje się tę uprzednio odzyskaną. Po raz czwarty wykorzystywana jest do podlewania roślin rosnących poza obrębem budynku.
Domy wznoszone według wytycznych niekonwencjonalnego pomysłodawcy są zatem w pełni samowystarczalne. Mogą powstawać w dowolnym miejscu na ziemi. To architektura nie tylko radykalnie zielona, ale i radykalnie indywidualna, pozwalająca na prowadzenie życia poza: poza systemem, regułami czy po prostu rachunkami za wodę i prąd. Uciekając się do wizjonerskiego idiomu, który od zawsze towarzyszył Reynoldsowi, pokusić się można o stwierdzenie, że earthship to, w założeniu przynajmniej, architektura wolności.
Gaudi z puszek do wynajęcia
Earthship po początkowym okresie niezrozumienia, a może właśnie dzięki niemu, dość szybko stał się niezwykle popularny. W wersji luksusowej dom zbudowany w tej technice posiada wszystko, co pozwala mu wyglądać jak najlepszej jakości penthouse. Ściany z opon można otynkować, do kuchni wstawić specjalną lodówkę używającą jak najmniejszej ilości energii, w szklarni zasiać zioła, tak by poranną kanapkę zawsze zdobiła świeżo ścięta bazylia czy gałązka osobiście wyhodowanej kolendry. Earthshipy można nawet wynająć, by choć na kilka dni zaznać uciech ekologicznego budownictwa.
Reynolds prowadzi także akademię dla studentów, którzy przyjeżdżają do Nowego Meksyku ze wszystkich stron świata, by uczyć się niezależnego sposobu budowania domów. Kursy to niezwykle ciężka praca. Wykłady połączone z warsztatami i zajęciami praktycznymi trwają przez miesiąc, sześć dni w tygodniu. Studenci dzielą czas po równo między zajęcia teoretyczne i właściwe budowanie. Szkolenie prowadzą eksperci od poszczególnych zagadnień. Długowłosy blondyn Chris uczy, jak rozwiązać problem elektryczności. Filigranowa Michelle z kolei wie wszystko o tym, jak uprawiać rośliny. Studenci mają też okazję do odwiedzenia domów wybudowanych już jakiś czas wcześniej, których właściciele zdołali je oswoić i uczynić własnymi, kreatywnie interpretując podstawowe schematy proponowane przez pomysłodawcę konceptu.
Z myślą o rozwinięciu projektu akademii wolontariusze angażują się w powstawanie budynków, które w przyszłości mają stanowić studenckie rezydencje. Wykłady i zebrania odbywają się w audytorium na świeżym powietrzu, a to zaaranżowane zostało przy pomocy warstw opon ułożonych w półkole przypominające rzymski amfiteatr. Główny budynek z kolei uderza rozbuchanym kształtem i zdobieniami przywołującymi na myśl realizacje Gaudiego. Śmiałe użycie kolorowych szkieł ułożonych w mozaiki nadaje konstrukcji niemalże sakralnego charakteru.
Choć zdecydowaną większość domów ze śmieci wybudowano w Stanach Zjednoczonych, to pierwsze earthshipy powstają też w Europie. We wrześniu 2012 roku, w Mierzeszynie koło Pruszcza Gdańskiego, małżeństwo Egiertów porwało się na budowę takiego domostwa. Po długim procesie wyboru odpowiedniej działki z południowym stokiem, tak by maksymalnie wykorzystać potencjał słońca, rozpoczęli trwającą dwa lata przygodę. Ostatecznie dom Egiertów ma 150 metrów kwadratowych, a właściciele z radością potwierdzają, że rzeczywiście nie generuje dodatkowych kosztów i pozostaje ciepły w długie zimowe wieczory.
Podobny entuzjazm i zacięcie do budowy ze śmieci towarzyszy niemieckiemu projektowi Earthship Schloss Tempelhof zlokalizowanemu w połowie drogi miedzy Norymbergą a Stuttgartem. To pierwsze takie przedsięwzięcie w Niemczech, które przyciągnęło ponad sto pięćdziesiąt osób z siedemnastu krajów. Nad całością czuwa drużyna złożona z architektów, inżynierów, informatyków i wreszcie specjalistów od PR. To pole wielkiego eksperymentu. Budynek jest już prawie ukończony. Skonstruowano go ściśle według wytycznych Reynoldsa: szklarnia przy wejściu, ściany z opon, kolorowe szkła butelek ułożone w zapierające dech mozaiki.
Ludzie z całego globu zjeżdżają posłuchać Gandalfa radykalnej biotektury w centrum jego świata zlokalizowanego w środku niczego, pośród pustyni i jej czerwonej ziemi. Ubijają glinę, układają opony, z szerokim uśmiechem na twarzach tną butelki, a potem zawożą wiedzę do domu i stawiają własne obiekty mieszkalne ze śmieci, zlokalizowane w rozmaitych zakątkach kuli ziemskiej. Dlaczego? Być może chodzi o poczucie wspólnoty, o stworzenie razem czegoś dobrego i wytrzymałego, wreszcie czegoś pięknego. Biotektura to poważna umowa z naszą planetą, której warunki oparte są na poszanowaniu jej granic, na inteligentnym wykorzystaniu zasobów, jakie oferuje i przetworzeniu tego, co człowiek naśmiecił. Inaczej rzecz ujmując, jest to umowa śmieciowa, jednak o najwyższej wadze.
Cytaty z Reynoldsa pochodzą z artykułu Residential blanket scheme: rethinking the city’s architecture, and adding to its lands, Architectural Record 1971, April, no. 4, pp. 136‒138. (tłumaczenie autorki)
Dziękujemy Michaelowi Reynoldsowi i Kirstenowi Jacobsenowi oraz Earthship Biotecture (www.earthship.com) za udostępnienie materiałów ilustracyjnych oraz zdjęć.
EarthShip – domy ze śmieci