Ogród – Gra w zielone
Poeci i ekolodzy, malarze i działkowcy, architekci i kompozytorzy, wreszcie filozofowie, kucharze i miejscy aktywiści. Gra w zielone toczy się od powstania świata. Gra sprzeczności między naturą i kulturą. Czy wiecie, że ludzie to jedyni osobnicy zakładający ogrody, a podobnej aktywności nie znaleziono u żadnych innych gatunków? To im, ogrodom, poświęcamy cały numer, mając nadzieję, że podejmiecie grę w zielone, tę prawdziwą, zakorzenioną gdzieś w ziemi, i tę traktowaną zupełnie metaforycznie.
Tekst: Aleksandra Czapla-Oslislo
Ilustracja: AK G Images/East News
Uprawianie myśli
Dobrze zacząć od definicji, ale co, jeśli jej nie ma? Weźcie dowolną książkę poświęconą ogrodom i każda będzie tłumaczyć je na swój odmienny sposób. Z drugiej strony, mimo twierdzeń badaczy, że odmian ogrodów jest tak wiele i nie ma możliwości mówienia o jednej definicji, to jednak nigdy nie ma wątpliwości, o czym mówimy, myśląc o ogrodzie. I wie to doskonale pięcioletnie dziecko, wie to sprzedawca hot-dogów i wie to prezydent dowolnego kraju.
Najszerszym pojęciem będzie chyba myśl brytyjskiego filozofa i profesora Malcolma Budda, że „ogród jest naturą poddaną działaniom człowieka”. Ale kto tu się komu poddaje? Czy to demokratyczny dialog człowieka z naturą? Ludzka dominacja? A może podporządkowanie pierwotnej i zwierzęcej naturze? I ten nieustający paradoks: ogrodnik próbuje przecież narzucić naturze swoje zdanie, kształtując ogród, a ten w odwecie nie dość, że ciągle mu się wyrywa spod jarzma, to jeszcze umiera na jego oczach i odradza się na nowo.
Kolejne wątpliwości budzą punkty graniczne w definicji, czyli na przykład pytanie, gdzie kończy się to, co nazywamy ogrodem? z od krajobrazu odróżnia nie istota, a jedynie rozmiar – przypomina Mateusz Salwa, cytując fragment osiemnastowiecznego tekstu H. Walpole’ego o angielskim architekcie krajobrazu, który „przeskoczył ogrodzenie i zobaczył, że cała natura to ogród”. I tak oto trafimy do początku: wiemy, że nic nie wiemy, choć pozornie wszystko jasne. Jedno pozostaje jednak pewne, w ostatnim dwudziestoleciu odradza się badanie ogrodów od poziomu estetyki i filozofii do ekologii.
Człowiek XXI wieku na nowo odkrył i docenił ogród jako bezpowrotnie znikające dziedzictwo kulturowe, a przydomowe ogródki jako istotny składnik współczesności, wreszcie wartości estetyczne natury w dobie kryzysu ekologicznego – jak pisze wspomniany wcześniej Mateusza Salwa, autor książki „Estetyka ogrodu”.
Dzikość kontra porządek
W jednym z moich ulubionych filmów „Król tańczy” (reż. Gérard Corbiau, 2000 r.) w 21. minucie bohater Ludwik XIV brnie ze swoją królewską świtą przez bagniste tereny porośnięte trawą i wydaje rozkaz:
„Musimy okiełznać naturę! Chcę mieć tu ogród niczym z bajki, wyobrażam tu sobie kwiaty, fontanny, stawy, pagórki i las”.
Do tej śmiałej wizji dodaje po chwili roślinny labirynt, teatr wśród zielni, dla którego Molier ma pisać sztuki, i kanały wodne z pływającymi łodziami. I tak podmokły i płaski teren wokół pałacu w Wersalu staje się jednym z najsłynniejszych na świecie ogrodów, gdzie twórcą założeń parkowych był André Le Nôtre. W innym filmie, do którego mam słabość, kultowej „Dumie i uprzedzeniu” z 2005 roku, główna bohaterka panna Elżbieta Bennet jedzie oglądać Pemberley, dom rodzinny pana Darcy’ego. Kto nie widział filmu, powinien to zrobić chociażby raz dla sceny, w której oczom aktorki Keiry Nightley ukazuje się posiadłość z ogrodem, a z oszołomienia brak jej słów. Zdjęcia kręcono w Chatsworth House, największym prywatnym domu wiejskim w Anglii (siedziba księcia i księżnej Devonshire). Przypomnę jeszcze dla porządku legendarną scenę w starszej, serialowej wersji „Dumy i uprzedzenia”, gdzie Colin Firth pływa w jednym z jezior, otoczonym ogrodem i lasami swojej posiadłości.
Dlaczego przywołuję te dwa filmy? Bo europejskie myślenie o ogrodzie zdominowali rywalizujący wciąż ze sobą Francuzi i Brytyjczycy, i jak nietrudno się domyślić, koncepcje te są skrajnie odmienne. Modelem ogrodu francuskiego na zawsze pozostanie Wersal – uznany za szczyt baroku absolutystycznej Francji. Króluje tu potęga geometrii, a symetria jest Bogiem. Rośliny są równo przystrzyżone i specjalnie formowane. Ogród pełen jest alejek, fontann i labiryntów z żywopłotów. Porządek ustępuje dzikości, o której dla odmiany marzą wyspiarze. Ogrody angielskie są tak formowane, by sprawiały wrażenie nietkniętych przez człowieka. To tu drzewa rosną swobodnie i porasta je bluszcz oraz mech, strumień nigdy nie będzie miał regularnych kształtów, a nadrzędną regułą jest asymetria i swoboda. Angielski ogród ma mieć w sobie coś niepokojącego, ale i malowniczego oraz romantycznego.
Jedna i druga koncepcja wymaga od ogrodnika mnóstwa zaangażowania i pracy, pozostaje tylko wybór, która idea jest bliższa naturze danego człowieka, zgodnie z zasadą pokaż mi swój ogród, a powiem ci, kim jesteś. Niezdecydowanym pozostaje fikcyjny filmowy Las Fangorn, znany z „Władcy pierścieni”, którego żaden człowiek, elf czy czarodziej nie jest w stanie okiełznać.
Miejscy ogrodnicy
Poza własnym poletkiem należy odnotować cały szereg działań, kiedy to ogród, czy szerzej tzw. teren zielony, jest częścią procesu urbanizacji. Natura wpisana zostaje celowo w miasto, łączona z betonem, stalą, a nad jej kształtem pracują architekci, architekci krajobrazu, urbaniści i ostatecznie sami mieszkańcy. Myślenie o ogrodzie może być wtedy częścią procesu edukacyjnego, jak było to w przypadku koncepcji tzw. „ogrodów jordanowskich” w dwudziestoleciu międzywojennym. Rozwój miasta i napływ ludności sprawiły, że należało otwierać́ nowe przedszkola i szkoły. Budowaniu odpowiednich przestrzeni dla dzieci i młodzieży patronowało Warszawskie Centralne Towarzystwo Ogrodów Jordanowskich. Modne były wówczas reformy pedagogiczne łączące edukację z rozwojem fizycznym i spędzaniem czasu wolnego na powietrzu. I tak moderniści projektowali szkoły z ogrodami wyposażonymi nie tylko w bujną roślinność, ale i w boiska, baseny czy solaria do „kąpieli” powietrzno-słonecznych.
Tam, gdzie brakowało wolnych działek, modne stały się ogrody wertykalne, pnące się nieskrępowanie w górę. Furorę robią też od lat ogrody na miejskich dachach, żeby wspomnieć tylko o tym kultowym, nowojorskim na ostatnim piętrze Metropolitan Museum of Art, który pokochali nie tylko turyści, ale głównie rdzenni mieszkańcy miasta. Jednym z najgłośniejszych ogrodów ostatnich czasów jest bez wątpienia ten zaprojektowany przez Dominique’a Perraulta. Francuski architekt wywołał jednocześnie zachwyt i skandal, kiedy skończył w 1996 roku pracę nad budynkiem Francuskiej Biblioteki Narodowej w Paryżu. Pomiędzy czterema wieżami wysokimi na 79 m, które stanowią narożniki, rozciąga się dziedziniec o powierzchni ponad 10 000 metrów kwadratowych, z czego trzy czwarte zostało przeznaczone na ogród-las, a jedna czwarta na trawnik. Trzy podstawowe materiały: beton, metal i szło Perrault połączył kontrowersyjnie z naturą.
Projekt ogrodu-lasu paryskiej biblioteki to osobliwe zjawisko, któremu, jak przyznają niektórzy, bliżej do spektaklu. Oto zza szyby przyglądamy się temu, co dzieje się w środku w związku ze zmianą pór dnia i roku. Wielu w tej sytuacji ma wątpliwości etyczne – podkreślając, że tak zaprojektowana natura nigdy nie uwolni się ze szklanej klatki, jaką przygotował dla niej architekt, a dodatkowo ptaki rozbijają się o transparentne odgradzające tafle szkła.
Zjawiskiem, które nie budzi kontrowersji, są najróżniejsze akcje miejskich ogrodników – od partyzantki sadzenia rośli przez popularne od lat wspólne ogrody, gdzie mieszkańcy w centrach miast kolektywnie i charytatywnie uprawiają na przykład warzywa i zioła, czy choćby hodują pszczoły (ruch urban gardening). Zaś socjologowie i antropolodzy wracają coraz częściej do naszych kultowych ogródków działkowych i wytworzonej wokół subkultury, która przeszła metamorfozę wraz z przemianą ustrojową.
Ogród w menu
Uprawianie ziemi stało się na nowo modne. I nie ma znaczenia, czy przycinamy równo trawnik, czy tylko hodujemy na własny użytek kiełki na parapecie. Za część tego globalnego trendu odpowiadają szefowie kuchni, którzy nawrócili się na sezonowość i na własne ogrody, w których samodzielnie uprawiają warzywa i zioła. Roślinożercy wrócili do łask i to w wielkim stylu. W Polsce wystarczy wspomnieć o przewrocie, jaki w kulinariach zaproponował Łukasz Łuczaj. Polski botanik odnosi nie tylko międzynarodowe sukcesy akademickie, ale przede wszystkim jest znany jako propagator jedzenia dzikich roślin. W jego książkach i programach telewizyjnych znajdziecie przepisy na dania z tego, co kwitnie i rośnie w waszych ogrodach, na pobliskich łąkach osiedlowych i w lasach. Kto ma na półce jego „Dziką kuchnię”, ten wie, jak przyrządzić liście babki smażone w cieście, jajecznicę z wrotyczem, czy jak zrobić wino brzozowe.
W najważniejszym dla kucharzy serialu (dwa sezony) zrobionym przez amerykański kanał Netflix (nie mylić z popularnym „House of card” tej samej stacji, który kucharze oglądają tylko dla kilku scen z żeberkami) prawie w każdym odcinku „Chef’s Table” najsłynniejsi szefowie kuchni mówią o jadalnych kwiatach czy odkrytych na nowo ziołach. W następstwie, ogrody zwykłych śmiertelników zazieleniły się od jarmużu, w ziemi rośnie bulwiasty topinambur, a bratki i nasturcje trafiają do sałatek.
Tylko co, jeśli nie mamy możliwości uprawiania ogrodu lub talentu do tego? Pozostają nam modne tak ostatnio lasy w miniaturze – kompozycje roślinne zamknięte w słojach. To wbrew pozorom propozycja dla amatorów. Mikrolas wytwarza całkowicie samowystarczalny ekosystem, w którym docierające z zewnątrz światło dostarcza roślinom energii niezbędnej do rozwoju i produkcji substancji odżywczych. W środku naczynia życie toczy się swoim rytmem i nie wymaga prawie żadnej ingerencji człowieka, poza zraszaniem od czasu do czasu wodą. Jeżeli i z taką formą ogrodu był ktoś na bakier, pozostaje mu cała sfera kultury, w której motyw dzikich i rajskich ogrodów inspirował artystów od zawsze.
I dokąd uciec w za ciasnym bucie?
Jednego z najtrafniejszych manifestów o ogrodach nie napisał ani filozof, ani akademik, tylko poeta i… tekściarz. To on kazał nam pamiętać o ogrodach na zawsze. Janusz Kofta. Z sentymentem można wracać do czerwcowego wieczoru w Opolu 1977 roku, kiedy to podczas festiwalu Janusz Kofta, Marek Grechuta, Wojciech Młynarski, Agnieszka Osiecka i cała Polska nucili
„Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście”.
I choć wydarzeniem i wielkim zaskoczeniem dla recenzentów i widzów tego festiwalu było wykonanie przez Jerzego Stuhra utworu „Śpiewać każdy może” – także autorstwa Jonasza Kofty – to piosenka o ogrodach nie poszła w zapomnienie. W jednej z ostatnich zwrotek Kofta pyta:
„I dokąd uciec
W za ciasnym bucie
Gdy twardy bruk?”
– bo już wtedy nie mógł wybaczyć ludziom betonu i bruku, który zastąpił nam wycinane drzewa i zieloną trawę. Paradoksalnie słowo ucieczka stało się symbolem ludzkiego powrotu do natury. Czasem ucieczka przed spojrzeniami innych. Któż bowiem nie pamięta jednego z najsłynniejszych wierszy Leśmiana i pytania o to, czym jest słynny „chruśniak”, o którym potem śpiewał Marek Grechuta w duecie z Krystyną Jandą? Słynny erotyk to bez wątpienia jeden z najbardziej zmysłowych opisów przyrody w polskiej literaturze, sławiący ogród lub łąkę z zaroślami krzewów owocujących malin.
Ale o ogrodach można i bez słów – to temat, którego nie unikali kompozytorzy. Wyzwaniem dla pianistów są np. „Ogrody w deszczu” („Jardins sous la pluie”) Claude’a Debussy’ego – impresjonistyczny utwór, który w zaledwie cztery minuty nabiera tempa w rytm nadciągającej ulewy. Inną znaną kompozycją jest dzieło Arnolda Schönberga, op. 15., odnoszące się do piętnastu wierszy z „Księgi wiszących ogrodów” Stefana Georgego (15 Gedichte aus „Das Buch der hängenden Gärten”). Ten muzyczny modernista wykorzystał miłosne wiersze i metaforę ogrodu do własnej opowieści o porządku i chaosie w muzyce.
Sztukmistrzowie
Autor najsłynniejszych słoneczników, zerwanych we francuskim ogrodzie i wstawionych w ceramiczny dzban, malował je wprost z natury. Kto pojedzie latem do Arles, miasteczka w Prowansji, może zobaczyć to, co oglądał Vincent van Gogh: złocące się pola kwiatów, które swoimi płótnami rozsławił następnie na cały świat po wsze czasy. Ale paradoks z kart historii sztuki polega na tym, że najsłynniejsze płótna z motywem ogrodu powstały w wyobraźni kogoś, kto nigdy na oczy nie widział tego, co właśnie namalował.
Julien Rousseau, nazwany Celnikiem, choć żył w czasie, gdy w towarzystwie artystów Montparnasse’u bywali Picasso, Chagall, Mondrian czy Modigliani, był samoukiem i malarzem amatorem. Paryżanin całe życie przepracował w departamencie akcyzy jednego urzędów, a na poważnie malarstwem zajął się dopiero na emeryturze. Zagadką pozostanie, dlaczego motyw dzikich ogrodów i rajskich dżungli pełnych kwiatów, drzew i zwierząt stały się jego ulubionym tematem. Miał genialne wyczucie barwy, a jego odcieniom zielni na płótnach oraz groźnym tygrysom można przyglądać się godzinami. Tak oto człowiek, który nigdy nie wyjechał za miasto i spacerował tylko po paryskich ogrodach i zoo, stał się naczelnym „ogrodnikiem” sztuki. Dwa jego obrazy sam Picasso miał do końca życia w swojej kolekcji, a na wystawy prac artysty ustawiają się kolejki – wiem, co piszę, bo sama minionego roku stałam w takiej w Pradze. Dziś ogrody Rousseau wiszą m.in. w Museum of Modern Art w Nowym Jorku czy w Ermitażu w Sankt Petersburgu.
W Polsce mistrzem od ogrodu okazał się Józef Mehoffer, ale na próżno szukać realizmu w jego słynnej pracy z 1903 roku. Choć wiemy, że sportretował w niej żonę, synka i jego opiekunkę podczas spaceru, to na pierwszym planie harmonię kompozycji burzy gigantyczna, kolorowa, baśniowa ważka w odcieniach złota. Olej na płótnie pt. „Dziwny ogród” o powierzchni ponad czterech metrów kwadratowych można oglądać w Muzeum Narodowym w Warszawie. Komu mało, może w tym samym miejscu przyglądać się np. „Dziewczynie z koszem jarzyn w ogrodzie” autorstwa Olgi Boznańskiej. To znana portrecistka z końca XIX wieku, najsłynniejsza polska malarka, która odniosła międzynarodowy sukces w świecie sztuki, zarezerwowanej wówczas głównie dla mężczyzn.
Pamiętajcie o ogrodach, przecież stamtąd przyszliście
Niezależnie od formy, w koncepcję ogrodu od zawsze zakorzenione jest myślenie o partnerstwie człowieka z naturą. Dodatkowo ogrody były, są i będą procesami, a nie wytworami. Który inny element kultury jest tak zmienny? W ogród wpisana jest ciągła transformacja, walka, uległość, ale i niekończący się dialog. Człowiek wobec ogrodu, czy to w skali makro czy mikro, to najczęściej stan doświadczania wieloma zmysłami, to wejście w przestrzeń zapachów, aromatów, dźwięków, szumów. I może właśnie dlatego kuszą nas dziś tak bardzo, szczególnie gdy większość z nas żyje niestety w wybrukowanych światach.
Źródła
– Mateusz Salwa, „Estetyka ogrodu”, Łódź 2016.
– „Przestrzeń ogrodu, przestrzeń kultury”, red. Grzegorz Gazda, Kraków 2008.
– Longin Majdecki, „Historia ogrodów”, Warszawa 1981.
Ogród – Gra w zielone